Weather Report wlasnie zaczynam cwiczyc. Zona mi kupila '8:30'. A z Moody Blues wcale nie skonczylismy - zapodaliscie tytul, nie znam go... moze by mi kto podeslal, albo co jeszcze o nich napisal?
Tak czy siak dojdzie - zwłaszcza ze oba adresy masz juz przeze mnie zawalone. Jak bedziesz chcial więcej - doślę. Mam sporo pozycji tego wykonawcy. Wybrane najciekawsze kawałki z jego dyskografi. Pliki nie są duże - więc miłego słuchania.
Myślałem, że informacja na prund idzie z szybkością światła, a tu masz ci babo placek - może niosą tego maila bit po bicie w siatce (takiej z igielitu) ?
wciąż jeszcze nie doszło, pewnie powyłączali serwery po drodze i "idzie" przez N.Y., Kioto, Hong-Kong, Moskwę i Wiedeń - wiesz, taka elektronicznie krótsza droga :-)
Nieśmiały ciepły głos przy nieśmiałej gitarze -> to coś dla mnie. Od 30-tu lat gram na gitarze i nie mogę złapać ostrego feelingu na elektrycznej, bo to nie moja para butów, z resztą gram na prądodrucie płaskim dopiero ze dwa lata. Najlepiej mi idzie na klasycznej (ballady, klasyka nie za trudna) , na elektroakustycznej (ballada, country&western, blues/blues&rock), a ostatnio złapałem jazzówkę - takie śmietankowo-maślane soundy ...
Facet ma niespotykanie ciepły głos, spiewa cicho, wręcz nieśmiało w towarzystwie rownie nieśmiałej gitary. Noc jest sprzymierzeńcem do słuchania jego nagran. Piękna, wyciszona muzyka.
J.J. Cale - ciekawy człowiek tworca utworów ktore pozniej rozsławił Eric Clapton. Clapton mawial ze Cale był jego guru, wzorem. Idzie @ do ciebie z Cocaine J.J. Cale. Jak będziesz grzeczny pojdą następne.
Mam tu znajomego gitarzystę z Polski, gra bluesa i blues-rocka. Wypieprza na gitarze jak Alvin Lee - jeśli nie lepiej. Parę lat temu bał zaproszony na Blues Festival do Chicago
"Teoretycznie ..." - jak salomon jakiś, a ja praktycznie wodę leję. Ale skoro mamy przerobionych ELP, Moody Blues i Fleetwood Mac (Zeppelinów pomijam, bo wsio jasne) to należało by się zabrać za Jethro Tull, Nazareth lub może Weather Report ?
M.K. -> a jeśli wzięć sprawę muzycznie, to 95% Led Zeppelin (mam na myśli płyty I - V) to blues, nic innego, tylko "biały blues". Już nie mówię o szczytowych jak "Babe I'm gonna leave you", ale wszystko jest bluesem. Jak się przyjżeć układowi harmonicznemu, to Rock&Roll i Rock - to wszystko bazuje na bluesie. Inne tempo, troszkę zmieniona melodyka, ale dalej blues.
Co do F.M - to nie do końca jest to blues. Jeśli to blues to równie dobrze w wielu przypadkach możnaby napisać ze Led Zeppelin i Deep Purple grali bluesa. To bardziej bleus & rock niz blues. Zachęcam bo to dobre mocne granie . To co pisałeś o póżniejszych utworach F.M. - to juz nie to. To zupełnie inna bajka. Hardnucie - ależ to było jak najbardziej na temat :))
hardnut-cie -> z Guinessem się zgadzam, ale czemu nie na temat ? Dotyczy F.M. A ja słuchając "lotu albatrosa" jak się to u nas zwać przyjęło właśnie takie miałem wizje za młodu. Cóż, albatrosy nie latają w Mediterranea, ale z braku laku i mewa dobra i spełnia nastrój w 100%. Zachody w pobliżu Antarktydy na pewno nie są takie malownicze jak ten :)
Goska: dzieki za wyczerpujace (;-) informacje na temat FM. Teraz widze, ze de facto nie znalem tej grupy. Mam tylko jedna plyte, z okresu popowego. Z przebojami 'Everywhere', 'Seven Wonders' i 'Little Lies'. Kiedy jeszcze regularnie sluchalem listy 'trojki', 'Everywhere' tam goscilo. No... musze przyznac, ze w tej inkarnacji FM nie zachwyca... owszem... mozna posluchac, ale bez wiekszych wzruszen. Musze sprobowac tego starszego FM. Zainteresowala mnie osobowosc Petera Greena. Bardzo zaluje, ze nie nagrano koncertow, o ktorych wspomina Mick Fleetwood. Nie wiem tylko, czy w moim przypadku to chwyci - fanem bluesa raczej nie jestem. Ale... na pewno warto sprobowac.
Mick Fleetwood w rozmowie z Wiesławem Weissem, podczas pobytu w Polsce :
Czytając napisaną przez ciebie książkę o Fleetwood Mac próbowałem sobie wyobrazić, jakim człowiekiem był Peter Green w czasach, gdy zaczynaliście razem grać. Może się mylę, ale odniosłem wrażenie, że był kimś bardzo nieśmiałym, niepewnym siebie. Opowiedz mi o Peterze Greenie.
Peter wiedział czego chce od życia. Gdybyś zapytał, czy był człowiekiem powściągliwym, powidziałbym że tak. Ale nie brakowało mu wiary w siebie. Doskonale zdawał sobie sprawę ze swojego talentu. I potrafił ten talent wykorzystać. Był osobą niezwykle wrażliwą. Ale nie był nieśmiały. Mówił prosto w oczy co myśli. To on był liderem Fleetwood Mac. Nikt - ani ja, ani John, ani Jeremy - nie miał co do tego wątpliwości. Peter był naszym szefem. Dzieliliśmy się pieniędzmi po równo, ale wszystkie decyzje artystyczne należały do niego. I jeśli miał jakieś zastrzeżenia do naszej gry, mówił to wprost. Gdy graliśmy koncerty w klubach, często zdarzało się, że były problemy z wyciśnięciem honorarium. Peter nie miał żadnych zahamowań, by pójść do szefa klubu i zażądać forsę, która nam się należała. Nie był człowiekiem nieśmiałym, naprawdę. Wydawało się , że jest obdarzony wielką wewnętrzną siłą.
Zespół już po kilku tygodniachdziałalności, w sierpniu 1967 roku, grał jako jedna z gwiazd na festiwalu w Windsorze. Jak to było możliwe? Właściwie nieznany zespół debiutuje na wielkim festiwalu
Peter Green nie był kimś nieznanym. Pamiętaj, że to on zastąpił Erica Claptona w grupie Johna Mayalla. I jak Eric Clapton miał wielu fanów. W okresie, odszedł od Mayalla, był już w pewnym sensie postacią kultową. Dlatego byliśmy w stanie z miejsca awansować do rockowej pierwszej ligi. Już nasza pierwsza płyta wskoczyła na szczyt list bestsellerów. Było w tym coś niezwykłego, coś szalonego. oto album pełen starych bluesów robi furorę na listach, zarezerwowanych - jak się mogło wydawać - dla wykonawców z "Top Of The Pops", wiesz co mam na myśli ( nuci jakąś melodię, kojarzącą się z piosenkami, które przed laty określano obrazowo terminem "bubblegum", a więc guma do żucia). Grając Elmora Jamesa wskoczyliśmy na kilka miesięcy po festiwalu w Windsorze na wierzchołek list. Tak, byliśmy wtedy dziećmi szczęścia...
Juz po dziesięciu minutach pierwszego występu Fleetwood Mac nie miałeś wątpliwości, że sukces jest naszym przeznaczeniem... Tak napisałeś w swojej książce.
Mam nadzieję, że nie zrozumiałeś tej uwagi źle. Nie pomyślałem sobie nagle: będziemy bogaci, sprzedamy miliony płyt. Chodziło mi o coś innego. Stojąc wtedy na scenie w Windsorze zdałem sobie sprawę, iż nasza muzyka jest w stanie poruszyć ludzi, a więc że odkryliśmy miksturę, która może być źródłem sukcesu. I nie pomyliłem się. Zespół w krótkim czasie zyskał popularność w całej Europie.
Bob Brunning opisał w swojej monografii Fleetwood Mac wczesne sesje zespołu. Jeśli mu wierzyć, robiliście wraz z producentem Mike'em Vernonem cuda, aby uzyskać brzmienie ze starych bluesowych płyt firmy Chess...
Przede wszystkim zależało nam na tym, aby przenieść na sesje atmosferę naszych koncertów. Wchodziliśmy więc do studia i po prostu graliśmy, jakby to był występ, tyle że bez publiczności. Właściwie nie stosowaliśmy nakładek, z wyjątkiem partii fortepianu i instrumentów dętych, których na żywo nie wykorzystywaliśmy. Opracowaliśmy nawet własny system rejestrowania partii wokalnych równolegle z partiami instrumentalnymi, gdyby bowiem były dogrywane później, mogłyby wypaść sztucznie. Jeśli zaś chodzi o to, co napisał Bob, to oczywiście jest to prawda. Zależało nam na uzyskaniu tego rajcownego brzmienia, jakie było na płytach Chess z lat czterdziestych. To był nasz wzór. I potrafiliśmy się do niego zbliżyć. Ostatni album Erica Claptona, "From The Cradle", jest świadectwem podobnych ambicji. Eric sam przyznaje, że powinien pójśc w tę stronę, gdy tylko odszedł od zespołu Johna Mayalla. Wtedy jednak zabrakło mu śmiałości. Natomiast Peter Green miał dość odwagi. I naprawdę nie wiem, jak to było możliwe, ale my siedemnasto-, osiemnastoletni biali gówniarze, brzmieliśmy chwilowo jak czarny zespół z chicagowskiego klubu. Nie jest to zresztą tylko kwestia brzmienia. Peter, ale również ja i John, wszyscy potrafiliśmy zagrać jak Murzyni. B.B.King powiedział mi kiedyś, że jesteśmy najlepszym zespołem bluesowym, jaki słyszał. Naprawdę ! czy B.B.King mógł się mylić ? Wiem, że dziś to wczesne bluesowe wcielenie Fleetwood Mac bywa lekceważone - zwłaszcza w Stanach. Bardzo to niesprawiedliwe. Ja i John jesteśmy dumni z tego, co zrobiliśmy w tamtych latach.
Byliście nazywani "estradowymi pornografami". Czy mógłbyś powiedzieć coś więcej na ten temat ?
Głównym sprawcą był Jeremy Spencer, prawdziwy kawalarz w naszym gronie. Brał na przykład prezerwatywę, napełniał ją mlekiem i przyczepiał do gryfu, a nastepnie grając kołysał gitarą energicznie, aż ten niezwykły ładunek leciał w stronę publiczności. Innym stałym rekwizytem podczas naszych koncertów był wielki drewniany członek w stanie wzwodu, który któremuś z nas wystawał ze spodni. Byliśmy w tych czasach prawdziwymi wariatami. Jeśli ktoś widział ten wczesny Fleetwood Mac na scenie, a potem po latach, trafił na koncert Sex Pistols, musieli mu sie wydać niewinnymi uczniakami ( śmiech ). Dlaczego to robiliśmy ? Chcieliśmy zakpić z bluesowych purystów, którzy uważali, że tej muzyki należy słuchać w nabożnym skupieniu. Znasz na pewno ten typ fana. "Blues to, blues tamto, och ta trzecia nuta w solówce Muddy watersa...". Traktowali to zbyt serio. Nie chcę powiedzieć, że my nie traktowaliśmy swojego grania poważnie. Ale świadomość, że część publiczności ma taki stosunek do naszej muzyki, była niezwykle męcząca. Musieliśmy jakoś odreagować. Stąd te wygłupy. Stąd też inny pomysł. Często po odegraniu zwykłego bluesowego repertuaru przebieraliśmy się w błyszczące garnitury a la Elvis Presley i proponowaliśmy publiczności porcję zwykłego zwariowanego rock'n rolla. A wszystko to wynikało w naturalny sposób. Dobrym duchem owych wygłupów był, jak powiedziałem Jeremy, niezwykle zabawna postać. Jeremy uwielbiał naśladować innych ludzi. Naśladował Elmora Jamesa tak dobrze, że niejako stawał się Elmorem Jamesem. Gdy grał utwory Elmora Jamesa, miało się wrażenie że to Elmor James powstał z grobu. Był niesamowity. Tak, to były czasy ! Stanowiliśmy zwariowaną, nieprzyzwoitą, nieobliczalną paczkę.
Zwierzyłeś się przy jakiejś okazji, że w 1968 roku byliście już zmęczeni bluesem. Ale przecież w 1969 roku, czyli rok później, zorganizowaliście tę słynną sesję w studiu Chess w Chicago z udziałem czarnych bluesmenów, jak Willie Dixon czy Otis Spann. Czym było dla was spotkanie z muzykami, których od lat podziwialiście ?
Było czymś fantastycznym. To był sen, który się spełnił. Nie wyobrażam sobie, abym w tamtych czasach mógł pragnąc czegoś więcej. Doszło do tych nagrań dzięki dwóm ludziom - Mike'owi Vermonowi i Marshallowi Chessowi. Ale osobą, której zawdzięczamy, że to niezwykłe przedsięwzięcie się powiodło, był niedawno zmarły Willie Dixon. Gdy tylko pojawiliśmy się w Chicago, zaoferował się z pomocą, poznał nas z wieloma innymi muzykami, zaopiekował się nami. Był naprawdę wspaniałym człowiekiem. Tak, rzeczywiście gralismy z Otisem Spannem, Shakey Hortonem, Buddy Guyem, J.T.Brownem - saksofonistą Elmora Jamesa, z wieloma bluesmanami. I te wspólne nagrania się bronią. Są może najlepszą wizytówką tego, co zespół Fleetwood Mac robił w tym okresie. Raz jeszcze wspomnę Erica Claptona, który dopiero niedawno odważył się na coś takiego. Widziałem się z nim kilka tygodni temu w Los Angeles i powiedział mi wprost, że chciał zrobić właśnie coś takiego jak my przed laty. Przyjemnie było to usłyszeć. Bo to naprawdę ważny okres w historii Fleetwood Mac. Okres, kiedy ton poczynaniom zespołu nadawał Peter Green - niezwykły muzyk, naprawdę świetny gitarzysta.
W pewnej chwili jednak zerwaliście z bluesem. Rozstaliście się nawet z producentem, który pomógł wam stworzyć to niezwykłe czarne brzmienie - z Mike'em Vernonem. Kiedy nastapił przełom ?
Wiesz, to nie było tak, że pewnego dnia powiedzieliśmy sobie: "Dziś kończymy z bluesem". Porównywałbym naszą historię do historii The Rolling Stones, którzy na początku grali standardy, ale stopniowo zaczynali sami pisać utwory, najpierw wtórne, później coraz bardziej orginalne. Nadszedł taki czas, że Peter, który był głównym twórcą reprertuaru Fleetwood Mac, zaczął wyrażać siebie w trochę innej muzyce. Mieliśmy do wyboru - trzymać się tego, co wychodziło nam bardzo dobrze, a więc klasycznego bluesa, albo próbować się rozwijać. Peter był osobą niezwykle twórczą i było oczywiste, że prędzej czy później zacznie szukać nowych środków wyrazu. Jeremy nie chciał zmian. Był gotów grać Elmora Jamesa do końca życia. Dlatego właśnie zaangażowaliśmy Danny'go Kirwana, jeszcze jednego gitarzystę - Peter potrzebował kogoś, z kim mógł nawiązać twórczy dialog, a Jeremy nie był w stanie pojąć, dokąd on zmierza. Ale to wszystko nie stało się nagle. Peter powoli dojrzewał do roli kompozytora z prawdziwego zdarzenia, który nie kopiuje już innych, a tworzy z głębi własnego serca. Pierwsze dowody to wspaniałe utwory "Albatross" czy "Man Of The World". Ale najważniejsze świadectwo tej przemiany to album "Then Play On". Nasza muzyka wzbogaciła się w tym czasie o naprawdę piekne melodie. Gdyby to nie nastąpiło, nie przetrwalibyśmy. Świat by o nas zapomniał. Któż pamięta dziś grupę Ten Years After z świetnym gitarzystą Alvinem Lee ? Mało kto. Dlaczego ? Bo na jej płytach czuło może się niesamowitą energię, czuło się atmosferę wspaniałej zabawy, ale kompozycjom brak melodii, które zapadałyby w pamięć.
Wiem że John Lennon chciał pozyskać Fleetwood Mac dla firmy Apple
Tak było rzeczywiście
Ale wy odrzuciliście jego ofertę i podpisaliście kontrakt z Warner Bros. Dlaczego ?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ nikt z zespołu, może z wyjątkiem Petera nie był wtajemniczony w szczegóły rozmów na ten temat. Zajmował się tym nasz manager. Przypuszczam, że ludzie z Apple byli zbyt opieszali. A szefowie Warner Bros działali zdecydowanie. Ale to prawda, że Beatlesi interesowali się tym co robimy. Byłem wówczas w bardzo dobrych stosunkach z Georgem Harrisonem, bo jak może wiesz, poślubiłem Jenny Boyd, siostrę jego żony - Patti Boyd. On wyznał mi, że John Lennon był zasascynowany grą Petera Greena na gitarze. Co więcej zwierzył mi się, że utwór "Sun King" powstał pod wrażeniem "Albatrossa" - jako hołd Beatlesów dla Fleetwood Mac. Naprawdę miło było usłyszeć coś takiego.
Jeśli dobrze rozumiem, Peter Green miał całkowitą swobodę działania w Fleetwood Mac
Tak było
Czy potrafisz odpowiedzieć na pytanie, dlaczego odszedł ?
Nie ulega wątpliwości, że narkotyki miały ogromny wpływ na to, co w tym czasie myślał i robił. To po pierwsze. A po drugie, choć może powinienem od tego zacząć, był znudzony swoja egzystencją i chciał spróbować czegoś zupełnie innego. Nigdy nie próbował, ponieważ jego życie było wtedy już tak rozpieprzone, że nie był w stanie się pozbierać i zacząć robić coś z głową. Pojawiło się jakieś niezrozumiałe poczucie winy, pojawiły się paranoiczne lęki. Zaczął się zachowywać jak schizofrenik, niestety. Pamietaj, że to na nim spoczywał cały ciężar odpowiedzialności za to, co robiliśmy. To on pisał przeboje, to on udzielał wywiadów i tak dalej. Widzieliśmy, że jest zmęczony, ale nie zdawaliśmy sobie sprawy, że jest u kresu wytrzymałości. Gdybyśmy byli trochę mądrzejsi, być może potrafilibyśmy go uratować. Ba, może byłby z nami do dziś. Ale nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, jak bardzo cierpi. A wystarczyło przecież zatrzymać tą machinę powiedzmy na rok, pozwolić mu odpocząć i dopiero wtedy przystapić do pracy nad kolejną płytą. Ponieważ tego nie zrobiliśmy, nie pozostało mu nic innego, jak odejść. Gdy nam o tym powiedział, wpadliśmy oczywiście w panikę, byliśmy zszokowani i przerażeni, nie mogliśmy się z tym pogodzić. Byliśmy wściekli...
Ale gdy jakiś czas temu potem również Jeremy Spencer odszedł z Fleetwood Mac, znowu ściągneliście Petera Greena do grupy - pomógł wam dokończyć trasę po Stanach. Jak wtedy się z nim pracowało ? czy odzyskał wewnętrzny spokój ?
Było wspaniale. Ale wiesz...Peter powiedział : "Dobra, zrobię to, ale nie bedę grał żadnych piosenek". Na to my: "Jak to nie będziesz grał piosenek ?" On "Po prostu. Będziemy improwizować". W końcu zgodził się wykonywać jedną piosenkę - "Black Magic Woman". Christine, która już wtedy była z nami, śpiewała jeszcze trzy inne, własne utwory. Ale to było wszystko. Pozostałą część koncertu wypełniało jamowe granie. Peter szalał z wszystkimi tymi efektami, jak wah wah, echo, reverb. Ściągnął swojego kumpla, któy grał na kongach. Facet zachowywał się jak lunatyk - przez dwie godziny wybijał ten sam rytm z takim zapamiętaniem, że jego dłonie zaczęły krwawić. Szaleństwo. Ale publicznośc słuchała zafascynowana. Uwielbiała to. A ja mogę tylko żałować, że żadnego z tych koncertów nie nagraliśmy. Gdybym mógł ci dziś puścić taka taśmę, usłyszałbyś gitarowe granie, jakiego dotąd w swoim życiu nie słyszałeś. Bo Peter Green był wtedy wolny jak ptak. I gdy uderzał w struny, zaczynała się niesamowita podróż w nieznane...A ja nie mam ani jednego nagrania z całej tej trasy. Niewybaczalny błąd. A potem rozjechaliśmy się do domów. I nigdy już nie zagrałem z Peterem.
Jak myślisz, dlaczego filozofia Children of God okazała się tak atrakcyjna dla Jeremy'ego Spencera, że w jednej chwili porzucił wszystko, z Fleetwood Mac włącznie, i związał się z tą sektą ?
Nie mam pojęcia. Chociaz musisz wiedzieć, że on jakby czekał na coś takiego. Od dawna nie rozstawał się z Biblią. Był wymarzonym kandydatem do religijnej sekty. Ale na to co zrobił, złożyło się wiele przesłanek. Brał w tym czasie meskalinę, a więc nie był w pełni władz umysłowych. A poza tym gdy akurat mieliśmy grać w Los Angeles, nastąpiło tam trzęsienie ziemi, co on uznał za zły znak. Powiedział, że nie pojedzie do Los Angeles, bo to siedlisko zła. Zmusiliśmy go jednak. I przypadek sprawił, że gdy spacerował ulicą, dopadli go ludzie z sekty i namówili, by poszedł z nimi. I tam, wśród nich znalazł dom. Nie rozumiem wielu poczynań Children of God. Nie zgadzam się z wieloma działaniami tych ludzi. Ale wiem, że Jeremy jest wśród nich szczęśliwy, że ma się dobrze. Nadal tworzy muzykę. Ma ośmioro dzieci. Mieszka z rodziną w siedzibie Children of God w Rio De Janeiro.
Wiem, że gdy Bob Welch odszedł z Fleetwood Mac, zadzwoniłeś do producenta nagrań Keitha Olsena i powiedziałeś mu, iż chcesz zaangażować do zespołu Stevie Nicks i Lindseya Buckinghama. Znałeś ich muzykę, ale nawet z nimi nie rozmawiałeś. Zachowałeś się jak desperat...
Nie! Ja po prostu nie miałem powodu się wahać. Usłyszałem Lindseya tylko raz, ale nie mogłem się od tej muzyki uwolnić. Dźwięk jego gitary ciągle rozbrzmiewał mi w uszach. I gdy Bob odszedł, natychmiast pomyślałem właśnie o nim. Dlatego zadzwoniłem do Keitha i zapytałem, co Lindsey porabia. Odpowiedział, że nic. Poprosiłem więc, by przesłał mi taśmę z jego nagraniami. Puściłem ja Johnowi i Christine i oświadczyłem im, że oto znaleźliśmy nowego gitarzystę Fleetwood Mac. Nastąpiło to rzeczywiście bardzo szybko. Potem zaprosiliśmy Lindseya na rozmowę, a on przyprowadził Stevie, z którą tworzył duet. Obawiałem się jednak, że skład z dwoma kobietami się nie sprawdzi, że będzie między nimi dochodzić do kłótni. Jednakże Christine dosyć szybko znalazła wspólny język ze Stevie, zostały przyjaciółkami, zaangażowaliśmy więc i Lindseya, i Stevie. Bez przesłuchania, bez rozmowy o warunkach. A potem przesiedzieliśmy sześc tygodni w garażu i tam razem stworzyliśmy repertuar kolejnej płyty, "Fleetwood Mac", która okazała się wielkim przebojem...
Pewnym zaskoczeniem była dla mnie wiadomość, że do Fleetwood Mac trafił muzyk tak znany jak Dave Mason
Gdy rozstała się z nami Stevie, bez trudu znalazłem dla niej zastępstwo - Bekkę Bramlett. Ale nie mogłem znaleźć gitarzysty na miejsce Lindseya. Chcieliśmy pokazać światu - ja i John - że zespół , mimo kolejnej zmiany składu, istnieje i ma się dobrze. Mieliśmy już przystępować do pracy nad nową płytą, ale trzeba było te plany odłożyć, ponieważ przez blisko rok nie mogliśmy znaleźć gitarzysty. I nagle zadzwonił Dave, z którym przyjaźnię się od wielu lat. Zapytał, co słychać, a ja na to, że nie mogę znaleźć gitarzysty. Wtedy on mówi: "Gdybyś chciał pracować ze mną, chętnie pogram w Fleetwood Mac". Odpowiedziałem, że pomyślę o tym. Sięgnąłem po jego płyty, przyjrzałem się też jego karierze, która obfitowała i we wzloty, i w upadki. Przekonałem się, że ciągle pracuje, ciągle jest dobrym gitarzystą, ciagle pisze niezłe piosenki, ciągle ma swoją publiczność. Zadzwoniłem do niego i poprosiłem, by do nas dołączył. Wystarczyło że powiedziałem: "witaj na pokładzie". To cała historia...
źródło: Tylko Rock - rozmowę przeprowadził W.Weiss
Parę słow na temat zespołu. Fleetwood Mac. Grupa powstała w roku 1967, jako kwartet bluesowy, jednak znana jest bardziej ze składu jaki ukrystalizował się w 1974 r. Przez ponad 30 lat muzyka grupy przeszła co najmniej dwie ( a nawet trzy ) rewolucje, od bluesa do hard rocka, aby skończyć jako zespół grający melodyjna odmianę tzw. soft-rocka. Ten układ powoduje iż grupa ma swoich zagorzałych wielbicieli koncentrujących się na danych okresie. "Prawdziwy Fleetwood Mac, skończył się wraz z odejściem Petera Greena " to jeden ze słynnych zwrotów, fanów bluesowego okresu grupy. Rzeczywiście, Peter Green legendarny gitarzysta i założyciel grupy jest muzykiem niezwykłym, którego charyzma wpłynęła zasadniczo na pierwszy okres twórczy zespołu. Dla młodszych fanów jest to jednak okres legendarny do którego zaglądają od przypadku, koncentrując się na latach w któych prym wiódł duet Stevie Nicks - Lindsey Buckingham. I oni mają też swoje racje, bowiem wówczas Fleetwood Mac odniósł największy komercyjny sukces, stając się grupą znaną na całym świecie. Sukces zapoczątkowany słynnym albumem "Rumours" trwa do dzisiaj, a takie piosenki jak "Dreams", "Seven Wonders", "Big Love", "Eweryhere" zna średnio zorientowany słuchacz. Sukces ma swoją cenę, nie ominęła ona Fleetwood Mac. Historia zespołu to nie tylko sukcesy muzyczne, to również alkoholizm, skandale obyczajowe, romanse i uzależnienia od narkotyków, a nawet epizod z sektą religijną. To jednak jakby margines czegoś, co nam słuchaczom nie przeszkadza, bowiem nas najbardziej cieszy muzyka, a jej najlepszą rekomendacją będą wspaniale piosenki począwszy od typowo bluesowych a skończywszy na romantycznych balladach.
Nagrali pózniej nowe rzeczy (w latach 80-tych)ale to juz nie było to :(( Chyba najlepsze czasy mieli z Peterem Greenem. Poźniejsze to juz nie blues, nie blues and rock ale jakaś popówa (chociaż jak na pop wyszło im całkiem nienajgorzej). W ich wykonaniu Black Magic Woman, Need Your Love So Bad, Albatros, I Love Another Woman, Lookning For Somebody, Sentimental Lady czy Looking to były rzeczy niepowtarzalne. Nadal się tego świetnie słucha. Hehehe - ciekawe czy ludzie widzą o czym piszę.
Znasz wersję koncertową. Nie pamietam jaki był tytuł tej płyty. Kidyś jechałam taryfą do znajomych na imprezę. Facet miał włączony pr 3 w ktorym "leciała" ta płyta Puścili z niej trzy kolejne utwory - trwało to mniej więcej ok pół godziny. W połowie Green Manalishi dojechaliśmy na miejsce - facet nie wypuścił mnie z samochodu (zresztą nie bardzo miałam ochotę z nigo wysiadać). Dosłuchaliśmy utworów do końca siedząc w tej jego taksówce. Nie wziął ode mnie ani złotówki za ten kurs.
Laikonik -> to nie fale, to miraże - Zachodni wiatr ... Musiałem tak strzelić na dużym otworze przesłony, bo robiłem z wolnej ręki. Chciałem, żeby mi się ptica nie rozmyła w kadrze i tak już miałem f/11, 1/250 sek i ISO=1250 . Pepper -> Apulia (płd. Włochy) urwisko niedaleko Pesichi
jak nad polskim morzem robione to zapraszam do siebie za jakis miesiac.. bo jak co 5 dni sa dodawane zdjecia to wczesniej sie nie wyrobie.. ;) pozdroofka..
Weather Report wlasnie zaczynam cwiczyc. Zona mi kupila '8:30'. A z Moody Blues wcale nie skonczylismy - zapodaliscie tytul, nie znam go... moze by mi kto podeslal, albo co jeszcze o nich napisal?
Rozkaz -> jutro, przepraszam dziś po świcie. A teraz spadam wąchać sny ... Papatki
Wiesz co - ja juz sie pogubilam - weź Ty mi przyślij e-mail ktore konto jest które ok???
no to na służbowe - tam skrzynka i pojedyńczy @ mogą być XXXL
3 MB to nie są grube dodatki. Grube to ja moge dopiero ci wysłac :)))
Ale mimo wszystko nie posłucham dziś, bo mam ino modemik, a te dwoje dodatki, to takie grubsze ... Jutro spokojnie sobie ściągnę po linii 100Mbit :)
No DURNY Oprych :P
Ależ ze mnie durnota - nie popatrzyłem do tego konta co trzeba => za dużo kont ! JUHU DOSZŁO
Tak czy siak dojdzie - zwłaszcza ze oba adresy masz juz przeze mnie zawalone. Jak bedziesz chcial więcej - doślę. Mam sporo pozycji tego wykonawcy. Wybrane najciekawsze kawałki z jego dyskografi. Pliki nie są duże - więc miłego słuchania.
Myślałem, że informacja na prund idzie z szybkością światła, a tu masz ci babo placek - może niosą tego maila bit po bicie w siatce (takiej z igielitu) ?
:((( buuuuuuuu
i nadal wciąż : "Sie haben keine neuen e-mails"
O tak, Perth, Sydney, Wellington ...
Wrrr- znów literówka. Oj takie tam gdzie kangury się panoszą.
Ominałes Sydey
wciąż jeszcze nie doszło, pewnie powyłączali serwery po drodze i "idzie" przez N.Y., Kioto, Hong-Kong, Moskwę i Wiedeń - wiesz, taka elektronicznie krótsza droga :-)
Poszło po raz drugi na inne
wrrrrr. za dużo kont
Myślę, że ci dopiero jutro powiem, jeśli posłałaś na konto w pracy bo jeszcze nic nie mam na prywatnym. :-)
Jaki tam z ciebie Oprych Oprychu :P Gadaj - ciekawam wrazen po pierwszych 3 wysłanych utworach
Nieśmiały ciepły głos przy nieśmiałej gitarze -> to coś dla mnie. Od 30-tu lat gram na gitarze i nie mogę złapać ostrego feelingu na elektrycznej, bo to nie moja para butów, z resztą gram na prądodrucie płaskim dopiero ze dwa lata. Najlepiej mi idzie na klasycznej (ballady, klasyka nie za trudna) , na elektroakustycznej (ballada, country&western, blues/blues&rock), a ostatnio złapałem jazzówkę - takie śmietankowo-maślane soundy ...
Poszłoooo
Przeca jestem potulny jak baranek :)))
Sie ma te znajomości :)))
Facet ma niespotykanie ciepły głos, spiewa cicho, wręcz nieśmiało w towarzystwie rownie nieśmiałej gitary. Noc jest sprzymierzeńcem do słuchania jego nagran. Piękna, wyciszona muzyka.
J.J. Cale - ciekawy człowiek tworca utworów ktore pozniej rozsławił Eric Clapton. Clapton mawial ze Cale był jego guru, wzorem. Idzie @ do ciebie z Cocaine J.J. Cale. Jak będziesz grzeczny pojdą następne.
Mam tu znajomego gitarzystę z Polski, gra bluesa i blues-rocka. Wypieprza na gitarze jak Alvin Lee - jeśli nie lepiej. Parę lat temu bał zaproszony na Blues Festival do Chicago
O Alvin Lee -> pewnie że TAK (nawet 3 razy)., ale J.J. Cale -> nie , nie kojarzę
Znasz kogoś takiego jak J.J.Cale ???
A Alvin Lee to pies???
"Teoretycznie ..." - jak salomon jakiś, a ja praktycznie wodę leję. Ale skoro mamy przerobionych ELP, Moody Blues i Fleetwood Mac (Zeppelinów pomijam, bo wsio jasne) to należało by się zabrać za Jethro Tull, Nazareth lub może Weather Report ?
teoretycznie to Ty nawet masz rację
jak kiedy
Nie qmam, mówię tylko żeś małomówna
byś się zdziwił
Ciężko gadać - rzeczywiście pasujesz na sqaw
Se HOWGHnęłam bo dobrze gadacie człowieku.
Na HOWGH, nie mogę nic powiedzieć
Howgh - Rychu :))))
M.K. -> a jeśli wzięć sprawę muzycznie, to 95% Led Zeppelin (mam na myśli płyty I - V) to blues, nic innego, tylko "biały blues". Już nie mówię o szczytowych jak "Babe I'm gonna leave you", ale wszystko jest bluesem. Jak się przyjżeć układowi harmonicznemu, to Rock&Roll i Rock - to wszystko bazuje na bluesie. Inne tempo, troszkę zmieniona melodyka, ale dalej blues.
Co do F.M - to nie do końca jest to blues. Jeśli to blues to równie dobrze w wielu przypadkach możnaby napisać ze Led Zeppelin i Deep Purple grali bluesa. To bardziej bleus & rock niz blues. Zachęcam bo to dobre mocne granie . To co pisałeś o póżniejszych utworach F.M. - to juz nie to. To zupełnie inna bajka. Hardnucie - ależ to było jak najbardziej na temat :))
hardnut-cie -> z Guinessem się zgadzam, ale czemu nie na temat ? Dotyczy F.M. A ja słuchając "lotu albatrosa" jak się to u nas zwać przyjęło właśnie takie miałem wizje za młodu. Cóż, albatrosy nie latają w Mediterranea, ale z braku laku i mewa dobra i spełnia nastrój w 100%. Zachody w pobliżu Antarktydy na pewno nie są takie malownicze jak ten :)
bez konturów ptaka byłoby zbyt statycznie, a MK podaję do Guinnessa za długość komentarza, który co prawdę nie jest na temat, ale za to ciekawy -))
Goska: dzieki za wyczerpujace (;-) informacje na temat FM. Teraz widze, ze de facto nie znalem tej grupy. Mam tylko jedna plyte, z okresu popowego. Z przebojami 'Everywhere', 'Seven Wonders' i 'Little Lies'. Kiedy jeszcze regularnie sluchalem listy 'trojki', 'Everywhere' tam goscilo. No... musze przyznac, ze w tej inkarnacji FM nie zachwyca... owszem... mozna posluchac, ale bez wiekszych wzruszen. Musze sprobowac tego starszego FM. Zainteresowala mnie osobowosc Petera Greena. Bardzo zaluje, ze nie nagrano koncertow, o ktorych wspomina Mick Fleetwood. Nie wiem tylko, czy w moim przypadku to chwyci - fanem bluesa raczej nie jestem. Ale... na pewno warto sprobowac.
;-)
No to poczytalem, pora sie popisac...
No... jestem. Tera poczytam, jutro moze co napisze...
piekne to różowe słonko...:-)
Ja chcę na wakacje uuuuuuuuuuu.Pofrunąć jak ten ptak nad taflą morza o zachodzie slońca.Pzdr
ma klimat
db.
Juz tuptam
No to jeszcze na dobranoc zajżyj do Opryha -> może być taka wizja ?
Anawe jest bardziej wiedźmowata od każdej wiedźmy w okolicy 100000 mil.
Dla zaiteresowanych historia zespołu odsyłam do http :// daeclan. w.interia. pl/fmh.html (usuń spacje)
M.K. - > Uwielbiam wiedźmy, myślę że chyba troszq jeteście "na siebja pochoże" ? :)))
Wrrr - co za okropny babsztyl mówię Tobie. Nie zadawaj się z nią - okropna wiedźma. Zreszta spytaj Anawe - ona potwierdzi.
:))))
Ta durnowata flądra znowu sie podszywa pode mnie. pogoniłam juz jej kota
No siur że oczywiście :P
M.K. A ty czatałaś u siebie historyjkę RychaOprycha o pacjencie, której tak się wczoraj domagałaś ?
O.K. -> Przeczytam, ale daj mi na to czas - oczy mi wypływają, stary dziad jezdem :)
To dla Wrobldoba - ups
O qrde ale elaborat wyszedł :P
Mick Fleetwood w rozmowie z Wiesławem Weissem, podczas pobytu w Polsce : Czytając napisaną przez ciebie książkę o Fleetwood Mac próbowałem sobie wyobrazić, jakim człowiekiem był Peter Green w czasach, gdy zaczynaliście razem grać. Może się mylę, ale odniosłem wrażenie, że był kimś bardzo nieśmiałym, niepewnym siebie. Opowiedz mi o Peterze Greenie. Peter wiedział czego chce od życia. Gdybyś zapytał, czy był człowiekiem powściągliwym, powidziałbym że tak. Ale nie brakowało mu wiary w siebie. Doskonale zdawał sobie sprawę ze swojego talentu. I potrafił ten talent wykorzystać. Był osobą niezwykle wrażliwą. Ale nie był nieśmiały. Mówił prosto w oczy co myśli. To on był liderem Fleetwood Mac. Nikt - ani ja, ani John, ani Jeremy - nie miał co do tego wątpliwości. Peter był naszym szefem. Dzieliliśmy się pieniędzmi po równo, ale wszystkie decyzje artystyczne należały do niego. I jeśli miał jakieś zastrzeżenia do naszej gry, mówił to wprost. Gdy graliśmy koncerty w klubach, często zdarzało się, że były problemy z wyciśnięciem honorarium. Peter nie miał żadnych zahamowań, by pójść do szefa klubu i zażądać forsę, która nam się należała. Nie był człowiekiem nieśmiałym, naprawdę. Wydawało się , że jest obdarzony wielką wewnętrzną siłą. Zespół już po kilku tygodniachdziałalności, w sierpniu 1967 roku, grał jako jedna z gwiazd na festiwalu w Windsorze. Jak to było możliwe? Właściwie nieznany zespół debiutuje na wielkim festiwalu Peter Green nie był kimś nieznanym. Pamiętaj, że to on zastąpił Erica Claptona w grupie Johna Mayalla. I jak Eric Clapton miał wielu fanów. W okresie, odszedł od Mayalla, był już w pewnym sensie postacią kultową. Dlatego byliśmy w stanie z miejsca awansować do rockowej pierwszej ligi. Już nasza pierwsza płyta wskoczyła na szczyt list bestsellerów. Było w tym coś niezwykłego, coś szalonego. oto album pełen starych bluesów robi furorę na listach, zarezerwowanych - jak się mogło wydawać - dla wykonawców z "Top Of The Pops", wiesz co mam na myśli ( nuci jakąś melodię, kojarzącą się z piosenkami, które przed laty określano obrazowo terminem "bubblegum", a więc guma do żucia). Grając Elmora Jamesa wskoczyliśmy na kilka miesięcy po festiwalu w Windsorze na wierzchołek list. Tak, byliśmy wtedy dziećmi szczęścia... Juz po dziesięciu minutach pierwszego występu Fleetwood Mac nie miałeś wątpliwości, że sukces jest naszym przeznaczeniem... Tak napisałeś w swojej książce. Mam nadzieję, że nie zrozumiałeś tej uwagi źle. Nie pomyślałem sobie nagle: będziemy bogaci, sprzedamy miliony płyt. Chodziło mi o coś innego. Stojąc wtedy na scenie w Windsorze zdałem sobie sprawę, iż nasza muzyka jest w stanie poruszyć ludzi, a więc że odkryliśmy miksturę, która może być źródłem sukcesu. I nie pomyliłem się. Zespół w krótkim czasie zyskał popularność w całej Europie. Bob Brunning opisał w swojej monografii Fleetwood Mac wczesne sesje zespołu. Jeśli mu wierzyć, robiliście wraz z producentem Mike'em Vernonem cuda, aby uzyskać brzmienie ze starych bluesowych płyt firmy Chess... Przede wszystkim zależało nam na tym, aby przenieść na sesje atmosferę naszych koncertów. Wchodziliśmy więc do studia i po prostu graliśmy, jakby to był występ, tyle że bez publiczności. Właściwie nie stosowaliśmy nakładek, z wyjątkiem partii fortepianu i instrumentów dętych, których na żywo nie wykorzystywaliśmy. Opracowaliśmy nawet własny system rejestrowania partii wokalnych równolegle z partiami instrumentalnymi, gdyby bowiem były dogrywane później, mogłyby wypaść sztucznie. Jeśli zaś chodzi o to, co napisał Bob, to oczywiście jest to prawda. Zależało nam na uzyskaniu tego rajcownego brzmienia, jakie było na płytach Chess z lat czterdziestych. To był nasz wzór. I potrafiliśmy się do niego zbliżyć. Ostatni album Erica Claptona, "From The Cradle", jest świadectwem podobnych ambicji. Eric sam przyznaje, że powinien pójśc w tę stronę, gdy tylko odszedł od zespołu Johna Mayalla. Wtedy jednak zabrakło mu śmiałości. Natomiast Peter Green miał dość odwagi. I naprawdę nie wiem, jak to było możliwe, ale my siedemnasto-, osiemnastoletni biali gówniarze, brzmieliśmy chwilowo jak czarny zespół z chicagowskiego klubu. Nie jest to zresztą tylko kwestia brzmienia. Peter, ale również ja i John, wszyscy potrafiliśmy zagrać jak Murzyni. B.B.King powiedział mi kiedyś, że jesteśmy najlepszym zespołem bluesowym, jaki słyszał. Naprawdę ! czy B.B.King mógł się mylić ? Wiem, że dziś to wczesne bluesowe wcielenie Fleetwood Mac bywa lekceważone - zwłaszcza w Stanach. Bardzo to niesprawiedliwe. Ja i John jesteśmy dumni z tego, co zrobiliśmy w tamtych latach. Byliście nazywani "estradowymi pornografami". Czy mógłbyś powiedzieć coś więcej na ten temat ? Głównym sprawcą był Jeremy Spencer, prawdziwy kawalarz w naszym gronie. Brał na przykład prezerwatywę, napełniał ją mlekiem i przyczepiał do gryfu, a nastepnie grając kołysał gitarą energicznie, aż ten niezwykły ładunek leciał w stronę publiczności. Innym stałym rekwizytem podczas naszych koncertów był wielki drewniany członek w stanie wzwodu, który któremuś z nas wystawał ze spodni. Byliśmy w tych czasach prawdziwymi wariatami. Jeśli ktoś widział ten wczesny Fleetwood Mac na scenie, a potem po latach, trafił na koncert Sex Pistols, musieli mu sie wydać niewinnymi uczniakami ( śmiech ). Dlaczego to robiliśmy ? Chcieliśmy zakpić z bluesowych purystów, którzy uważali, że tej muzyki należy słuchać w nabożnym skupieniu. Znasz na pewno ten typ fana. "Blues to, blues tamto, och ta trzecia nuta w solówce Muddy watersa...". Traktowali to zbyt serio. Nie chcę powiedzieć, że my nie traktowaliśmy swojego grania poważnie. Ale świadomość, że część publiczności ma taki stosunek do naszej muzyki, była niezwykle męcząca. Musieliśmy jakoś odreagować. Stąd te wygłupy. Stąd też inny pomysł. Często po odegraniu zwykłego bluesowego repertuaru przebieraliśmy się w błyszczące garnitury a la Elvis Presley i proponowaliśmy publiczności porcję zwykłego zwariowanego rock'n rolla. A wszystko to wynikało w naturalny sposób. Dobrym duchem owych wygłupów był, jak powiedziałem Jeremy, niezwykle zabawna postać. Jeremy uwielbiał naśladować innych ludzi. Naśladował Elmora Jamesa tak dobrze, że niejako stawał się Elmorem Jamesem. Gdy grał utwory Elmora Jamesa, miało się wrażenie że to Elmor James powstał z grobu. Był niesamowity. Tak, to były czasy ! Stanowiliśmy zwariowaną, nieprzyzwoitą, nieobliczalną paczkę. Zwierzyłeś się przy jakiejś okazji, że w 1968 roku byliście już zmęczeni bluesem. Ale przecież w 1969 roku, czyli rok później, zorganizowaliście tę słynną sesję w studiu Chess w Chicago z udziałem czarnych bluesmenów, jak Willie Dixon czy Otis Spann. Czym było dla was spotkanie z muzykami, których od lat podziwialiście ? Było czymś fantastycznym. To był sen, który się spełnił. Nie wyobrażam sobie, abym w tamtych czasach mógł pragnąc czegoś więcej. Doszło do tych nagrań dzięki dwóm ludziom - Mike'owi Vermonowi i Marshallowi Chessowi. Ale osobą, której zawdzięczamy, że to niezwykłe przedsięwzięcie się powiodło, był niedawno zmarły Willie Dixon. Gdy tylko pojawiliśmy się w Chicago, zaoferował się z pomocą, poznał nas z wieloma innymi muzykami, zaopiekował się nami. Był naprawdę wspaniałym człowiekiem. Tak, rzeczywiście gralismy z Otisem Spannem, Shakey Hortonem, Buddy Guyem, J.T.Brownem - saksofonistą Elmora Jamesa, z wieloma bluesmanami. I te wspólne nagrania się bronią. Są może najlepszą wizytówką tego, co zespół Fleetwood Mac robił w tym okresie. Raz jeszcze wspomnę Erica Claptona, który dopiero niedawno odważył się na coś takiego. Widziałem się z nim kilka tygodni temu w Los Angeles i powiedział mi wprost, że chciał zrobić właśnie coś takiego jak my przed laty. Przyjemnie było to usłyszeć. Bo to naprawdę ważny okres w historii Fleetwood Mac. Okres, kiedy ton poczynaniom zespołu nadawał Peter Green - niezwykły muzyk, naprawdę świetny gitarzysta. W pewnej chwili jednak zerwaliście z bluesem. Rozstaliście się nawet z producentem, który pomógł wam stworzyć to niezwykłe czarne brzmienie - z Mike'em Vernonem. Kiedy nastapił przełom ? Wiesz, to nie było tak, że pewnego dnia powiedzieliśmy sobie: "Dziś kończymy z bluesem". Porównywałbym naszą historię do historii The Rolling Stones, którzy na początku grali standardy, ale stopniowo zaczynali sami pisać utwory, najpierw wtórne, później coraz bardziej orginalne. Nadszedł taki czas, że Peter, który był głównym twórcą reprertuaru Fleetwood Mac, zaczął wyrażać siebie w trochę innej muzyce. Mieliśmy do wyboru - trzymać się tego, co wychodziło nam bardzo dobrze, a więc klasycznego bluesa, albo próbować się rozwijać. Peter był osobą niezwykle twórczą i było oczywiste, że prędzej czy później zacznie szukać nowych środków wyrazu. Jeremy nie chciał zmian. Był gotów grać Elmora Jamesa do końca życia. Dlatego właśnie zaangażowaliśmy Danny'go Kirwana, jeszcze jednego gitarzystę - Peter potrzebował kogoś, z kim mógł nawiązać twórczy dialog, a Jeremy nie był w stanie pojąć, dokąd on zmierza. Ale to wszystko nie stało się nagle. Peter powoli dojrzewał do roli kompozytora z prawdziwego zdarzenia, który nie kopiuje już innych, a tworzy z głębi własnego serca. Pierwsze dowody to wspaniałe utwory "Albatross" czy "Man Of The World". Ale najważniejsze świadectwo tej przemiany to album "Then Play On". Nasza muzyka wzbogaciła się w tym czasie o naprawdę piekne melodie. Gdyby to nie nastąpiło, nie przetrwalibyśmy. Świat by o nas zapomniał. Któż pamięta dziś grupę Ten Years After z świetnym gitarzystą Alvinem Lee ? Mało kto. Dlaczego ? Bo na jej płytach czuło może się niesamowitą energię, czuło się atmosferę wspaniałej zabawy, ale kompozycjom brak melodii, które zapadałyby w pamięć. Wiem że John Lennon chciał pozyskać Fleetwood Mac dla firmy Apple Tak było rzeczywiście Ale wy odrzuciliście jego ofertę i podpisaliście kontrakt z Warner Bros. Dlaczego ? Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ nikt z zespołu, może z wyjątkiem Petera nie był wtajemniczony w szczegóły rozmów na ten temat. Zajmował się tym nasz manager. Przypuszczam, że ludzie z Apple byli zbyt opieszali. A szefowie Warner Bros działali zdecydowanie. Ale to prawda, że Beatlesi interesowali się tym co robimy. Byłem wówczas w bardzo dobrych stosunkach z Georgem Harrisonem, bo jak może wiesz, poślubiłem Jenny Boyd, siostrę jego żony - Patti Boyd. On wyznał mi, że John Lennon był zasascynowany grą Petera Greena na gitarze. Co więcej zwierzył mi się, że utwór "Sun King" powstał pod wrażeniem "Albatrossa" - jako hołd Beatlesów dla Fleetwood Mac. Naprawdę miło było usłyszeć coś takiego. Jeśli dobrze rozumiem, Peter Green miał całkowitą swobodę działania w Fleetwood Mac Tak było Czy potrafisz odpowiedzieć na pytanie, dlaczego odszedł ? Nie ulega wątpliwości, że narkotyki miały ogromny wpływ na to, co w tym czasie myślał i robił. To po pierwsze. A po drugie, choć może powinienem od tego zacząć, był znudzony swoja egzystencją i chciał spróbować czegoś zupełnie innego. Nigdy nie próbował, ponieważ jego życie było wtedy już tak rozpieprzone, że nie był w stanie się pozbierać i zacząć robić coś z głową. Pojawiło się jakieś niezrozumiałe poczucie winy, pojawiły się paranoiczne lęki. Zaczął się zachowywać jak schizofrenik, niestety. Pamietaj, że to na nim spoczywał cały ciężar odpowiedzialności za to, co robiliśmy. To on pisał przeboje, to on udzielał wywiadów i tak dalej. Widzieliśmy, że jest zmęczony, ale nie zdawaliśmy sobie sprawy, że jest u kresu wytrzymałości. Gdybyśmy byli trochę mądrzejsi, być może potrafilibyśmy go uratować. Ba, może byłby z nami do dziś. Ale nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, jak bardzo cierpi. A wystarczyło przecież zatrzymać tą machinę powiedzmy na rok, pozwolić mu odpocząć i dopiero wtedy przystapić do pracy nad kolejną płytą. Ponieważ tego nie zrobiliśmy, nie pozostało mu nic innego, jak odejść. Gdy nam o tym powiedział, wpadliśmy oczywiście w panikę, byliśmy zszokowani i przerażeni, nie mogliśmy się z tym pogodzić. Byliśmy wściekli... Ale gdy jakiś czas temu potem również Jeremy Spencer odszedł z Fleetwood Mac, znowu ściągneliście Petera Greena do grupy - pomógł wam dokończyć trasę po Stanach. Jak wtedy się z nim pracowało ? czy odzyskał wewnętrzny spokój ? Było wspaniale. Ale wiesz...Peter powiedział : "Dobra, zrobię to, ale nie bedę grał żadnych piosenek". Na to my: "Jak to nie będziesz grał piosenek ?" On "Po prostu. Będziemy improwizować". W końcu zgodził się wykonywać jedną piosenkę - "Black Magic Woman". Christine, która już wtedy była z nami, śpiewała jeszcze trzy inne, własne utwory. Ale to było wszystko. Pozostałą część koncertu wypełniało jamowe granie. Peter szalał z wszystkimi tymi efektami, jak wah wah, echo, reverb. Ściągnął swojego kumpla, któy grał na kongach. Facet zachowywał się jak lunatyk - przez dwie godziny wybijał ten sam rytm z takim zapamiętaniem, że jego dłonie zaczęły krwawić. Szaleństwo. Ale publicznośc słuchała zafascynowana. Uwielbiała to. A ja mogę tylko żałować, że żadnego z tych koncertów nie nagraliśmy. Gdybym mógł ci dziś puścić taka taśmę, usłyszałbyś gitarowe granie, jakiego dotąd w swoim życiu nie słyszałeś. Bo Peter Green był wtedy wolny jak ptak. I gdy uderzał w struny, zaczynała się niesamowita podróż w nieznane...A ja nie mam ani jednego nagrania z całej tej trasy. Niewybaczalny błąd. A potem rozjechaliśmy się do domów. I nigdy już nie zagrałem z Peterem. Jak myślisz, dlaczego filozofia Children of God okazała się tak atrakcyjna dla Jeremy'ego Spencera, że w jednej chwili porzucił wszystko, z Fleetwood Mac włącznie, i związał się z tą sektą ? Nie mam pojęcia. Chociaz musisz wiedzieć, że on jakby czekał na coś takiego. Od dawna nie rozstawał się z Biblią. Był wymarzonym kandydatem do religijnej sekty. Ale na to co zrobił, złożyło się wiele przesłanek. Brał w tym czasie meskalinę, a więc nie był w pełni władz umysłowych. A poza tym gdy akurat mieliśmy grać w Los Angeles, nastąpiło tam trzęsienie ziemi, co on uznał za zły znak. Powiedział, że nie pojedzie do Los Angeles, bo to siedlisko zła. Zmusiliśmy go jednak. I przypadek sprawił, że gdy spacerował ulicą, dopadli go ludzie z sekty i namówili, by poszedł z nimi. I tam, wśród nich znalazł dom. Nie rozumiem wielu poczynań Children of God. Nie zgadzam się z wieloma działaniami tych ludzi. Ale wiem, że Jeremy jest wśród nich szczęśliwy, że ma się dobrze. Nadal tworzy muzykę. Ma ośmioro dzieci. Mieszka z rodziną w siedzibie Children of God w Rio De Janeiro. Wiem, że gdy Bob Welch odszedł z Fleetwood Mac, zadzwoniłeś do producenta nagrań Keitha Olsena i powiedziałeś mu, iż chcesz zaangażować do zespołu Stevie Nicks i Lindseya Buckinghama. Znałeś ich muzykę, ale nawet z nimi nie rozmawiałeś. Zachowałeś się jak desperat... Nie! Ja po prostu nie miałem powodu się wahać. Usłyszałem Lindseya tylko raz, ale nie mogłem się od tej muzyki uwolnić. Dźwięk jego gitary ciągle rozbrzmiewał mi w uszach. I gdy Bob odszedł, natychmiast pomyślałem właśnie o nim. Dlatego zadzwoniłem do Keitha i zapytałem, co Lindsey porabia. Odpowiedział, że nic. Poprosiłem więc, by przesłał mi taśmę z jego nagraniami. Puściłem ja Johnowi i Christine i oświadczyłem im, że oto znaleźliśmy nowego gitarzystę Fleetwood Mac. Nastąpiło to rzeczywiście bardzo szybko. Potem zaprosiliśmy Lindseya na rozmowę, a on przyprowadził Stevie, z którą tworzył duet. Obawiałem się jednak, że skład z dwoma kobietami się nie sprawdzi, że będzie między nimi dochodzić do kłótni. Jednakże Christine dosyć szybko znalazła wspólny język ze Stevie, zostały przyjaciółkami, zaangażowaliśmy więc i Lindseya, i Stevie. Bez przesłuchania, bez rozmowy o warunkach. A potem przesiedzieliśmy sześc tygodni w garażu i tam razem stworzyliśmy repertuar kolejnej płyty, "Fleetwood Mac", która okazała się wielkim przebojem... Pewnym zaskoczeniem była dla mnie wiadomość, że do Fleetwood Mac trafił muzyk tak znany jak Dave Mason Gdy rozstała się z nami Stevie, bez trudu znalazłem dla niej zastępstwo - Bekkę Bramlett. Ale nie mogłem znaleźć gitarzysty na miejsce Lindseya. Chcieliśmy pokazać światu - ja i John - że zespół , mimo kolejnej zmiany składu, istnieje i ma się dobrze. Mieliśmy już przystępować do pracy nad nową płytą, ale trzeba było te plany odłożyć, ponieważ przez blisko rok nie mogliśmy znaleźć gitarzysty. I nagle zadzwonił Dave, z którym przyjaźnię się od wielu lat. Zapytał, co słychać, a ja na to, że nie mogę znaleźć gitarzysty. Wtedy on mówi: "Gdybyś chciał pracować ze mną, chętnie pogram w Fleetwood Mac". Odpowiedziałem, że pomyślę o tym. Sięgnąłem po jego płyty, przyjrzałem się też jego karierze, która obfitowała i we wzloty, i w upadki. Przekonałem się, że ciągle pracuje, ciągle jest dobrym gitarzystą, ciagle pisze niezłe piosenki, ciągle ma swoją publiczność. Zadzwoniłem do niego i poprosiłem, by do nas dołączył. Wystarczyło że powiedziałem: "witaj na pokładzie". To cała historia... źródło: Tylko Rock - rozmowę przeprowadził W.Weiss
Parę słow na temat zespołu. Fleetwood Mac. Grupa powstała w roku 1967, jako kwartet bluesowy, jednak znana jest bardziej ze składu jaki ukrystalizował się w 1974 r. Przez ponad 30 lat muzyka grupy przeszła co najmniej dwie ( a nawet trzy ) rewolucje, od bluesa do hard rocka, aby skończyć jako zespół grający melodyjna odmianę tzw. soft-rocka. Ten układ powoduje iż grupa ma swoich zagorzałych wielbicieli koncentrujących się na danych okresie. "Prawdziwy Fleetwood Mac, skończył się wraz z odejściem Petera Greena " to jeden ze słynnych zwrotów, fanów bluesowego okresu grupy. Rzeczywiście, Peter Green legendarny gitarzysta i założyciel grupy jest muzykiem niezwykłym, którego charyzma wpłynęła zasadniczo na pierwszy okres twórczy zespołu. Dla młodszych fanów jest to jednak okres legendarny do którego zaglądają od przypadku, koncentrując się na latach w któych prym wiódł duet Stevie Nicks - Lindsey Buckingham. I oni mają też swoje racje, bowiem wówczas Fleetwood Mac odniósł największy komercyjny sukces, stając się grupą znaną na całym świecie. Sukces zapoczątkowany słynnym albumem "Rumours" trwa do dzisiaj, a takie piosenki jak "Dreams", "Seven Wonders", "Big Love", "Eweryhere" zna średnio zorientowany słuchacz. Sukces ma swoją cenę, nie ominęła ona Fleetwood Mac. Historia zespołu to nie tylko sukcesy muzyczne, to również alkoholizm, skandale obyczajowe, romanse i uzależnienia od narkotyków, a nawet epizod z sektą religijną. To jednak jakby margines czegoś, co nam słuchaczom nie przeszkadza, bowiem nas najbardziej cieszy muzyka, a jej najlepszą rekomendacją będą wspaniale piosenki począwszy od typowo bluesowych a skończywszy na romantycznych balladach.
Oj chyba wiedzą, jak można nie znać F.M. ?
Nagrali pózniej nowe rzeczy (w latach 80-tych)ale to juz nie było to :(( Chyba najlepsze czasy mieli z Peterem Greenem. Poźniejsze to juz nie blues, nie blues and rock ale jakaś popówa (chociaż jak na pop wyszło im całkiem nienajgorzej). W ich wykonaniu Black Magic Woman, Need Your Love So Bad, Albatros, I Love Another Woman, Lookning For Somebody, Sentimental Lady czy Looking to były rzeczy niepowtarzalne. Nadal się tego świetnie słucha. Hehehe - ciekawe czy ludzie widzą o czym piszę.
A ja prawdę mówiąc kilka lat nie słyszałem Fleetwood Mac - ale tamte grają mi w głowie. Chyba kiedyś słyszałem to wydanie koncertowe u mojego kumpla.
raczej o-błędny
fajne..nawet nawet
Bo to byŁ błędny rycerz - jak Oprych :)))
Znasz wersję koncertową. Nie pamietam jaki był tytuł tej płyty. Kidyś jechałam taryfą do znajomych na imprezę. Facet miał włączony pr 3 w ktorym "leciała" ta płyta Puścili z niej trzy kolejne utwory - trwało to mniej więcej ok pół godziny. W połowie Green Manalishi dojechaliśmy na miejsce - facet nie wypuścił mnie z samochodu (zresztą nie bardzo miałam ochotę z nigo wysiadać). Dosłuchaliśmy utworów do końca siedząc w tej jego taksówce. Nie wziął ode mnie ani złotówki za ten kurs.
Hehehehehe
M.K. -> Coś pokompinujemy
Poczekam na Green Monalishi.Ciekawe jak ci pójdzie ilustracja do tego utworu :P
Laikonik -> to nie fale, to miraże - Zachodni wiatr ... Musiałem tak strzelić na dużym otworze przesłony, bo robiłem z wolnej ręki. Chciałem, żeby mi się ptica nie rozmyła w kadrze i tak już miałem f/11, 1/250 sek i ISO=1250 . Pepper -> Apulia (płd. Włochy) urwisko niedaleko Pesichi
jak nad polskim morzem robione to zapraszam do siebie za jakis miesiac.. bo jak co 5 dni sa dodawane zdjecia to wczesniej sie nie wyrobie.. ;) pozdroofka..
ehhh, ty mi tu o wakacjach..morze pokazujesz, i to jak..ehh...coś bym ci tu zostawiła, ale nie mogę jeszcze oceniać:/
a dałoby się, żeby zmarszczki na wodzie były wyraźne?
;-))))))) ))))))))))))) )))))))))))))) ))))))))))))))))) )))))))))))))))))) )))))))))))))) ))))))))))) )))))))))) ))))))))
gdzie robione..? podoba sie.. pozdroofka..
radioaktywne słońce z lekka ;)