Trochę jak z "Pociągu do opowiastek" Borisa Viana (cytuję z pamięci) : Schody zaczęły dźwięczeć. Stopnie ułożone na metalicznych łodygach wibrowały jak gong: to niewątpliwie szła gospodyni z ziółkami. Na dłuższą metę ziółka powodują przekrwienie prostaty, lecz Jacques Thejardin nie zażywał ich często, toteż pewne było, iż uniknie operacji. Gospodyni pozostało do pokonania już tylko jedno piętro. Była to piękna, gruba, trzydziestopięcioletnia kobieta, której mąż przez długie, długie miesiące więzień w Niemczech, natychmiast po powrocie podjął pracę w zawodzie stawiacza zasieków z drutu kolczastego, jako że teraz przyszła kolej na zamykanie innych . Całymi dniami grodził krowie pastwiska na prowincji i rzadko dawał znaki życia. Otworzyła drzwi bez pukania i szeroko uśmiechnęła się do Jacquesa. Niosła niebieski, fajansowy dzbanek i kubek, który postawiła na nocnym stoliczku. Jej rozchylony szlafrok obnażył omszałe cienie kiedy pochyliła się, by mu poprawić poduszki, a Jacques poczuł ostry aromat jej brodatej tajemnicy. Mrugnął oczami gdyż zapach zdzielił go prosto między nie i wskazał palcem na inkryminowane miejsce.
- Przepraszam – powiedział – ale...
Urwał padłszy ofiarą gwałtownego ataku. Gospodyni nic nie rozumiejąc masowała sobie podbrzusze.
- Ta... pani... rzecz... – dokończył.
Chcąc go rozbawić uchwyciła w obie dłonie ten zabawny przedmiot i przy jego użyciu udało jej się naśladować odgłos kaczki myszkującej w bajorze; jednak mając na względzie kaszel Jacquesa szybko zamknęła szlafrok. Słaby uśmiech rozjaśnił twarz chłopca.
- W normalnych czasach – wyjaśnił przepraszająco – całkiem lubię takie rzeczy, lecz teraz mam głowę tak pełną hałasów, dźwięków i zapachów...
- Nalać panu ziółek? – zaproponowała pełna matczynej opiekuńczości.
Ponieważ nalewając puściła poły szlafroka, te rozchyliły się ponownie! Jacques dziugnął bestyjkę łyżeczką, która nagle została pochłonięta jednym haustem. Zaśmiał się tak głośno, że omal płuca mu nie pękły. Zgięty we dwoje, przyduszony, nie czuł nawet łagodnych i szybkich poklepywań, jakimi gospodyni osypywała jego plecy chcąc przerwać kaszel.
- Ależ jestem głupia – rzekła besztając sama siebie za to, że go rozśmieszyła. – Powinnam była pomyśleć, że nie ma pan teraz serca do figli.
Oddała mu łyżeczkę i przytrzymała kubek, gdy tymczasem on pił małymi łyczkami ziółka o dzikim zapachu, mieszając je jednocześnie, by cukier dobrze się rozpuścił. Połknął dwie tabletki aspiryny.
- Dziękuję... – powiedział – teraz spróbuję zasnąć.
- Potem przyniosę panu inne ziółka – rzekła gospodyni składając na troje kubek i fajansowy dzbanek, dla wygody podczas transportu.
Tu jest trochę tak jak w Lalce (cytuję z pamięci - w dużym przybliżeniu): "Panie Wokulski, gdybym ja pana nie znał, to ja bym powiedział, że pan robisz kiepski interes, ale ja pana znam, więc ja mówię, że pan robisz dziwny interes". ;-). p-m.
+++
No nie... Mój znajomy wykład począł..;> Kuszący -> Lalka jest okropna! Zresztą jak większość lektur.
:)))
Trochę jak z "Pociągu do opowiastek" Borisa Viana (cytuję z pamięci) : Schody zaczęły dźwięczeć. Stopnie ułożone na metalicznych łodygach wibrowały jak gong: to niewątpliwie szła gospodyni z ziółkami. Na dłuższą metę ziółka powodują przekrwienie prostaty, lecz Jacques Thejardin nie zażywał ich często, toteż pewne było, iż uniknie operacji. Gospodyni pozostało do pokonania już tylko jedno piętro. Była to piękna, gruba, trzydziestopięcioletnia kobieta, której mąż przez długie, długie miesiące więzień w Niemczech, natychmiast po powrocie podjął pracę w zawodzie stawiacza zasieków z drutu kolczastego, jako że teraz przyszła kolej na zamykanie innych . Całymi dniami grodził krowie pastwiska na prowincji i rzadko dawał znaki życia. Otworzyła drzwi bez pukania i szeroko uśmiechnęła się do Jacquesa. Niosła niebieski, fajansowy dzbanek i kubek, który postawiła na nocnym stoliczku. Jej rozchylony szlafrok obnażył omszałe cienie kiedy pochyliła się, by mu poprawić poduszki, a Jacques poczuł ostry aromat jej brodatej tajemnicy. Mrugnął oczami gdyż zapach zdzielił go prosto między nie i wskazał palcem na inkryminowane miejsce. - Przepraszam – powiedział – ale... Urwał padłszy ofiarą gwałtownego ataku. Gospodyni nic nie rozumiejąc masowała sobie podbrzusze. - Ta... pani... rzecz... – dokończył. Chcąc go rozbawić uchwyciła w obie dłonie ten zabawny przedmiot i przy jego użyciu udało jej się naśladować odgłos kaczki myszkującej w bajorze; jednak mając na względzie kaszel Jacquesa szybko zamknęła szlafrok. Słaby uśmiech rozjaśnił twarz chłopca. - W normalnych czasach – wyjaśnił przepraszająco – całkiem lubię takie rzeczy, lecz teraz mam głowę tak pełną hałasów, dźwięków i zapachów... - Nalać panu ziółek? – zaproponowała pełna matczynej opiekuńczości. Ponieważ nalewając puściła poły szlafroka, te rozchyliły się ponownie! Jacques dziugnął bestyjkę łyżeczką, która nagle została pochłonięta jednym haustem. Zaśmiał się tak głośno, że omal płuca mu nie pękły. Zgięty we dwoje, przyduszony, nie czuł nawet łagodnych i szybkich poklepywań, jakimi gospodyni osypywała jego plecy chcąc przerwać kaszel. - Ależ jestem głupia – rzekła besztając sama siebie za to, że go rozśmieszyła. – Powinnam była pomyśleć, że nie ma pan teraz serca do figli. Oddała mu łyżeczkę i przytrzymała kubek, gdy tymczasem on pił małymi łyczkami ziółka o dzikim zapachu, mieszając je jednocześnie, by cukier dobrze się rozpuścił. Połknął dwie tabletki aspiryny. - Dziękuję... – powiedział – teraz spróbuję zasnąć. - Potem przyniosę panu inne ziółka – rzekła gospodyni składając na troje kubek i fajansowy dzbanek, dla wygody podczas transportu.
Tu jest trochę tak jak w Lalce (cytuję z pamięci - w dużym przybliżeniu): "Panie Wokulski, gdybym ja pana nie znał, to ja bym powiedział, że pan robisz kiepski interes, ale ja pana znam, więc ja mówię, że pan robisz dziwny interes". ;-). p-m.