Fabiano usmiechnął się i coś mruknął pod nosem. Nie sprawiał wrażenia zadowolonego. Podszedł bliżej. Stanał na przeciwko i mnie i patrząc sie na moje buty dalej mruczał cicho. Chira z uwagą patrzyła na mnie. Ciekawiło mnie to zdarzenie. Chciałem sobie w głowie poukładać wszystkie dzisiejsze wydarzenia ale nie byłem w stanie się skupić. Nagle Fabiano splunął na ziemię. Teraz ja popatrzyłem się na moje buty a Chiara na Fabiano. Postanowiłem zostać biernym w tej dziwnej sytuacji i czekać ... Odezwała się Chiara: - Fabiano, pan chciałby się dowiedzieć czegoś na temat twojej śmierci. Poświęcisz nam chwilę? Fabiano podniósł głowę. Wtedy zobaczyłem jego oczy. Jego oczy i oczy Chiary były identyczne! - Co chcesz wiedzieć? - spytał mnie. Po woli zaczałem rozumieć całą sytuację. Nie czułem już strachu ale i nie czułem ciekawości. - Przejdziemy się? - zaproponowałem obojgu spacer. Ruszyłem pierwszy nie czekająć na nich. Podszedłem do jednego z drzew rosnących przy drodze. Oboje stali w miejscu. - Chodźcie! - Stali w miejscu. Tak. Tu byłem bezpieczny. Spojrzałem na dom profesora. Stał na swoim miejscu jakby nic się nie stało. - Poczekajcie tu na mnie - krzyknałem do Chiary i Fabano a sam szybko ruszyłem w stronę budynku.
Pierwszą rzeczą, którą byłem w stanie zakonotować po dłuższej chwili był fakt, że nagle wokół nas zrobiło się ciemno jak w lochu. Gdzieś za drzewami zamigotało słabe światełko, a właściwie dwa. Po chwili stwierdziłem, że to światła samochodu. Nie wiedzieć czemu przyszło mi do głowy, że to ten stary fiat, którego widziałem tu dziś rano... Coraz wyraźniejsze rzężenie silnika powodowało u mnie szczękanie zębami, którego w żaden sposób nie byłem w stanie opanować. Chiara stała obok mnie, a ja wpatrywałem się w nadjeżdżający z ciemności samochód. Dramatyczne dźwięki spod maski fiata zwieńczył donośny trzask i z samochodu wytoczyła się niska okrągła postać mężczyzny. Jego komiczny ubiór spowodował, że na moment przestałem umierać ze strachu. Miał na sobie wyjątkowo brudną długą nocną koszulę, zacerowaną nieudolnie na prawym ramieniu, a na nogach wysokie gumowe kalosze. - Witaj, Fabiano - głos Chiary wyrwał mnie z transu - przykro mi, że cię zerwaliśmy z łóżka o tak późnej porze...
Giuseppe Balsamo? tak... to mógł być on - tędy często podrozował z rodzinnego Palermo do Messyny. Ale ne pochodził z dalekiego kraju. Ale mógł to być Laurentius Dhur.
radość była chyba przedwczesna... :( ale i tak sporo myśliśmy przelali, dziękuję wszystkim za wsółpracę - dzięki Sanczo! - czas chyba kończyc historię... ale co z tym gościem z dalekiego kraju? )
a może tak: „Taki upał, a ona stoi w tym płaszczu..”. - Przejeżdżałem tędy. Postanowiłem się zatrzymać i przyjżeć tym zabudowaniom. O mieszkającym tam profesorze krążą po okolicach legendy. A co pani tu robi? – powiedziałem zmieniając formułę z „ty”, na „pani”. – Uprzedzano cię, żebyś tędy nie jechał? – powiedziała cicho - Uprzedzano? A ty musiałeś pojechać!
Chiara była redaktorką w Gazetta della Sud. Zaledwie parę godzin temu spotkałem się z nią w jej gabinecie w redakcji aby uzyskać zgodę na gruntowne przebadanie archiwum i zdobycie namiarów na osoby swego czasu zainteresowane zdarzeniem na szosie. W redakcji niestety nie chciała poświęcić mi ani chwili czasu i byle wymówką wyprosiła mnie z gabinetu. Dlaczego więc podążyła za mną? Nie omieszkałem jej zadać tego pytania. - Fabiano był moim ojcem - odpowiedziała po chwili, ktora znowu wydawała się wiecznoscią. Nie wiedziałam i nadal nie wiem z kim mam doczynienia. Chcę wiedzieć z jakiej przyczyny interesujesz się tym tematem i czy to nie jest kolejny pomysł na odgrzanie dawnych sensacji. Mówię ci, lepiej tematu nie drążyć jeśli chcesz spokojnie... - nie skończyła. Jej wzrok utkwił na starym domu. Mój wzrok również podążył w tamtym kierunku, ale obawiam się że mimo iż patrzyliśmy w tym samym kierunku - dostrzegaliśmy zupełnie inną rzecz... I nagle stała się rzecz niesłychana – z domostwa profesora zaczęły dochodzić głośne trzaski i łomoty, jakby wszystko się waliło, dach zaczął się rozdymać do niebotycznych rozmiarów. Nagle dach owego domu wzleciał w niebo w kłebach dymu, a ściany rozpadły się na boki. I po chwili z posiadłości nie zostało nic oprócz popiołu, z której walił gęsty dym. Stałem jak wryty i poczułem, że koszula, która dotąd lepiła mi się do pleców z gorąca, jest zimna jak lód. - Co tu się do diabła stało?! – krzyknąłem zdenerwowany. Odwróciłem się w stronę Chiary, która stała z drwiącym uśmiechem na twarzy. - Głupstwo, za trzysta lat nie będziesz o tym pamiętał. Tak jak ja – powiedziała spokojnie.
Chiara była redaktorką w Gazetta della Sud. Zaledwie parę godzin temu spotkałem się z nią w jej gabinecie w redakcji aby uzyskaać zgodę na gruntowne przebadanie archiwum i zdobycie namiarów na osoby swego czasu zainteresowane zdarzeniem na szosie. W redakcji niestety nie chciala poświęcić mi ani chwili czasu i byle wymówką wyprosiła mnie z gabinetu. Dlaczego więc podążyła za mną? Nie omieszkałem jej zadać tego pytania. - Fabiano był moim ojcem - odpowiedziała po chwili, ktora znowy wydawała się wiecznoscią. Nie wiedziałam i nadal nie wiem z kim mam doczynienia. Chcę wiedzieć z jakiej przyczyny interesujesz się tym tematem i czy to nie jet kolejny pomysł na odgrzanie dawnych sensacji. Mówię ci, lepiej tematu nie drążyć jeśli chcesz spokojnie... - nie skończyła. Jej wzrok utkwił na starym domu. Mój wzrok również podążył w tamtym kierunku, ale obawiam się że mimo iż patrzyliśmy w tym smym kierunku - dostrzegaliśmy zupełnie inną rzecz...
„Taki upał, a ona stoi w tym płaszczu..”. - Przejeżdżałem tędy. Postanowiłem się zatrzymać i przyjżeć tym zabudowaniom. O mieszkającym tam profesorze krążą po okolicach legendy. A co pani tu robi? – powiedziałem zmieniając formułę z „ty”, na „pani”. – Uprzedzano cię, żebyś tędy nie jechał? – powiedziała cicho - Uprzedzano? A ty musiałeś pojechać! I nagle stała się rzecz niesłychana – z domostwa profesora zaczęły dochodzić głośne trzaski i łomoty, jakby wszystko się waliło, dach zaczął się rozdymać do niebotycznych rozmiarów. Nagle dach owego domu wzleciał w niebo w kłebach dymu, a ściany rozpadły się na boki. I po chwili z posiadłości nie zostało nic oprócz popiołu, z której walił gęsty dym. Stałem jak wryty i poczułem, że koszula, która dotąd lepiła mi się do pleców z gorąca, jest zimna jak lód. - Co tu się do diabła stało?! – krzyknąłem zdenerwowany. Odwróciłem się w stronę nieznajomej, która stała z drwiącym uśmiechem na twarzy. - Głupstwo, za trzysta lat nie będziesz o tym pamiętał. Tak jak ja – powiedziała spokojnie.
Lilitu: zadnej rekawicy nie rzucalem, ale moze by tak pisac i cos fajnego by powstalo?? jakby tak jeszcze anchor i Sanczo tez chcieli kontynuowac zabawe, to bylo by miodzio... ok, kontynuujmy wiec...
hiehie, no to nie do konca tak jak chcialem: tekst "...antyperspirant, jako element na lekkie rozluznienie atmosfery" byl zupelnie poza tekstem do "powiesci" ;-) po prostu napisalem o antyperspirancie, aby nieco "rozladowac" atmosfere napiecia hihihie... Dla jasnosci napisze, ze chce aby ostatnie moje zdanie brzmialo tak: "Pomyslalem, ze jednak musze po powrocie ucalowac moja ukochana Chikę, antyperspirant w sztyfcie, ktory mi podarowala mial zbawienne dzialanie rowniez na spokoj mej duszy..."
Wstawil bym w zdaniu: Pomyslalem, ze jednak musze "po powrocie" ucalowac moja ukochana Chikę" ...antyperspirant, jako element na lekkie rozluznienie atmosfery ;-)
dopiero po ulamku chwili dostrzeglem w jej ciemnych oczach dziwny, elektryzujacy mnie wrecz blask... dzialal jak magnes, kazal sie wpatrywac w nie, a jednoczesnie przerazal swoja glebia... patrzac w nie, czulem sie jak male dziecko stojace na skraju czelusci.... w uczuciu ktorego wtedy doswiadczylem, bylo wszytsko, od przerazenia, poprzez fascynacje, az po zawstydzenie i strach... Jej wlosy falowaly wiatrem poruszane, ale dookola byla cisza, nie poruszal sie ani jeden listek na drzewie, kłosy zbóz staly w miejscu jak zamrozone.... tylko przelatujacy kolorowy motyl uzmyslowil mi, ze nie jestesmy w tym momencie zastyglymi figurami odlanymi z brazu, ze czas nadal plynie... gdyby nie ten maly owad, chyba bym stwierdzil, ze czas zamarł... ze chwila ta trwa juz wieki... bylo jednak inaczej... dopiero teraz poczulem jak goracy i parny jest dzisiejszy dzien. Koszula lepila sie do mego ciala, byla mokra od mego potu... Pomyslalem, ze jednak musze ucalowac moja ukochana Chikę, antyperspirant w sztyfcie, ktory mi podarowala mial zbawienne dzialanie rowniez na spokoj mej duszy...
Zauważyłem błąd logiczny w zdaniach "...Sekcja zwłok nie wykazała żadnych obrażeń ciała. Ustalono, że smierć nastapiła z przyczyn naturalnych. Rodzina i prokurator odstąpili od sekcji zwłok..." Powinno być* : ..." bardzo szczegółowe wstępne oględziny zwłok, przez miejscowego dziwaka-anatomopatologa nie wykazały żadnych obrażeń ciała. Ustalono, że smierć nastapiła z przyczyn naturalnych. Rodzina i prokurator odstąpili od sekcji zwłok* " ha ha.. ale horror...:)
Dom przy drodze miał dwie kondygnacje w kształcie podkowy zakończonej na krańcach kwadratowymi wieżyczkami. Po sześć okien na każdym piętrze, a w wieżyczkach po jednym oknie. Schody dosyć szerokie i nadgryzione ostrym zębem czasu. Tam chyba mieszka ten zbzikowany profesor – pomyślałem. Chyba sam szatan cię tu przywiózł! – usłyszałem zdumiony głos kobiety dobiegający tuż zza moich pleców. Odwróciłem się błyskawicznie zaskoczony, że ktoś stoi mi za plecami. Wyrządzasz mi zaszczyt, na który nie zasługuję – odpowiedziałem.
Po wielu latach od tamtego zdarzenia pojawiłem się w okolicy. Jechałem wtedy do Katani. Pamiętając strzępki informacji zdecydowałem się wybrać inną drogę - przez wzgórza, ludzie mówili "tylko niech pan nie jedzie Tamtą drogą!". Zatrzymałem się na chwilę, wyszedlem z samochodu i spojrzałem w dół, tam gdzie stał dom, tam, ktorędy biegła tamta szosa... Kolory nagle wyblakły, wiatr poderwał kurz. Wydawalo mi się że zauważyłem na szosie mały biały punkt, który wolno zbliżal się w stronę domu. Biały punkt stal się rozpoznawalny - to stary fiat. Wtedy samochód zatrzymał się, ktos z niego wyszedł. Chyba zagotował mu się silnik - pomyślałem. Raczej mu nie pomogę - wsiadłem więc do wozu i pojechalem w swoją stronę. Po kilku godzinach wracałem tą samą drogą. Byl wieczor. Zatrzymałem sie w tym samym miejscu na wzgórzu. Znów wysiadlem z samochodu i znów spojrzałem w dół...
Lilitu :) Anchor:) ...wydobywający sie dym zaczął przybierać kształty niewyraźnej twarzy, a wiatr zmienił melodię na cichy płacz dziecka...gruby burmistrz, poczuł zimne krople potu na czole,gdy zdał sobie sprawę, że twarz jaką wreszcie zobaczył w kłębiącym sie dymie - to była jego własna twarz, wykrzywiona w przeraźliwych konwulsjach...Przerażony spojrzał jeszcze raz w konary drzew...i wtedy zobaczył ich, w piersi zabrakło mu tchu...zakrył twarz dłońmi i mamrocząc coś bezgłośnie bladymi jak papier zaciśniętymi ustami, wycofywał sie do tyłu...wtedy ,wiatr zawył tak przeraźliwie i z taką siłą , że burmistrz upadł... Sekcja zwłok nie wykazała żadnych obrażeń ciała. Ustalono, że smierć nastapiła z przyczyn naturalnych. Rodzina i prokurator odstąpili od sekcji zwłok. W rubryce : przyczyna zgonu , wpisano : Zawał serca. Nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że serca już w grubym burmistrzu, nie było...Koniec zabawy...haha..a może i nie....:)
(byl kiedys jakis horror - ale nie 'autostopowicz' - chyba jakies lata 60. w tle lecialo 'riders on the storm' a starsi panstwo jechali sobie spokojnie wijaca sie wzgorzami kaliforni droga, byc moze kabrioletem jechali.)
... Burmistrz z niechęcią wysiadł z samochodu. Dźwięki przypominały jęki kobiety. Czując nieprzyjemny dreszcz na karku, jakby ktoś zaglądał mu przez ramię, podążył za hałasem wzdłóż rowu. Dojrzał jakieś poruszenie w konarach drzew i przystanął rozglądając się niepewnie. Spod maski fiata unosił się dym...
piepszony stary gruchot - mruczał pod nosem były burmistrz pobliskiego masteczka, który akurat jechał swoją starą sześćsetką. Fiat konwulsyjnie posuwal się do przodu, doprowadzając swoją zawartość - tzn. grubego Fabiano do obłędu. Obłęd w końcu dopadł burmistrza, gdy jego samochód rozkraczył się na szosie. Warkot silnika do niedawna wyałniał duszna przestrzen pomiędzy drzewami rosnącymi wzdloż drogi lecz teraz Fabiano mógł usłyszeć zupełnie nowe dzwięki, obce i niepokojące... :)
I tylko wiatr, błakający sie po okolicznych wzgórzach,do złudzenia naśladując raz płacz dziecka, czasem przeraźliwy krzyk kobiety...wzbudza w przejezdnych jeszcze wiekszą trwogę...Zdaje się on być jedynym, milcząco złowrogim świadkiem i strażnikiem tajemnic starego domu...haha...fajna zabawa słowem Anchor, inspirowana Twoim obrazem...cieszę się, że też się bawisz...
aaa, tamtego pamiętnego wieczoru, w jego domu pojawił się długooczekiwany gość z dalekiego kraju. Konsekwencje jego obecności pojawiły się szybciej, niż ktokolwiek mogłby spodziewać :)
Opowieść powinna się rozpocząć tak....W dużym domu , znajdującym sie jakby przypadkiem ,na wypalonej suszą ziemi, przy drodze łączącej wschód z zachodem słońca, wijącej się leniwie wśród gór - mieszkał samotnie od wielu , wielu lat pewien ekscentryczny, emerytowany profesor chemii , wybitny znawca Egiptu i specjalista od mumifikacji - zajmujacy się całe życie poszukiwaniem eliksiru wiecznego życia...Podobno ma już ponad 110 lat, ale nikt go nie odwiedza, od czasu gdy przestał przyjeżdżać do miasteczka nawet po podstawowe produkty żywnościowe ...Ludzie boją się zapukać do jego drzwi i tylko dym z komina, jest znakiem, że wciąz żyje...a wraz z nim, wciąz żyje mroczna tajemnica pewnego wieczoru, w czasach, gdy dom jeszcze tętnił życiem, wielu mieszkających tam ludzi...brrr :) haha...lubię fotografie, prowokujące do snucia opowieści...:)
:)
bardzo mi sie klimat twoich fotek podoba
ale odjechałeś..........
Fabiano usmiechnął się i coś mruknął pod nosem. Nie sprawiał wrażenia zadowolonego. Podszedł bliżej. Stanał na przeciwko i mnie i patrząc sie na moje buty dalej mruczał cicho. Chira z uwagą patrzyła na mnie. Ciekawiło mnie to zdarzenie. Chciałem sobie w głowie poukładać wszystkie dzisiejsze wydarzenia ale nie byłem w stanie się skupić. Nagle Fabiano splunął na ziemię. Teraz ja popatrzyłem się na moje buty a Chiara na Fabiano. Postanowiłem zostać biernym w tej dziwnej sytuacji i czekać ... Odezwała się Chiara: - Fabiano, pan chciałby się dowiedzieć czegoś na temat twojej śmierci. Poświęcisz nam chwilę? Fabiano podniósł głowę. Wtedy zobaczyłem jego oczy. Jego oczy i oczy Chiary były identyczne! - Co chcesz wiedzieć? - spytał mnie. Po woli zaczałem rozumieć całą sytuację. Nie czułem już strachu ale i nie czułem ciekawości. - Przejdziemy się? - zaproponowałem obojgu spacer. Ruszyłem pierwszy nie czekająć na nich. Podszedłem do jednego z drzew rosnących przy drodze. Oboje stali w miejscu. - Chodźcie! - Stali w miejscu. Tak. Tu byłem bezpieczny. Spojrzałem na dom profesora. Stał na swoim miejscu jakby nic się nie stało. - Poczekajcie tu na mnie - krzyknałem do Chiary i Fabano a sam szybko ruszyłem w stronę budynku.
:) może Laurentius dzieki swoim sztuczkom jakoś wyprostuje tą historię...
A tak mnie naszło:) A i Laurentius tu powinien się niebawem pojawić...
Pierwszą rzeczą, którą byłem w stanie zakonotować po dłuższej chwili był fakt, że nagle wokół nas zrobiło się ciemno jak w lochu. Gdzieś za drzewami zamigotało słabe światełko, a właściwie dwa. Po chwili stwierdziłem, że to światła samochodu. Nie wiedzieć czemu przyszło mi do głowy, że to ten stary fiat, którego widziałem tu dziś rano... Coraz wyraźniejsze rzężenie silnika powodowało u mnie szczękanie zębami, którego w żaden sposób nie byłem w stanie opanować. Chiara stała obok mnie, a ja wpatrywałem się w nadjeżdżający z ciemności samochód. Dramatyczne dźwięki spod maski fiata zwieńczył donośny trzask i z samochodu wytoczyła się niska okrągła postać mężczyzny. Jego komiczny ubiór spowodował, że na moment przestałem umierać ze strachu. Miał na sobie wyjątkowo brudną długą nocną koszulę, zacerowaną nieudolnie na prawym ramieniu, a na nogach wysokie gumowe kalosze. - Witaj, Fabiano - głos Chiary wyrwał mnie z transu - przykro mi, że cię zerwaliśmy z łóżka o tak późnej porze...
Giuseppe Balsamo? tak... to mógł być on - tędy często podrozował z rodzinnego Palermo do Messyny. Ale ne pochodził z dalekiego kraju. Ale mógł to być Laurentius Dhur.
Przecież to był Cagliostro:))
radość była chyba przedwczesna... :( ale i tak sporo myśliśmy przelali, dziękuję wszystkim za wsółpracę - dzięki Sanczo! - czas chyba kończyc historię... ale co z tym gościem z dalekiego kraju? )
:) cieszę się
weekendowa przerwa w czytaniu/pisaniu, ale jak znajde chwilke to nadrobie zaleglosci :-)
:)
mówię czasem do mojego synka - przyjdziesz to do mnie czy nie? I zawsze słucha - idzie albo nie:)
...albo i nie wykręcą
czuję, że Sanczo i Kamil zaraz coś tu wykręcą...
...
nie przeczytałam; ale zdjęcie super :)
git:)
o Boże! to pewnie ona go zamordowała! aż mi ciarki przeszły po plecach;)
ok, nie powiemy nic o ojcostwie Fabiano:)
a może tak: „Taki upał, a ona stoi w tym płaszczu..”. - Przejeżdżałem tędy. Postanowiłem się zatrzymać i przyjżeć tym zabudowaniom. O mieszkającym tam profesorze krążą po okolicach legendy. A co pani tu robi? – powiedziałem zmieniając formułę z „ty”, na „pani”. – Uprzedzano cię, żebyś tędy nie jechał? – powiedziała cicho - Uprzedzano? A ty musiałeś pojechać! Chiara była redaktorką w Gazetta della Sud. Zaledwie parę godzin temu spotkałem się z nią w jej gabinecie w redakcji aby uzyskać zgodę na gruntowne przebadanie archiwum i zdobycie namiarów na osoby swego czasu zainteresowane zdarzeniem na szosie. W redakcji niestety nie chciała poświęcić mi ani chwili czasu i byle wymówką wyprosiła mnie z gabinetu. Dlaczego więc podążyła za mną? Nie omieszkałem jej zadać tego pytania. - Fabiano był moim ojcem - odpowiedziała po chwili, ktora znowu wydawała się wiecznoscią. Nie wiedziałam i nadal nie wiem z kim mam doczynienia. Chcę wiedzieć z jakiej przyczyny interesujesz się tym tematem i czy to nie jest kolejny pomysł na odgrzanie dawnych sensacji. Mówię ci, lepiej tematu nie drążyć jeśli chcesz spokojnie... - nie skończyła. Jej wzrok utkwił na starym domu. Mój wzrok również podążył w tamtym kierunku, ale obawiam się że mimo iż patrzyliśmy w tym samym kierunku - dostrzegaliśmy zupełnie inną rzecz... I nagle stała się rzecz niesłychana – z domostwa profesora zaczęły dochodzić głośne trzaski i łomoty, jakby wszystko się waliło, dach zaczął się rozdymać do niebotycznych rozmiarów. Nagle dach owego domu wzleciał w niebo w kłebach dymu, a ściany rozpadły się na boki. I po chwili z posiadłości nie zostało nic oprócz popiołu, z której walił gęsty dym. Stałem jak wryty i poczułem, że koszula, która dotąd lepiła mi się do pleców z gorąca, jest zimna jak lód. - Co tu się do diabła stało?! – krzyknąłem zdenerwowany. Odwróciłem się w stronę Chiary, która stała z drwiącym uśmiechem na twarzy. - Głupstwo, za trzysta lat nie będziesz o tym pamiętał. Tak jak ja – powiedziała spokojnie.
eee, nie, bo ta redaktorka nie mogła przecież chyba żyć trzysta lat, bo Fabiano tyle na pewno nie miał, jak umarł w tym fiacie
To może najpierw Twoja, a moją wstawmy od zdania - :I nagle stała się rzecz niesłychana...?
trzeba połączyć je zgrabnie w całość:) chyba się da
bardzo ładne
nooo...
no i mamy dwie wersje:)
Chiara była redaktorką w Gazetta della Sud. Zaledwie parę godzin temu spotkałem się z nią w jej gabinecie w redakcji aby uzyskaać zgodę na gruntowne przebadanie archiwum i zdobycie namiarów na osoby swego czasu zainteresowane zdarzeniem na szosie. W redakcji niestety nie chciala poświęcić mi ani chwili czasu i byle wymówką wyprosiła mnie z gabinetu. Dlaczego więc podążyła za mną? Nie omieszkałem jej zadać tego pytania. - Fabiano był moim ojcem - odpowiedziała po chwili, ktora znowy wydawała się wiecznoscią. Nie wiedziałam i nadal nie wiem z kim mam doczynienia. Chcę wiedzieć z jakiej przyczyny interesujesz się tym tematem i czy to nie jet kolejny pomysł na odgrzanie dawnych sensacji. Mówię ci, lepiej tematu nie drążyć jeśli chcesz spokojnie... - nie skończyła. Jej wzrok utkwił na starym domu. Mój wzrok również podążył w tamtym kierunku, ale obawiam się że mimo iż patrzyliśmy w tym smym kierunku - dostrzegaliśmy zupełnie inną rzecz...
wedle rozkazu Anchor;)
„Taki upał, a ona stoi w tym płaszczu..”. - Przejeżdżałem tędy. Postanowiłem się zatrzymać i przyjżeć tym zabudowaniom. O mieszkającym tam profesorze krążą po okolicach legendy. A co pani tu robi? – powiedziałem zmieniając formułę z „ty”, na „pani”. – Uprzedzano cię, żebyś tędy nie jechał? – powiedziała cicho - Uprzedzano? A ty musiałeś pojechać! I nagle stała się rzecz niesłychana – z domostwa profesora zaczęły dochodzić głośne trzaski i łomoty, jakby wszystko się waliło, dach zaczął się rozdymać do niebotycznych rozmiarów. Nagle dach owego domu wzleciał w niebo w kłebach dymu, a ściany rozpadły się na boki. I po chwili z posiadłości nie zostało nic oprócz popiołu, z której walił gęsty dym. Stałem jak wryty i poczułem, że koszula, która dotąd lepiła mi się do pleców z gorąca, jest zimna jak lód. - Co tu się do diabła stało?! – krzyknąłem zdenerwowany. Odwróciłem się w stronę nieznajomej, która stała z drwiącym uśmiechem na twarzy. - Głupstwo, za trzysta lat nie będziesz o tym pamiętał. Tak jak ja – powiedziała spokojnie.
no dobra - to ja...
mam wyliczać kto zaczyna?
Lilitu: zadnej rekawicy nie rzucalem, ale moze by tak pisac i cos fajnego by powstalo?? jakby tak jeszcze anchor i Sanczo tez chcieli kontynuowac zabawe, to bylo by miodzio... ok, kontynuujmy wiec...
;) Kamil Pabian - Podejmuję rękawicę!
:) a oto dokładna lokalizacja tego miejsca: 37º 33’ 27. 01” N ; 14º 22’ 22. 31” E
miejsce i oddanie jego klimatu na plus
dlaczego nikt juz nie chce sie "bawic" w pisanie powiesci? enooo...
a proszę Cię bardzo!
namaluj dla mnie bajkę... o mnie...
MAX.. zabieram do ULA :D
może i mocnych , ale własnie tak to widzę i czuję
złodziejka: dołacz się - z Twoją wyobraźnią opowieść zyska
hoja - od razu mistrzostwo! mocnych slów używasz:)
mistrzostwo w stylu anchora
wspaniały klimat tworzysz... ożywiasz świat w obrazkach.
:)
:) no jasne! :)
hiehie, no to nie do konca tak jak chcialem: tekst "...antyperspirant, jako element na lekkie rozluznienie atmosfery" byl zupelnie poza tekstem do "powiesci" ;-) po prostu napisalem o antyperspirancie, aby nieco "rozladowac" atmosfere napiecia hihihie... Dla jasnosci napisze, ze chce aby ostatnie moje zdanie brzmialo tak: "Pomyslalem, ze jednak musze po powrocie ucalowac moja ukochana Chikę, antyperspirant w sztyfcie, ktory mi podarowala mial zbawienne dzialanie rowniez na spokoj mej duszy..."
Wstawil bym w zdaniu: Pomyslalem, ze jednak musze "po powrocie" ucalowac moja ukochana Chikę" ...antyperspirant, jako element na lekkie rozluznienie atmosfery ;-)
dopiero po ulamku chwili dostrzeglem w jej ciemnych oczach dziwny, elektryzujacy mnie wrecz blask... dzialal jak magnes, kazal sie wpatrywac w nie, a jednoczesnie przerazal swoja glebia... patrzac w nie, czulem sie jak male dziecko stojace na skraju czelusci.... w uczuciu ktorego wtedy doswiadczylem, bylo wszytsko, od przerazenia, poprzez fascynacje, az po zawstydzenie i strach... Jej wlosy falowaly wiatrem poruszane, ale dookola byla cisza, nie poruszal sie ani jeden listek na drzewie, kłosy zbóz staly w miejscu jak zamrozone.... tylko przelatujacy kolorowy motyl uzmyslowil mi, ze nie jestesmy w tym momencie zastyglymi figurami odlanymi z brazu, ze czas nadal plynie... gdyby nie ten maly owad, chyba bym stwierdzil, ze czas zamarł... ze chwila ta trwa juz wieki... bylo jednak inaczej... dopiero teraz poczulem jak goracy i parny jest dzisiejszy dzien. Koszula lepila sie do mego ciala, byla mokra od mego potu... Pomyslalem, ze jednak musze ucalowac moja ukochana Chikę, antyperspirant w sztyfcie, ktory mi podarowala mial zbawienne dzialanie rowniez na spokoj mej duszy...
NIESAMOWITE!!!!!Pozdro!
neverhood :)
Super.
powiedziałabym raczej, że atmosfera jest dość... martwa;)
makietowo
No, a okolica taka sielska.
a spisano protokół policyjny?;)
Co by nie było. Świetne jest :)...
Zauważyłem błąd logiczny w zdaniach "...Sekcja zwłok nie wykazała żadnych obrażeń ciała. Ustalono, że smierć nastapiła z przyczyn naturalnych. Rodzina i prokurator odstąpili od sekcji zwłok..." Powinno być* : ..." bardzo szczegółowe wstępne oględziny zwłok, przez miejscowego dziwaka-anatomopatologa nie wykazały żadnych obrażeń ciała. Ustalono, że smierć nastapiła z przyczyn naturalnych. Rodzina i prokurator odstąpili od sekcji zwłok* " ha ha.. ale horror...:)
Dom przy drodze miał dwie kondygnacje w kształcie podkowy zakończonej na krańcach kwadratowymi wieżyczkami. Po sześć okien na każdym piętrze, a w wieżyczkach po jednym oknie. Schody dosyć szerokie i nadgryzione ostrym zębem czasu. Tam chyba mieszka ten zbzikowany profesor – pomyślałem. Chyba sam szatan cię tu przywiózł! – usłyszałem zdumiony głos kobiety dobiegający tuż zza moich pleców. Odwróciłem się błyskawicznie zaskoczony, że ktoś stoi mi za plecami. Wyrządzasz mi zaszczyt, na który nie zasługuję – odpowiedziałem.
... do dzisiaj nie wiem, co mnie wtedy podkusiło!
Po wielu latach od tamtego zdarzenia pojawiłem się w okolicy. Jechałem wtedy do Katani. Pamiętając strzępki informacji zdecydowałem się wybrać inną drogę - przez wzgórza, ludzie mówili "tylko niech pan nie jedzie Tamtą drogą!". Zatrzymałem się na chwilę, wyszedlem z samochodu i spojrzałem w dół, tam gdzie stał dom, tam, ktorędy biegła tamta szosa... Kolory nagle wyblakły, wiatr poderwał kurz. Wydawalo mi się że zauważyłem na szosie mały biały punkt, który wolno zbliżal się w stronę domu. Biały punkt stal się rozpoznawalny - to stary fiat. Wtedy samochód zatrzymał się, ktos z niego wyszedł. Chyba zagotował mu się silnik - pomyślałem. Raczej mu nie pomogę - wsiadłem więc do wozu i pojechalem w swoją stronę. Po kilku godzinach wracałem tą samą drogą. Byl wieczor. Zatrzymałem sie w tym samym miejscu na wzgórzu. Znów wysiadlem z samochodu i znów spojrzałem w dół...
Lilitu :) Anchor:) ...wydobywający sie dym zaczął przybierać kształty niewyraźnej twarzy, a wiatr zmienił melodię na cichy płacz dziecka...gruby burmistrz, poczuł zimne krople potu na czole,gdy zdał sobie sprawę, że twarz jaką wreszcie zobaczył w kłębiącym sie dymie - to była jego własna twarz, wykrzywiona w przeraźliwych konwulsjach...Przerażony spojrzał jeszcze raz w konary drzew...i wtedy zobaczył ich, w piersi zabrakło mu tchu...zakrył twarz dłońmi i mamrocząc coś bezgłośnie bladymi jak papier zaciśniętymi ustami, wycofywał sie do tyłu...wtedy ,wiatr zawył tak przeraźliwie i z taką siłą , że burmistrz upadł... Sekcja zwłok nie wykazała żadnych obrażeń ciała. Ustalono, że smierć nastapiła z przyczyn naturalnych. Rodzina i prokurator odstąpili od sekcji zwłok. W rubryce : przyczyna zgonu , wpisano : Zawał serca. Nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że serca już w grubym burmistrzu, nie było...Koniec zabawy...haha..a może i nie....:)
tak siedzę... i tak patrzę... ... ... pozdrawiam
Wypłowiała, smutna kraina niczym Iberia do której podąża na koniu ranny Maximus. A tam...
doskonała atmosfera
Sancho - pięknie opowiadasz... Ty snujesz baśń, a anchor pisze kryminał, ciekawa całość by wyszła :)
niesamowite to zdjęcie jest i niesamowite snujecie opowieści :) pozdr
absolutnie znakomite!!
klasowe
(to powyzej to jakies wloskie giallo. zaczyna sie niewinnie. piknie jest.)
(byl kiedys jakis horror - ale nie 'autostopowicz' - chyba jakies lata 60. w tle lecialo 'riders on the storm' a starsi panstwo jechali sobie spokojnie wijaca sie wzgorzami kaliforni droga, byc moze kabrioletem jechali.)
tak
... Burmistrz z niechęcią wysiadł z samochodu. Dźwięki przypominały jęki kobiety. Czując nieprzyjemny dreszcz na karku, jakby ktoś zaglądał mu przez ramię, podążył za hałasem wzdłóż rowu. Dojrzał jakieś poruszenie w konarach drzew i przystanął rozglądając się niepewnie. Spod maski fiata unosił się dym...
:) generalnie... to dziękuję wszystkim za komentarze i opnie. Miło... ;)
świat jest piekny..ty towidzisz
oł
podziwiam
piepszony stary gruchot - mruczał pod nosem były burmistrz pobliskiego masteczka, który akurat jechał swoją starą sześćsetką. Fiat konwulsyjnie posuwal się do przodu, doprowadzając swoją zawartość - tzn. grubego Fabiano do obłędu. Obłęd w końcu dopadł burmistrza, gdy jego samochód rozkraczył się na szosie. Warkot silnika do niedawna wyałniał duszna przestrzen pomiędzy drzewami rosnącymi wzdloż drogi lecz teraz Fabiano mógł usłyszeć zupełnie nowe dzwięki, obce i niepokojące... :)
wyśmienite!!!, pozdrawiam
I tylko wiatr, błakający sie po okolicznych wzgórzach,do złudzenia naśladując raz płacz dziecka, czasem przeraźliwy krzyk kobiety...wzbudza w przejezdnych jeszcze wiekszą trwogę...Zdaje się on być jedynym, milcząco złowrogim świadkiem i strażnikiem tajemnic starego domu...haha...fajna zabawa słowem Anchor, inspirowana Twoim obrazem...cieszę się, że też się bawisz...
piękna kraina
przesliczne:)
aaa, tamtego pamiętnego wieczoru, w jego domu pojawił się długooczekiwany gość z dalekiego kraju. Konsekwencje jego obecności pojawiły się szybciej, niż ktokolwiek mogłby spodziewać :)
Opowieść powinna się rozpocząć tak....W dużym domu , znajdującym sie jakby przypadkiem ,na wypalonej suszą ziemi, przy drodze łączącej wschód z zachodem słońca, wijącej się leniwie wśród gór - mieszkał samotnie od wielu , wielu lat pewien ekscentryczny, emerytowany profesor chemii , wybitny znawca Egiptu i specjalista od mumifikacji - zajmujacy się całe życie poszukiwaniem eliksiru wiecznego życia...Podobno ma już ponad 110 lat, ale nikt go nie odwiedza, od czasu gdy przestał przyjeżdżać do miasteczka nawet po podstawowe produkty żywnościowe ...Ludzie boją się zapukać do jego drzwi i tylko dym z komina, jest znakiem, że wciąz żyje...a wraz z nim, wciąz żyje mroczna tajemnica pewnego wieczoru, w czasach, gdy dom jeszcze tętnił życiem, wielu mieszkających tam ludzi...brrr :) haha...lubię fotografie, prowokujące do snucia opowieści...:)
Ciekawie jest
ech...spokojna jej kraina...
jak wczesniejsze
OK
:)
Bardzo ładne ;-)
niesamowitye miejsce... kojarzy mi sie z Toskania... obrobka ladnie pasuje do tematu...
cudnie oliwkowo
klasa!
Jak obraz
Twoje zdjecia przypominaja mi namalowane obrazy
rewelacja
super kadr, bardzo podoba mi się to niskie nasycenie barw, super.
wysmienite