- Posiała baba mak – przelatuje mi przez myśl, gdy próbuję ogarnąć wzrokiem ciżbę w hali gigamarketu. Stoję z rozdziawioną gębą na ruchomej pochylni prowadzącej do wrót części samoobsługowej. W dole rzeki tłumu płyną leniwie dziesiątkami a może i setkami kanionów wyżłobionych pomiędzy niebotycznymi regałami. Daleko, u kresu horyzontu, widzę nieliczne mielizny białej podłogi. Chociaż robiłem zakupy w niejednym hipermarkecie, to nigdy nie widziałem czegoś równie imponującego. W nozdrzach świdruje narastający smród, który nie pozwala mi się skupić. Zjeżdżam wciśnięty pomiędzy dwa babsztyle w parujących po deszczu futrach (czy to ze skunksów???). W lewy bok wbija mi się stalowy wózek, do którego pomarańczowej poręczy przyschnął zmięty emeryt. Czuję, że kończy się ruchomość pod stopami i dalej trzeba iść.
Po przekroczeniu elektronicznej bramki organy wewnętrzne tylko na chwilę zajmują pozycje zbliżone do prawidłowych. Płyniemy jak krem z borowików. Będąc pośrodku nurtu nie mam żadnych szans załapania się na towary rozpostarte na pierwszych półkach. Widzę rzędy lśniących puszek z nie znaną, ekskluzywną marką kawy. Teraz słychać narastający gwizd i nad głową przemyka mi stado jeżyków. Czytałem, że ornitolodzy doliczyli się w sklepie osiemnastu gatunków ptaków w tym rzadkiej sowy uszatej i dwóch bocianów. Był też jastrząb, ale trzeba go było unieszkodliwić po spektakularnym ataku na dwumiesięczne bliźnięta syjamskie. Tylko swojej wrodzonej nierozłączności dzieci zawdzięczają życie ponieważ ptak spodziewał się chyba mniejszego ciężaru i nie podołał unieść obydwu. Przede mną w spływającym tłumie rozkwitła kolorowa czasza parasola by uchronić właściciela przed deszczem gołębich odchodów padającym zwykle w okolicach stoiska z pieczywem.
Niesiony prądem zbliżam się do pierwszego skrzyżowania. Chciałbym popłynąć w kierunku nabiału, czyli jak wskazuje strzałka, w lewo, ale duża ławica zakonnic prze ostro w przeciwną stronę znosząc mnie na warzywa. Stojące na podwyższeniach hostessy częstują reklamowanymi specyfikami wpychając je prosto w usta klientów, którzy nie są w stanie podnieść rąk uwięzionych w kieszeniach i pomiędzy wózkami. Inkasuję porcję pasty z sera, zaraz potem najnowsze ogórki czosnkowe, dumę zakładów spożywczych z Siemiatycz i na deser lody o smaku advokata. Mam jeszcze do wyboru barszcz czerwony lub grochówkę z gorącego kubka. Stawiam na barszcz ale paniena nie trafia mi w otwór gębowy i płynę dalej równo zalany, z czerwoną, parującą gębą i nadzieją na promocję zwiewnych chusteczek higienicznych. Nieprzyjemne uczucie lepkości ściera z mojej brody szesnastolatka reklamująca podpaski. Jednak taśma przykleja mi się do czoła i mam teraz duże problemy z oddychaniem. Tracę też widok na prawą stronę. Usiłuję dynamicznym wierzgnięciem głowy uwolnić się od kompromitującej ozdoby. Bez skutku. Kątem oka widzę jak wyraz twarzy jakiejś rudej czterdziestolatki zmienia się z ciekawości w niesmak, który odsłania ukrytą pod pudrem pajęczynę zmarszczek. Na ten widok z kolei ja o mało nie dostaję torsji, jednak zamiast tego czuję ulgę w związku z odnalezieniem w kieszeni kartki z listą zakupów. Wykorzystując zmianę gęstości tłumu wyciągam ten cenny przewodnik i ku swojej rozpaczy zauważam na pierwszym miejscu opakowanie brazylijskiej herbaty sto plus dwadzieścia gratis, które minąłem dosłownie przed chwilą. O odwrocie nie ma mowy. Uwalniam się od podpaski i zerkam do tyłu na monstrualną pochylnię, z której szczytu jak z wulkanu wypływa ludzka magma. Teraz o mało się nie potykam i przechodzę po czymś miękkim co wydaje cichy odgłos ale nie mogę nawet spojrzeć pod nogi ponieważ w tym miejscu rzeka znów się zagęszcza przed rozwidleniem. Co lub kto tam leżał, nie dowiem się już pewnie nigdy, informuję o tym jednak niebieską hostessę, która w zamian częstuje mnie chałwą, której nienawidzę i zbiera mi się na wymioty.
Nagle prawie cud. Mam wolne ręce, mogę skręcić gdzie chcę i nawet zrobić kilka kroków w wybranym kierunku. Rzeka wpadła do zatoki warzyw i owoców. Wypluwam chałwę i pakuję szybko do ust kilka winogron bez pestek dla zatarcia smaku. Są nawet wolne wózki jednak wyglądają podejrzanie gdyż wszystkie są połączone w jeden rząd a podobne stanowiska, zaraz obok, są puste. Na łańcuszkach smętnie zwisają samotne zaczepy. Podchodzę do ostatniego wózka i wpycham w szparę dwa złote. Ciągnę za poręcz ale mechanizm nie odpuszcza. Usiłuję wyciągnąć z powrotem monetę lecz ta ugrzęzła na dobre. Jakiś małolat wyglądający na skejta śmieje się złośliwie. Mam ochotę strzelić go w... nieważne. Szlag trafił dwa złote a ja nie mam dalej w co pakować obfitości jakimi częstuje nas urodzajna matka ziemia. Na szczęście zauważam jak zbliża się ciągnięty i popychany przez obsługę monstrualny wij z odzyskanych wózków. Przyspieszam bo srebrzysta wstęga kurczy się w zastraszającym tempie. Oglądam się na chwilę za siebie i widzę jak do wózka z moją monetą zbliża się zakapturzona postać. Mroczny dentysta wyciąga z kieszeni obcęgi i dokonuje ekstrakcji metalowej plomby z ust mechanizmu spajającego wózki. No ładnie, moje dwa złote! Postać szybko znika by przyczaić się ponownie obok piramidy z ananasów. Odpuszczam w myślach sprytnemu poławiaczowi pereł i rozglądam się za pozostałościami z wózkowego tasiemca. Szczęśliwie łapię się na ostatni człon, którego nie muszę nawet uzbrajać dwuzłotówką bo nie jest z niczym złączony.
Czuję, że mam już serdecznie dość zakupów jednak stalowa pustka pojazdu dopiero domaga się wypełnienia. Przebiegam wzrokiem zmiętą listę w poszukiwaniu towarów, które można by zaliczyć do nieprzetworzonych plonów. Tuż za mną szczerzą swoje przerażające uśmiechy potężne dynie, do których zaleca się samotny arbuz pozostawiony przez niezdecydowanego klienta. Arbuza też mam w swoim spisie ale gdy podchodzę bliżej widzę, że ten otrzymał solidny cios w tył czaszki, która rozpękła się ukazując soczysty mózg. Na chwilę przykuwa mój wzrok okaleczona brzoskwinia, w którą ktoś wetknął obleśnie ostry sopel marchewki. Próbuję nabrać do folii apetycznych jabłek jednak kilka razy trafiam na nadgryzione niekompletnymi szczękami. Przepycham się bliżej regału i sięgam jak najwyżej po dziewicze egzemplarze. Obok wylegują się spasione gruszki o kusząco kobiecych kształtach. Smutny czterdziestolatek stara się z nimi zaprzyjaźnić masując spierzchniętym palcem ich owłosione końce. Trafia na nadgniłą i wpycha powoli paluch do środka skąd wycieka brązowy sok. Inny miłośnik owoców przystawia się do brzoskwiń. Pieści je dłonią podczas gdy z błony pomiędzy jego palcami przeciętej liściem ananasa spływa krew czerwona jak same brzoskwinie. Przyrzekam sobie, że już zawsze będę mył owoce przed jedzeniem, może nawet będę je parzył wrzątkiem, a już na pewno pozbawię je skórki.
II.
Z warzywnego wychodzę wprost na dział rybny nazwany: „Wszystkie rybki śpią” – w podtytule: „Największy wybór w Polsce”. Z ukrytych głośników sączy się szum słonej wody. Patrzę w martwe oczy pstrągów wyłożonych na pokruszonym lodzie. Jeden nie ma głowy. Do ogromnego akwarium z dziobatymi jesiotrami ktoś wrzucił puszkę śledzi w oleju. Memento mori. Wyobrażam sobie swoje zwłoki pływające od tygodnia w akwarium. Wyglądam jak przeforsowana lalka z sex shopu, moje oczy opuściły napęczniałą głowę, palce spuchły jak parówki. Jest noc, światło przyciemnione. Obok akwarium przechadza się kierownik stoiska rybnego z ekspedientem.
– Obniżymy cenę jeszcze o dwadzieścia procent. Jak do jutra nikt go nie kupi, to wrzućcie go do wanny z węgorzami... Panie Janku zastanawiam się czy może jeszcze coś zamówić. Niech mi pan powie jak schodzi kargulena?
– Skrzela przestają się ruszać i odwraca się brzuchem do góry.
– Aha. To dobrze...
Odchodzą powoli a wówczas otoczenie na powrót rozjaśnia się. Obok mnie przemyka rozpędzony wózek. Uczepione do niego dzieciaki wrzeszczą na całe gardło: Z drogi śledzie, szlachta jedzie!...
oooo :) moja przyjaciolka w swojej kolekcji ma bardzo podobne. wlasciwie kadr identyczny może tylko tego ziarna nie ma,ktore w tym przypadku bardzo pasuje. pozdrawiam :]
kompozycja miodzio
czemu mi się to z przemarszem wojsk skojarzyło?
podoba mi sie zdjęcie.. proste, ale udało się z treścią spleść kompozycje..
wiesz co,przeczytam to może w pracy, bo mam mało roboty dzisiaj...:)
- Posiała baba mak – przelatuje mi przez myśl, gdy próbuję ogarnąć wzrokiem ciżbę w hali gigamarketu. Stoję z rozdziawioną gębą na ruchomej pochylni prowadzącej do wrót części samoobsługowej. W dole rzeki tłumu płyną leniwie dziesiątkami a może i setkami kanionów wyżłobionych pomiędzy niebotycznymi regałami. Daleko, u kresu horyzontu, widzę nieliczne mielizny białej podłogi. Chociaż robiłem zakupy w niejednym hipermarkecie, to nigdy nie widziałem czegoś równie imponującego. W nozdrzach świdruje narastający smród, który nie pozwala mi się skupić. Zjeżdżam wciśnięty pomiędzy dwa babsztyle w parujących po deszczu futrach (czy to ze skunksów???). W lewy bok wbija mi się stalowy wózek, do którego pomarańczowej poręczy przyschnął zmięty emeryt. Czuję, że kończy się ruchomość pod stopami i dalej trzeba iść. Po przekroczeniu elektronicznej bramki organy wewnętrzne tylko na chwilę zajmują pozycje zbliżone do prawidłowych. Płyniemy jak krem z borowików. Będąc pośrodku nurtu nie mam żadnych szans załapania się na towary rozpostarte na pierwszych półkach. Widzę rzędy lśniących puszek z nie znaną, ekskluzywną marką kawy. Teraz słychać narastający gwizd i nad głową przemyka mi stado jeżyków. Czytałem, że ornitolodzy doliczyli się w sklepie osiemnastu gatunków ptaków w tym rzadkiej sowy uszatej i dwóch bocianów. Był też jastrząb, ale trzeba go było unieszkodliwić po spektakularnym ataku na dwumiesięczne bliźnięta syjamskie. Tylko swojej wrodzonej nierozłączności dzieci zawdzięczają życie ponieważ ptak spodziewał się chyba mniejszego ciężaru i nie podołał unieść obydwu. Przede mną w spływającym tłumie rozkwitła kolorowa czasza parasola by uchronić właściciela przed deszczem gołębich odchodów padającym zwykle w okolicach stoiska z pieczywem. Niesiony prądem zbliżam się do pierwszego skrzyżowania. Chciałbym popłynąć w kierunku nabiału, czyli jak wskazuje strzałka, w lewo, ale duża ławica zakonnic prze ostro w przeciwną stronę znosząc mnie na warzywa. Stojące na podwyższeniach hostessy częstują reklamowanymi specyfikami wpychając je prosto w usta klientów, którzy nie są w stanie podnieść rąk uwięzionych w kieszeniach i pomiędzy wózkami. Inkasuję porcję pasty z sera, zaraz potem najnowsze ogórki czosnkowe, dumę zakładów spożywczych z Siemiatycz i na deser lody o smaku advokata. Mam jeszcze do wyboru barszcz czerwony lub grochówkę z gorącego kubka. Stawiam na barszcz ale paniena nie trafia mi w otwór gębowy i płynę dalej równo zalany, z czerwoną, parującą gębą i nadzieją na promocję zwiewnych chusteczek higienicznych. Nieprzyjemne uczucie lepkości ściera z mojej brody szesnastolatka reklamująca podpaski. Jednak taśma przykleja mi się do czoła i mam teraz duże problemy z oddychaniem. Tracę też widok na prawą stronę. Usiłuję dynamicznym wierzgnięciem głowy uwolnić się od kompromitującej ozdoby. Bez skutku. Kątem oka widzę jak wyraz twarzy jakiejś rudej czterdziestolatki zmienia się z ciekawości w niesmak, który odsłania ukrytą pod pudrem pajęczynę zmarszczek. Na ten widok z kolei ja o mało nie dostaję torsji, jednak zamiast tego czuję ulgę w związku z odnalezieniem w kieszeni kartki z listą zakupów. Wykorzystując zmianę gęstości tłumu wyciągam ten cenny przewodnik i ku swojej rozpaczy zauważam na pierwszym miejscu opakowanie brazylijskiej herbaty sto plus dwadzieścia gratis, które minąłem dosłownie przed chwilą. O odwrocie nie ma mowy. Uwalniam się od podpaski i zerkam do tyłu na monstrualną pochylnię, z której szczytu jak z wulkanu wypływa ludzka magma. Teraz o mało się nie potykam i przechodzę po czymś miękkim co wydaje cichy odgłos ale nie mogę nawet spojrzeć pod nogi ponieważ w tym miejscu rzeka znów się zagęszcza przed rozwidleniem. Co lub kto tam leżał, nie dowiem się już pewnie nigdy, informuję o tym jednak niebieską hostessę, która w zamian częstuje mnie chałwą, której nienawidzę i zbiera mi się na wymioty. Nagle prawie cud. Mam wolne ręce, mogę skręcić gdzie chcę i nawet zrobić kilka kroków w wybranym kierunku. Rzeka wpadła do zatoki warzyw i owoców. Wypluwam chałwę i pakuję szybko do ust kilka winogron bez pestek dla zatarcia smaku. Są nawet wolne wózki jednak wyglądają podejrzanie gdyż wszystkie są połączone w jeden rząd a podobne stanowiska, zaraz obok, są puste. Na łańcuszkach smętnie zwisają samotne zaczepy. Podchodzę do ostatniego wózka i wpycham w szparę dwa złote. Ciągnę za poręcz ale mechanizm nie odpuszcza. Usiłuję wyciągnąć z powrotem monetę lecz ta ugrzęzła na dobre. Jakiś małolat wyglądający na skejta śmieje się złośliwie. Mam ochotę strzelić go w... nieważne. Szlag trafił dwa złote a ja nie mam dalej w co pakować obfitości jakimi częstuje nas urodzajna matka ziemia. Na szczęście zauważam jak zbliża się ciągnięty i popychany przez obsługę monstrualny wij z odzyskanych wózków. Przyspieszam bo srebrzysta wstęga kurczy się w zastraszającym tempie. Oglądam się na chwilę za siebie i widzę jak do wózka z moją monetą zbliża się zakapturzona postać. Mroczny dentysta wyciąga z kieszeni obcęgi i dokonuje ekstrakcji metalowej plomby z ust mechanizmu spajającego wózki. No ładnie, moje dwa złote! Postać szybko znika by przyczaić się ponownie obok piramidy z ananasów. Odpuszczam w myślach sprytnemu poławiaczowi pereł i rozglądam się za pozostałościami z wózkowego tasiemca. Szczęśliwie łapię się na ostatni człon, którego nie muszę nawet uzbrajać dwuzłotówką bo nie jest z niczym złączony. Czuję, że mam już serdecznie dość zakupów jednak stalowa pustka pojazdu dopiero domaga się wypełnienia. Przebiegam wzrokiem zmiętą listę w poszukiwaniu towarów, które można by zaliczyć do nieprzetworzonych plonów. Tuż za mną szczerzą swoje przerażające uśmiechy potężne dynie, do których zaleca się samotny arbuz pozostawiony przez niezdecydowanego klienta. Arbuza też mam w swoim spisie ale gdy podchodzę bliżej widzę, że ten otrzymał solidny cios w tył czaszki, która rozpękła się ukazując soczysty mózg. Na chwilę przykuwa mój wzrok okaleczona brzoskwinia, w którą ktoś wetknął obleśnie ostry sopel marchewki. Próbuję nabrać do folii apetycznych jabłek jednak kilka razy trafiam na nadgryzione niekompletnymi szczękami. Przepycham się bliżej regału i sięgam jak najwyżej po dziewicze egzemplarze. Obok wylegują się spasione gruszki o kusząco kobiecych kształtach. Smutny czterdziestolatek stara się z nimi zaprzyjaźnić masując spierzchniętym palcem ich owłosione końce. Trafia na nadgniłą i wpycha powoli paluch do środka skąd wycieka brązowy sok. Inny miłośnik owoców przystawia się do brzoskwiń. Pieści je dłonią podczas gdy z błony pomiędzy jego palcami przeciętej liściem ananasa spływa krew czerwona jak same brzoskwinie. Przyrzekam sobie, że już zawsze będę mył owoce przed jedzeniem, może nawet będę je parzył wrzątkiem, a już na pewno pozbawię je skórki. II. Z warzywnego wychodzę wprost na dział rybny nazwany: „Wszystkie rybki śpią” – w podtytule: „Największy wybór w Polsce”. Z ukrytych głośników sączy się szum słonej wody. Patrzę w martwe oczy pstrągów wyłożonych na pokruszonym lodzie. Jeden nie ma głowy. Do ogromnego akwarium z dziobatymi jesiotrami ktoś wrzucił puszkę śledzi w oleju. Memento mori. Wyobrażam sobie swoje zwłoki pływające od tygodnia w akwarium. Wyglądam jak przeforsowana lalka z sex shopu, moje oczy opuściły napęczniałą głowę, palce spuchły jak parówki. Jest noc, światło przyciemnione. Obok akwarium przechadza się kierownik stoiska rybnego z ekspedientem. – Obniżymy cenę jeszcze o dwadzieścia procent. Jak do jutra nikt go nie kupi, to wrzućcie go do wanny z węgorzami... Panie Janku zastanawiam się czy może jeszcze coś zamówić. Niech mi pan powie jak schodzi kargulena? – Skrzela przestają się ruszać i odwraca się brzuchem do góry. – Aha. To dobrze... Odchodzą powoli a wówczas otoczenie na powrót rozjaśnia się. Obok mnie przemyka rozpędzony wózek. Uczepione do niego dzieciaki wrzeszczą na całe gardło: Z drogi śledzie, szlachta jedzie!...
rewel-a;
slychac ich marsz. dobre!
spoko fot...
oooo :) moja przyjaciolka w swojej kolekcji ma bardzo podobne. wlasciwie kadr identyczny może tylko tego ziarna nie ma,ktore w tym przypadku bardzo pasuje. pozdrawiam :]
cała seria super, ciekawe spojrzenia:) brawo
oo, ostatnie z serii wozkowej mnie ominelo, juz nadrabiam ^^ pozdrawiam
bardzo fajna ta seria
kurde super, lubie takie spojrzenia na zwykle rzeczy
najss
dobre.
królowie szpetnych wyprzedaży i promocyjnych fikcji >:) pozdrawiam
zblokowani.
super
no i wymyśliłeś... ma coś w sobie
fajne ziarenko jest
۞ Świetny pomysł i ciekawie pokazany.
Zabawne. Ciekawy pomysł. ;)
temat walkowany tak czesto, jak spadajace kropelki, ale znacznie ciekawszy od tego pierwszego:] bdb
:)))))
rewelka
ciekawe
komsument wie co jest w modzie....
świetne oko
za pomysł
ƒ temat bardzo :)
ta seria jest niesamowita..
...łobserwujemy dalej;)
podoba mi się
udane
Dobre, udana seria
niezła seria...
ja mam laptopa, u mnie jest trochę jaśniej...(teraz siedzę w pracy więc wiem:)
fajne ujęcie. fajne poprzeczne pasy. jest ok. pozdrawiam!
⌦ Super temat! Tylko brakuje mi jasnych partii (czyli maly kontrast)
podoba mi sie ta seria. zdjecie ok
niop niezła_niezła :D
fajna ta seria:) pozdrawiam
ciekawe zdjecie.
tak tak :-)
Coraz bardziej mnie sie podoba ta seria !
superrrr!
dzięki dzięki
temat zdjęcia tak pospolity, że niewiele osób zrobiło by wózkom sklepowym taką fotę ... naprawdę przyjemna seria, mam nadzieję, że to nie koniec ...
niepokojace
Seria się rozwija :) Ciekaw jestem, co będzie następne?...
ładna przenośnia, pobudza wyobraźnię. pozdr.
a ja to ten drugi od lewej
u mesyrka kiedyś widziałem podobny temat....
tez inaczej Macieju ;) ale ciekawie...takie 'cos z niczego'...pozdrawiam