. ' o tak !! ' krzyknela panna Bi. po czym długim zgrabnym susem ześlizgneła sie z poreczy schodów skrecajac sobie przy tym swój delikatny karczek .
— 4.08.2007, 23:37:19
kjakóf
— 24.07.2007, 23:43:54
...
kjakóf
— 24.07.2007, 23:43:54
. A. mowi . ze najwazniejsze w zyciu . to sa te chwile . kiedy odrywasz sie . i spadasz z deszczem . ziemia oddycha . a glowa pusta w mysli .
— 22.06.2007, 13:01:12
...
. A. mowi . ze najwazniejsze w zyciu . to sa te chwile . kiedy odrywasz sie . i spadasz z deszczem . ziemia oddycha . a glowa pusta w mysli .
— 22.06.2007, 13:01:12
\'. kochana marysiu pisze do ciebie ten list juz z miasta . zima tu lagodniejsza . mie ma tyle sniegu . ostatnio wybieglem boso na mroz . chcialem sie przeziebic i umrzec . tesknie za toba . twoj staszek .\'
— 20.06.2007, 16:14:31
...
'. kochana marysiu pisze do ciebie ten list juz z miasta . zima tu lagodniejsza . mie ma tyle sniegu . ostatnio wybieglem boso na mroz . chcialem sie przeziebic i umrzec . tesknie za toba . twoj staszek .'
— 20.06.2007, 16:14:31
...
' Look up. What do you see? All of you and all of me ... fields of poppies, little pearls. All the boys and all the girls ... Aluminum, it tastes like fear. Adrenaline, it pulls us near '
— 16.06.2007, 15:23:20
\' Look up. What do you see? All of you and all of me ... fields of poppies, little pearls. All the boys and all the girls ... Aluminum, it tastes like fear. Adrenaline, it pulls us near \'
— 16.06.2007, 15:23:20
...
. some things just seems to be perfect.
— 15.06.2007, 02:26:39
. some things just seems to be perfect.
— 15.06.2007, 02:26:39
. to miejsce bylo tutaj przed toba .
— 11.06.2007, 13:15:05
...
. to miejsce bylo tutaj przed toba .
— 11.06.2007, 13:15:05
...
'Folozofia dziadka była prosta. Czerwona choinka = mejl, zielona choinka = nic nowego. Migało dziadkowi w oczach, a ludzie wokoł zachłystywali się mądrością starca. Wchodził dajmy na to dziadek do sklepu i patrzył na lewo gdzie były półki z alkoholem, jak mrugała zielona lampka to kupował serek ze szczypiorkiem, 2 bułki, kefir i szedł do domu, jak choinka była czerwona to po kilku godzinach szukała dziadka rodzina. Miał tendencje - jak mawiała wnuczka Małgosia. A tendencja ciągnęła go do PKP, jeździł ale jak? Nie wiedział nikt. I nigdy do domu nie przyszło upomnienie. Więc któregoś dnia zapytałem dziadka: Jak ty to robisz dziadziu, że nigdy do domu nie przyszło upomnienie? Dziadko pojaśniało w oczach ale od mojej strony nie było widać jakiego koloru jest choinka. I dziadek zniknął. Podobno porwali go anioły ale to tak się mówi koło Wigilii, bo wtedy to było. Ja nie wierze. Tym bardziej że spod wieszaka w ganku zniknęły dziadkowe adidasy.'
— 28.05.2007, 13:03:07
\'\'Folozofia dziadka była prosta. Czerwona choinka = mejl, zielona choinka = nic nowego. Migało dziadkowi w oczach, a ludzie wokoł zachłystywali się mądrością starca. Wchodził dajmy na to dziadek do sklepu i patrzył na lewo gdzie były półki z alkoholem, jak mrugała zielona lampka to kupował serek ze szczypiorkiem, 2 bułki, kefir i szedł do domu, jak choinka była czerwona to po kilku godzinach szukała dziadka rodzina. Miał tendencje - jak mawiała wnuczka Małgosia. A tendencja ciągnęła go do PKP, jeździł ale jak? Nie wiedział nikt. I nigdy do domu nie przyszło upomnienie. Więc któregoś dnia zapytałem dziadka: Jak ty to robisz dziadziu, że nigdy do domu nie przyszło upomnienie? Dziadko pojaśniało w oczach ale od mojej strony nie było widać jakiego koloru jest choinka. I dziadek zniknął. Podobno porwali go anioły ale to tak się mówi koło Wigilii, bo wtedy to było. Ja nie wierze. Tym bardziej że spod wieszaka w ganku zniknęły dziadkowe adidasy.\'\'
— 28.05.2007, 13:03:07
...
'Zabka zeszla z galezi i zastukala do domku Chomika Zbunca. "Zbunku, Zbunku! Wychodz! Zobacz jak piekna pogoda. Poplynmy lodka az do Pani Teczy" Z norki Chomika dobieglo szuranie i po chwili wychylila sie z nie zaspana mordka Zbunca. "Ymf! Ymf! Dlaczego tak ymf! krzyczysz? Ymf! Nie wiesz, ze dzis szabas? Ymf! Ymf! Nie moge z toba nigdzie jechac ymf! bo by sie nam mnie moj ymf! ymf! Pan pogniewal! Ymf! A tego bysmy nie chcieli prawda? Ymf!" - wysapal Zbunc i zamknal norke na glucho nie czekajac nawet na odpowiedz Zabki. "Co za gbur z tego Zbunca" - powiedziala cichutko, najciszej Zabka i postanowila pobiec do Wujcia Trujcia, ktorego chatka znajdowala sie nad samym strumyczkiem. Wujcio Trujcio byl juz na nogach i w dobrym humorze dusil patykiem w garnku malego Murzynka. "O! Zabcia, zalapiesz sie na sniadanie! Bedzie omlet z dzemem z czarnych porzeczek!" - krzyknal Wujcio Trujcio i zaslonil cialem garnek. Potem przycisnal pokrywka to co wyrywalo sie z garnka i nadal pokrzykujac ciskal sie wte i wewte wokol Zabci. Pare chmurek pozniej zjedli pozywne sniadanie. Zabcia opowiedziala o powitaniu Chomika, na co Wujcio strasznie sie obruszyl, zaczal pohukiwac i wymachiwac patykiem bo przypomnialy mu sie pogromy z lat jego mlodosci. "Wykopiemy Zydka z pieleszy i wysmarujemy mu smalcem ryja!" - ryczal podochocony Wujcio Trujcio.'
— 28.05.2007, 13:00:05
\'\'Zabka zeszla z galezi i zastukala do domku Chomika Zbunca. \"Zbunku, Zbunku! Wychodz! Zobacz jak piekna pogoda. Poplynmy lodka az do Pani Teczy\" Z norki Chomika dobieglo szuranie i po chwili wychylila sie z nie zaspana mordka Zbunca. \"Ymf! Ymf! Dlaczego tak ymf! krzyczysz? Ymf! Nie wiesz, ze dzis szabas? Ymf! Ymf! Nie moge z toba nigdzie jechac ymf! bo by sie nam mnie moj ymf! ymf! Pan pogniewal! Ymf! A tego bysmy nie chcieli prawda? Ymf!\" - wysapal Zbunc i zamknal norke na glucho nie czekajac nawet na odpowiedz Zabki. \"Co za gbur z tego Zbunca\" - powiedziala cichutko, najciszej Zabka i postanowila pobiec do Wujcia Trujcia, ktorego chatka znajdowala sie nad samym strumyczkiem. Wujcio Trujcio byl juz na nogach i w dobrym humorze dusil patykiem w garnku malego Murzynka. \"O! Zabcia, zalapiesz sie na sniadanie! Bedzie omlet z dzemem z czarnych porzeczek!\" - krzyknal Wujcio Trujcio i zaslonil cialem garnek. Potem przycisnal pokrywka to co wyrywalo sie z garnka i nadal pokrzykujac ciskal sie wte i wewte wokol Zabci. Pare chmurek pozniej zjedli pozywne sniadanie. Zabcia opowiedziala o powitaniu Chomika, na co Wujcio strasznie sie obruszyl, zaczal pohukiwac i wymachiwac patykiem bo przypomnialy mu sie pogromy z lat jego mlodosci. \"Wykopiemy Zydka z pieleszy i wysmarujemy mu smalcem ryja!\" - ryczal podochocony Wujcio Trujcio.\'\'
— 28.05.2007, 13:00:05
...
"nogi moczymy codziennie. woda musi być ciepła ale nie za ciepła - żeby nogi nie popękały. za zimna też nie może być - z tego samego powodu. idealna temperatura to 36.6C wtedy noga prawie nie czuje wody i może się odprężyć. moczenie przeprowadzamy w porze wieczorowej, tak jest najlepiej. siedzenie musi być wygodne i stabilne. uwaga. nie stosować fotela bujanego albo konika na biegunach. przy moczeniu można nucić albo śpiewać, można też słuchać muzyki (ale nie oglądać tvnFakty). po namoczeniu nogi należy wytrzeć czystym ręcznikiem. z tak przygowanymi nogami można przystąpić do skoku."
— 28.05.2007, 12:56:59
\"nogi moczymy codziennie. woda musi być ciepła ale nie za ciepła - żeby nogi nie popękały. za zimna też nie może być - z tego samego powodu. idealna temperatura to 36.6C wtedy noga prawie nie czuje wody i może się odprężyć. moczenie przeprowadzamy w porze wieczorowej, tak jest najlepiej. siedzenie musi być wygodne i stabilne. uwaga. nie stosować fotela bujanego albo konika na biegunach. przy moczeniu można nucić albo śpiewać, można też słuchać muzyki (ale nie oglądać tvnFakty). po namoczeniu nogi należy wytrzeć czystym ręcznikiem. z tak przygowanymi nogami można przystąpić do skoku.\"
— 28.05.2007, 12:56:59
...
.na sladach moich stop wyrasta nowe.
— 23.05.2007, 15:50:36
.na sladach moich stop wyrasta nowe.
— 23.05.2007, 15:50:36
...
'One of these mornings
Won't be very long
You will look for me
And I'll be gone'
— 19.05.2007, 14:12:20
\'One of these mornings
Won\'t be very long
You will look for me
And I\'ll be gone\'
— 19.05.2007, 14:12:20
...
"To wielka pokusa zostać aniołem, ale granica między
byciem aniołem a niebyciem w ogóle jest niezwykle
cienka."
Paul Virilio
— 15.05.2007, 12:05:37
\"To wielka pokusa zostać aniołem, ale granica między
byciem aniołem a niebyciem w ogóle jest niezwykle
cienka.\"
Paul Virilio
— 15.05.2007, 12:05:37
recovering
— 15.03.2007, 21:49:11
...
recovering
— 15.03.2007, 21:49:11
\'\'Jenny miała strasznie smutne dzieciństwo. Bita i wykorzystywana, wyrosła na jedną z tych puszczających sobie krew bulimiczek o seksownie podkrążonych oczach, na jedną z tych, co to potrafią pochłonąć nieprawdopodobne ilości pożywienia, by za chwilę wszystko zwrócić. W mgnieniu oka pożerała na przykład: dwie tabliczki czekolady z orzechami, jedną z nadzieniem kokosowym, półlitrowe pudełko lodów pistacjowych, trzy czwarte słoika masła orzechowego, dwanaście kromek pieczywa tostowego, szklankę mleka w proszku i pół litra niskokalorycznej coli. Przez chwilę czuła się OK, lecz zaraz dopadały ją wyrzuty sumienia i wstręt do samej siebie. Sadowiła się wygodnie na łóżku z białą emaliowaną miską między nogami i wkładała sobie palce do gardła. Rzyganie, choć na ogół skuteczne, nie zawsze jednak przynosiło jej ulgę. Jeżeli napięcie utrzymywało się, wchodziła do wypełnionej gorącą wodą wanny i nacinała brzytwą (żyletki były trudno dostępne z racji ekspansji jednorazowych maszynek, poza tym Jenny brzydziła się banałem) żyły w górnej części przedramienia, tuż pod zgięciem (nie chciała szpecić nadgarstków bliznami). Pozbywała się w ten sposób szklaneczki krwi, mniej więcej... No, może czasem ulało się półtorej... To ją uspokajało. Po zabiegu czuła się leciutka, oczyszczona, wyprana z negatywnych emocji, uwolniona od dręczących ją demonów. \"Cały ten syf w mojej krwi, te wszystkie cukry, wszystko spłynęło do ścieków! W oczyszczalni zrobią z tym porządek. Organizm musi to nadrobić, podejmie dodatkowy wysiłek, będzie potrzebował więcej energii... A skąd ją weźmie? Stąd!\" - odpowiadała sobie, klepiąc się po kościstym tyłku, \"I stąd\" - szczypała się w uda. Nigdy nie dopuszczała do ubytku na tyle poważnego, by nie być w stanie wyjść z wanny o własnych siłach. Czuła, kiedy należy założyć opatrunek. Pewnie byłaby się jednak od tego puszczania wcześniej czy później przekręciła (wiadomo - chwila nieuwagi, zbyt głębokie cięcie, utrata przytomości i cześć), ale uratowały ją delfiny. Jenny spotykała się z nimi dwa razy w tygodniu, w specjalnym basenie, połączonym podwodnym korytarzem z oceanem. Delfiny były całkiem wolne. Żyły sobie w oceanie i przypływały do basenu kiedy im pasowało, to znaczy każdego popołudnia. Widać lubiły spełniać dobre uczynki... Codziennie co najmniej jedna spragniona miłości, poraniona przez życie młoda kobieta w piankowym kombinezonie czekała na brzegu basenu na przybycie delfinów, a gdy się zjawiały, zawsze punktualnie, wskakiwała do wody i witała się z nimi radośnie, nazywając każdego po imieniu, myląc częstokroć Miguela z Mauriciem. \"To było po prostu wspaniałe\" - wspominała Jenny na podwieczorku grupterapii, przy kawie i ciastku. \"Te długie na 2-3 metry ssaki naprawdę cieszyły się ze spotkań ze mną! Uwielbiały być głaskane, obejmowane, całowane... Bawiliśmy się piłką i gumowymi kółkami... To było po prostu wspaniałe! Kochały mnie! Akceptowały taką, jaka jestem! Wiem, że gdybym ważyła choćby i 100 kilo, akceptowałyby mnie mimo wszystko. Były moimi jedynymi przyjaciółmi, ale za to jakimi przyjaciółmi! To dzięki nim uwierzyłam, że mogę być komuś potrzebna, poczułam się bezinteresownie kochana, przestałam otwierać sobie żyły, powoli udało mi się pogodzić z własnym ciałem, przerwać błędne koło żarcia i rzygania. Delfiny uratowały mi życie. One wyczuwały, w jakiś cudowny, delfini sposób, zapewne telepatycznie, że jestem w kiepskim stanie. Zaopiekowały się mną! Uzdrowiły mnie! Delfiny to święte istoty! I jakie miłe w dotyku...\"
Tak, Jenny była jedną z wielu osób w dziejach świata, którym delfiny uratowały życie. Większość z tych osób stanowili oczywiście różnej maści rozbitkowie... Jenny zresztą też lubiła myśleć o sobie, jak o cudem uratowanym rozbitku (nie uważała wcale, że to banalne porównanie). Po zakończeniu terapii, gdy zaczynała odczuwać potrzebę obżarcia się, gdy drżącymi rękami rozszarpywała opakowanie drugiego orzechowego batonika, nim skończyła przeżuwać pierwszy, Jenny była w stanie nagle się opanować i spokojnie odłożyć batonik do lodówki, na później. Układała się wygodnie na wodnym łóżku, nastawiała płyty z głosami delfinów i nakładała słuchawki. Zamykała oczy. To ją uspokajało. Mózg zaczynał funkcjonować w rytmie alfa, tętno stawało się wolniejsze, Jenny traciła świadomość granic swej cielesnej powłoki, szum oceanu i głosy delfinów wypełniały ją, wypełniały przestrzeń wokół niej, Jenny była oceanem pełnym delfinów, była delfinem baraszkującym w bezkresnym oceanie...\'\'Jenny by J.R.
— 3.03.2007, 13:57:05
...
'Jenny miała strasznie smutne dzieciństwo. Bita i wykorzystywana, wyrosła na jedną z tych puszczających sobie krew bulimiczek o seksownie podkrążonych oczach, na jedną z tych, co to potrafią pochłonąć nieprawdopodobne ilości pożywienia, by za chwilę wszystko zwrócić. W mgnieniu oka pożerała na przykład: dwie tabliczki czekolady z orzechami, jedną z nadzieniem kokosowym, półlitrowe pudełko lodów pistacjowych, trzy czwarte słoika masła orzechowego, dwanaście kromek pieczywa tostowego, szklankę mleka w proszku i pół litra niskokalorycznej coli. Przez chwilę czuła się OK, lecz zaraz dopadały ją wyrzuty sumienia i wstręt do samej siebie. Sadowiła się wygodnie na łóżku z białą emaliowaną miską między nogami i wkładała sobie palce do gardła. Rzyganie, choć na ogół skuteczne, nie zawsze jednak przynosiło jej ulgę. Jeżeli napięcie utrzymywało się, wchodziła do wypełnionej gorącą wodą wanny i nacinała brzytwą (żyletki były trudno dostępne z racji ekspansji jednorazowych maszynek, poza tym Jenny brzydziła się banałem) żyły w górnej części przedramienia, tuż pod zgięciem (nie chciała szpecić nadgarstków bliznami). Pozbywała się w ten sposób szklaneczki krwi, mniej więcej... No, może czasem ulało się półtorej... To ją uspokajało. Po zabiegu czuła się leciutka, oczyszczona, wyprana z negatywnych emocji, uwolniona od dręczących ją demonów. "Cały ten syf w mojej krwi, te wszystkie cukry, wszystko spłynęło do ścieków! W oczyszczalni zrobią z tym porządek. Organizm musi to nadrobić, podejmie dodatkowy wysiłek, będzie potrzebował więcej energii... A skąd ją weźmie? Stąd!" - odpowiadała sobie, klepiąc się po kościstym tyłku, "I stąd" - szczypała się w uda. Nigdy nie dopuszczała do ubytku na tyle poważnego, by nie być w stanie wyjść z wanny o własnych siłach. Czuła, kiedy należy założyć opatrunek. Pewnie byłaby się jednak od tego puszczania wcześniej czy później przekręciła (wiadomo - chwila nieuwagi, zbyt głębokie cięcie, utrata przytomości i cześć), ale uratowały ją delfiny. Jenny spotykała się z nimi dwa razy w tygodniu, w specjalnym basenie, połączonym podwodnym korytarzem z oceanem. Delfiny były całkiem wolne. Żyły sobie w oceanie i przypływały do basenu kiedy im pasowało, to znaczy każdego popołudnia. Widać lubiły spełniać dobre uczynki... Codziennie co najmniej jedna spragniona miłości, poraniona przez życie młoda kobieta w piankowym kombinezonie czekała na brzegu basenu na przybycie delfinów, a gdy się zjawiały, zawsze punktualnie, wskakiwała do wody i witała się z nimi radośnie, nazywając każdego po imieniu, myląc częstokroć Miguela z Mauriciem. "To było po prostu wspaniałe" - wspominała Jenny na podwieczorku grupterapii, przy kawie i ciastku. "Te długie na 2-3 metry ssaki naprawdę cieszyły się ze spotkań ze mną! Uwielbiały być głaskane, obejmowane, całowane... Bawiliśmy się piłką i gumowymi kółkami... To było po prostu wspaniałe! Kochały mnie! Akceptowały taką, jaka jestem! Wiem, że gdybym ważyła choćby i 100 kilo, akceptowałyby mnie mimo wszystko. Były moimi jedynymi przyjaciółmi, ale za to jakimi przyjaciółmi! To dzięki nim uwierzyłam, że mogę być komuś potrzebna, poczułam się bezinteresownie kochana, przestałam otwierać sobie żyły, powoli udało mi się pogodzić z własnym ciałem, przerwać błędne koło żarcia i rzygania. Delfiny uratowały mi życie. One wyczuwały, w jakiś cudowny, delfini sposób, zapewne telepatycznie, że jestem w kiepskim stanie. Zaopiekowały się mną! Uzdrowiły mnie! Delfiny to święte istoty! I jakie miłe w dotyku..."
Tak, Jenny była jedną z wielu osób w dziejach świata, którym delfiny uratowały życie. Większość z tych osób stanowili oczywiście różnej maści rozbitkowie... Jenny zresztą też lubiła myśleć o sobie, jak o cudem uratowanym rozbitku (nie uważała wcale, że to banalne porównanie). Po zakończeniu terapii, gdy zaczynała odczuwać potrzebę obżarcia się, gdy drżącymi rękami rozszarpywała opakowanie drugiego orzechowego batonika, nim skończyła przeżuwać pierwszy, Jenny była w stanie nagle się opanować i spokojnie odłożyć batonik do lodówki, na później. Układała się wygodnie na wodnym łóżku, nastawiała płyty z głosami delfinów i nakładała słuchawki. Zamykała oczy. To ją uspokajało. Mózg zaczynał funkcjonować w rytmie alfa, tętno stawało się wolniejsze, Jenny traciła świadomość granic swej cielesnej powłoki, szum oceanu i głosy delfinów wypełniały ją, wypełniały przestrzeń wokół niej, Jenny była oceanem pełnym delfinów, była delfinem baraszkującym w bezkresnym oceanie...'Jenny by J.R.
— 3.03.2007, 13:57:05
. bo matylda najpierw bala sie potworow . a najbardziej tych . ktore postanowily zajac najmniej wygodne dla niej miejsce . tych ktore zamieszkaly pod jej lozkiem w kazdej chwili gotowe by zlapac ja za noge . szeptaly do niej co noc dziwne zaklecia . slowa ktore zrozmiale byly tylko dla tych . ktorych serduszka wolne byly od strachu przed nimi . myslala wtedy o rybie babel . tej samej ktora wpuscil do ucha artur dent by zrozumiec jezyk vogonow i ktorego pozniejszych losow jescze nie znala bo dotarla ledwie do strony numer 74 . o rybie ktora opisywal przewodnik \'autostopem przez galaktyke\' . przewodniku ktory lezal w najmniej odpowiednim dla niego miejscu . w kuchni matyldy . razem z ulotkami o super przecenach super mikserow elektrycznych i innych doskonalych przedmiotow uzytku dla porzytku . wiec najpierw matylda bala sie potworow .
...
. ' o tak !! ' krzyknela panna Bi. po czym długim zgrabnym susem ześlizgneła sie z poreczy schodów skrecajac sobie przy tym swój delikatny karczek .
— 4.08.2007, 23:37:19
kjakóf
— 24.07.2007, 23:43:54
...
kjakóf
— 24.07.2007, 23:43:54
. A. mowi . ze najwazniejsze w zyciu . to sa te chwile . kiedy odrywasz sie . i spadasz z deszczem . ziemia oddycha . a glowa pusta w mysli .
— 22.06.2007, 13:01:12
...
. A. mowi . ze najwazniejsze w zyciu . to sa te chwile . kiedy odrywasz sie . i spadasz z deszczem . ziemia oddycha . a glowa pusta w mysli .
— 22.06.2007, 13:01:12
\'. kochana marysiu pisze do ciebie ten list juz z miasta . zima tu lagodniejsza . mie ma tyle sniegu . ostatnio wybieglem boso na mroz . chcialem sie przeziebic i umrzec . tesknie za toba . twoj staszek .\'
— 20.06.2007, 16:14:31
...
'. kochana marysiu pisze do ciebie ten list juz z miasta . zima tu lagodniejsza . mie ma tyle sniegu . ostatnio wybieglem boso na mroz . chcialem sie przeziebic i umrzec . tesknie za toba . twoj staszek .'
— 20.06.2007, 16:14:31
...
' Look up. What do you see? All of you and all of me ... fields of poppies, little pearls. All the boys and all the girls ... Aluminum, it tastes like fear. Adrenaline, it pulls us near '
— 16.06.2007, 15:23:20
\' Look up. What do you see? All of you and all of me ... fields of poppies, little pearls. All the boys and all the girls ... Aluminum, it tastes like fear. Adrenaline, it pulls us near \'
— 16.06.2007, 15:23:20
...
. some things just seems to be perfect.
— 15.06.2007, 02:26:39
. some things just seems to be perfect.
— 15.06.2007, 02:26:39
. to miejsce bylo tutaj przed toba .
— 11.06.2007, 13:15:05
...
. to miejsce bylo tutaj przed toba .
— 11.06.2007, 13:15:05
...
'Folozofia dziadka była prosta. Czerwona choinka = mejl, zielona choinka = nic nowego. Migało dziadkowi w oczach, a ludzie wokoł zachłystywali się mądrością starca. Wchodził dajmy na to dziadek do sklepu i patrzył na lewo gdzie były półki z alkoholem, jak mrugała zielona lampka to kupował serek ze szczypiorkiem, 2 bułki, kefir i szedł do domu, jak choinka była czerwona to po kilku godzinach szukała dziadka rodzina. Miał tendencje - jak mawiała wnuczka Małgosia. A tendencja ciągnęła go do PKP, jeździł ale jak? Nie wiedział nikt. I nigdy do domu nie przyszło upomnienie. Więc któregoś dnia zapytałem dziadka: Jak ty to robisz dziadziu, że nigdy do domu nie przyszło upomnienie? Dziadko pojaśniało w oczach ale od mojej strony nie było widać jakiego koloru jest choinka. I dziadek zniknął. Podobno porwali go anioły ale to tak się mówi koło Wigilii, bo wtedy to było. Ja nie wierze. Tym bardziej że spod wieszaka w ganku zniknęły dziadkowe adidasy.'
— 28.05.2007, 13:03:07
\'\'Folozofia dziadka była prosta. Czerwona choinka = mejl, zielona choinka = nic nowego. Migało dziadkowi w oczach, a ludzie wokoł zachłystywali się mądrością starca. Wchodził dajmy na to dziadek do sklepu i patrzył na lewo gdzie były półki z alkoholem, jak mrugała zielona lampka to kupował serek ze szczypiorkiem, 2 bułki, kefir i szedł do domu, jak choinka była czerwona to po kilku godzinach szukała dziadka rodzina. Miał tendencje - jak mawiała wnuczka Małgosia. A tendencja ciągnęła go do PKP, jeździł ale jak? Nie wiedział nikt. I nigdy do domu nie przyszło upomnienie. Więc któregoś dnia zapytałem dziadka: Jak ty to robisz dziadziu, że nigdy do domu nie przyszło upomnienie? Dziadko pojaśniało w oczach ale od mojej strony nie było widać jakiego koloru jest choinka. I dziadek zniknął. Podobno porwali go anioły ale to tak się mówi koło Wigilii, bo wtedy to było. Ja nie wierze. Tym bardziej że spod wieszaka w ganku zniknęły dziadkowe adidasy.\'\'
— 28.05.2007, 13:03:07
...
'Zabka zeszla z galezi i zastukala do domku Chomika Zbunca. "Zbunku, Zbunku! Wychodz! Zobacz jak piekna pogoda. Poplynmy lodka az do Pani Teczy" Z norki Chomika dobieglo szuranie i po chwili wychylila sie z nie zaspana mordka Zbunca. "Ymf! Ymf! Dlaczego tak ymf! krzyczysz? Ymf! Nie wiesz, ze dzis szabas? Ymf! Ymf! Nie moge z toba nigdzie jechac ymf! bo by sie nam mnie moj ymf! ymf! Pan pogniewal! Ymf! A tego bysmy nie chcieli prawda? Ymf!" - wysapal Zbunc i zamknal norke na glucho nie czekajac nawet na odpowiedz Zabki. "Co za gbur z tego Zbunca" - powiedziala cichutko, najciszej Zabka i postanowila pobiec do Wujcia Trujcia, ktorego chatka znajdowala sie nad samym strumyczkiem. Wujcio Trujcio byl juz na nogach i w dobrym humorze dusil patykiem w garnku malego Murzynka. "O! Zabcia, zalapiesz sie na sniadanie! Bedzie omlet z dzemem z czarnych porzeczek!" - krzyknal Wujcio Trujcio i zaslonil cialem garnek. Potem przycisnal pokrywka to co wyrywalo sie z garnka i nadal pokrzykujac ciskal sie wte i wewte wokol Zabci. Pare chmurek pozniej zjedli pozywne sniadanie. Zabcia opowiedziala o powitaniu Chomika, na co Wujcio strasznie sie obruszyl, zaczal pohukiwac i wymachiwac patykiem bo przypomnialy mu sie pogromy z lat jego mlodosci. "Wykopiemy Zydka z pieleszy i wysmarujemy mu smalcem ryja!" - ryczal podochocony Wujcio Trujcio.'
— 28.05.2007, 13:00:05
\'\'Zabka zeszla z galezi i zastukala do domku Chomika Zbunca. \"Zbunku, Zbunku! Wychodz! Zobacz jak piekna pogoda. Poplynmy lodka az do Pani Teczy\" Z norki Chomika dobieglo szuranie i po chwili wychylila sie z nie zaspana mordka Zbunca. \"Ymf! Ymf! Dlaczego tak ymf! krzyczysz? Ymf! Nie wiesz, ze dzis szabas? Ymf! Ymf! Nie moge z toba nigdzie jechac ymf! bo by sie nam mnie moj ymf! ymf! Pan pogniewal! Ymf! A tego bysmy nie chcieli prawda? Ymf!\" - wysapal Zbunc i zamknal norke na glucho nie czekajac nawet na odpowiedz Zabki. \"Co za gbur z tego Zbunca\" - powiedziala cichutko, najciszej Zabka i postanowila pobiec do Wujcia Trujcia, ktorego chatka znajdowala sie nad samym strumyczkiem. Wujcio Trujcio byl juz na nogach i w dobrym humorze dusil patykiem w garnku malego Murzynka. \"O! Zabcia, zalapiesz sie na sniadanie! Bedzie omlet z dzemem z czarnych porzeczek!\" - krzyknal Wujcio Trujcio i zaslonil cialem garnek. Potem przycisnal pokrywka to co wyrywalo sie z garnka i nadal pokrzykujac ciskal sie wte i wewte wokol Zabci. Pare chmurek pozniej zjedli pozywne sniadanie. Zabcia opowiedziala o powitaniu Chomika, na co Wujcio strasznie sie obruszyl, zaczal pohukiwac i wymachiwac patykiem bo przypomnialy mu sie pogromy z lat jego mlodosci. \"Wykopiemy Zydka z pieleszy i wysmarujemy mu smalcem ryja!\" - ryczal podochocony Wujcio Trujcio.\'\'
— 28.05.2007, 13:00:05
...
"nogi moczymy codziennie. woda musi być ciepła ale nie za ciepła - żeby nogi nie popękały. za zimna też nie może być - z tego samego powodu. idealna temperatura to 36.6C wtedy noga prawie nie czuje wody i może się odprężyć. moczenie przeprowadzamy w porze wieczorowej, tak jest najlepiej. siedzenie musi być wygodne i stabilne. uwaga. nie stosować fotela bujanego albo konika na biegunach. przy moczeniu można nucić albo śpiewać, można też słuchać muzyki (ale nie oglądać tvnFakty). po namoczeniu nogi należy wytrzeć czystym ręcznikiem. z tak przygowanymi nogami można przystąpić do skoku."
— 28.05.2007, 12:56:59
\"nogi moczymy codziennie. woda musi być ciepła ale nie za ciepła - żeby nogi nie popękały. za zimna też nie może być - z tego samego powodu. idealna temperatura to 36.6C wtedy noga prawie nie czuje wody i może się odprężyć. moczenie przeprowadzamy w porze wieczorowej, tak jest najlepiej. siedzenie musi być wygodne i stabilne. uwaga. nie stosować fotela bujanego albo konika na biegunach. przy moczeniu można nucić albo śpiewać, można też słuchać muzyki (ale nie oglądać tvnFakty). po namoczeniu nogi należy wytrzeć czystym ręcznikiem. z tak przygowanymi nogami można przystąpić do skoku.\"
— 28.05.2007, 12:56:59
...
.na sladach moich stop wyrasta nowe.
— 23.05.2007, 15:50:36
.na sladach moich stop wyrasta nowe.
— 23.05.2007, 15:50:36
...
'One of these mornings Won't be very long You will look for me And I'll be gone'
— 19.05.2007, 14:12:20
\'One of these mornings Won\'t be very long You will look for me And I\'ll be gone\'
— 19.05.2007, 14:12:20
...
"To wielka pokusa zostać aniołem, ale granica między byciem aniołem a niebyciem w ogóle jest niezwykle cienka." Paul Virilio
— 15.05.2007, 12:05:37
\"To wielka pokusa zostać aniołem, ale granica między byciem aniołem a niebyciem w ogóle jest niezwykle cienka.\" Paul Virilio
— 15.05.2007, 12:05:37
recovering
— 15.03.2007, 21:49:11
...
recovering
— 15.03.2007, 21:49:11
\'\'Jenny miała strasznie smutne dzieciństwo. Bita i wykorzystywana, wyrosła na jedną z tych puszczających sobie krew bulimiczek o seksownie podkrążonych oczach, na jedną z tych, co to potrafią pochłonąć nieprawdopodobne ilości pożywienia, by za chwilę wszystko zwrócić. W mgnieniu oka pożerała na przykład: dwie tabliczki czekolady z orzechami, jedną z nadzieniem kokosowym, półlitrowe pudełko lodów pistacjowych, trzy czwarte słoika masła orzechowego, dwanaście kromek pieczywa tostowego, szklankę mleka w proszku i pół litra niskokalorycznej coli. Przez chwilę czuła się OK, lecz zaraz dopadały ją wyrzuty sumienia i wstręt do samej siebie. Sadowiła się wygodnie na łóżku z białą emaliowaną miską między nogami i wkładała sobie palce do gardła. Rzyganie, choć na ogół skuteczne, nie zawsze jednak przynosiło jej ulgę. Jeżeli napięcie utrzymywało się, wchodziła do wypełnionej gorącą wodą wanny i nacinała brzytwą (żyletki były trudno dostępne z racji ekspansji jednorazowych maszynek, poza tym Jenny brzydziła się banałem) żyły w górnej części przedramienia, tuż pod zgięciem (nie chciała szpecić nadgarstków bliznami). Pozbywała się w ten sposób szklaneczki krwi, mniej więcej... No, może czasem ulało się półtorej... To ją uspokajało. Po zabiegu czuła się leciutka, oczyszczona, wyprana z negatywnych emocji, uwolniona od dręczących ją demonów. \"Cały ten syf w mojej krwi, te wszystkie cukry, wszystko spłynęło do ścieków! W oczyszczalni zrobią z tym porządek. Organizm musi to nadrobić, podejmie dodatkowy wysiłek, będzie potrzebował więcej energii... A skąd ją weźmie? Stąd!\" - odpowiadała sobie, klepiąc się po kościstym tyłku, \"I stąd\" - szczypała się w uda. Nigdy nie dopuszczała do ubytku na tyle poważnego, by nie być w stanie wyjść z wanny o własnych siłach. Czuła, kiedy należy założyć opatrunek. Pewnie byłaby się jednak od tego puszczania wcześniej czy później przekręciła (wiadomo - chwila nieuwagi, zbyt głębokie cięcie, utrata przytomości i cześć), ale uratowały ją delfiny. Jenny spotykała się z nimi dwa razy w tygodniu, w specjalnym basenie, połączonym podwodnym korytarzem z oceanem. Delfiny były całkiem wolne. Żyły sobie w oceanie i przypływały do basenu kiedy im pasowało, to znaczy każdego popołudnia. Widać lubiły spełniać dobre uczynki... Codziennie co najmniej jedna spragniona miłości, poraniona przez życie młoda kobieta w piankowym kombinezonie czekała na brzegu basenu na przybycie delfinów, a gdy się zjawiały, zawsze punktualnie, wskakiwała do wody i witała się z nimi radośnie, nazywając każdego po imieniu, myląc częstokroć Miguela z Mauriciem. \"To było po prostu wspaniałe\" - wspominała Jenny na podwieczorku grupterapii, przy kawie i ciastku. \"Te długie na 2-3 metry ssaki naprawdę cieszyły się ze spotkań ze mną! Uwielbiały być głaskane, obejmowane, całowane... Bawiliśmy się piłką i gumowymi kółkami... To było po prostu wspaniałe! Kochały mnie! Akceptowały taką, jaka jestem! Wiem, że gdybym ważyła choćby i 100 kilo, akceptowałyby mnie mimo wszystko. Były moimi jedynymi przyjaciółmi, ale za to jakimi przyjaciółmi! To dzięki nim uwierzyłam, że mogę być komuś potrzebna, poczułam się bezinteresownie kochana, przestałam otwierać sobie żyły, powoli udało mi się pogodzić z własnym ciałem, przerwać błędne koło żarcia i rzygania. Delfiny uratowały mi życie. One wyczuwały, w jakiś cudowny, delfini sposób, zapewne telepatycznie, że jestem w kiepskim stanie. Zaopiekowały się mną! Uzdrowiły mnie! Delfiny to święte istoty! I jakie miłe w dotyku...\" Tak, Jenny była jedną z wielu osób w dziejach świata, którym delfiny uratowały życie. Większość z tych osób stanowili oczywiście różnej maści rozbitkowie... Jenny zresztą też lubiła myśleć o sobie, jak o cudem uratowanym rozbitku (nie uważała wcale, że to banalne porównanie). Po zakończeniu terapii, gdy zaczynała odczuwać potrzebę obżarcia się, gdy drżącymi rękami rozszarpywała opakowanie drugiego orzechowego batonika, nim skończyła przeżuwać pierwszy, Jenny była w stanie nagle się opanować i spokojnie odłożyć batonik do lodówki, na później. Układała się wygodnie na wodnym łóżku, nastawiała płyty z głosami delfinów i nakładała słuchawki. Zamykała oczy. To ją uspokajało. Mózg zaczynał funkcjonować w rytmie alfa, tętno stawało się wolniejsze, Jenny traciła świadomość granic swej cielesnej powłoki, szum oceanu i głosy delfinów wypełniały ją, wypełniały przestrzeń wokół niej, Jenny była oceanem pełnym delfinów, była delfinem baraszkującym w bezkresnym oceanie...\'\'Jenny by J.R.
— 3.03.2007, 13:57:05
...
'Jenny miała strasznie smutne dzieciństwo. Bita i wykorzystywana, wyrosła na jedną z tych puszczających sobie krew bulimiczek o seksownie podkrążonych oczach, na jedną z tych, co to potrafią pochłonąć nieprawdopodobne ilości pożywienia, by za chwilę wszystko zwrócić. W mgnieniu oka pożerała na przykład: dwie tabliczki czekolady z orzechami, jedną z nadzieniem kokosowym, półlitrowe pudełko lodów pistacjowych, trzy czwarte słoika masła orzechowego, dwanaście kromek pieczywa tostowego, szklankę mleka w proszku i pół litra niskokalorycznej coli. Przez chwilę czuła się OK, lecz zaraz dopadały ją wyrzuty sumienia i wstręt do samej siebie. Sadowiła się wygodnie na łóżku z białą emaliowaną miską między nogami i wkładała sobie palce do gardła. Rzyganie, choć na ogół skuteczne, nie zawsze jednak przynosiło jej ulgę. Jeżeli napięcie utrzymywało się, wchodziła do wypełnionej gorącą wodą wanny i nacinała brzytwą (żyletki były trudno dostępne z racji ekspansji jednorazowych maszynek, poza tym Jenny brzydziła się banałem) żyły w górnej części przedramienia, tuż pod zgięciem (nie chciała szpecić nadgarstków bliznami). Pozbywała się w ten sposób szklaneczki krwi, mniej więcej... No, może czasem ulało się półtorej... To ją uspokajało. Po zabiegu czuła się leciutka, oczyszczona, wyprana z negatywnych emocji, uwolniona od dręczących ją demonów. "Cały ten syf w mojej krwi, te wszystkie cukry, wszystko spłynęło do ścieków! W oczyszczalni zrobią z tym porządek. Organizm musi to nadrobić, podejmie dodatkowy wysiłek, będzie potrzebował więcej energii... A skąd ją weźmie? Stąd!" - odpowiadała sobie, klepiąc się po kościstym tyłku, "I stąd" - szczypała się w uda. Nigdy nie dopuszczała do ubytku na tyle poważnego, by nie być w stanie wyjść z wanny o własnych siłach. Czuła, kiedy należy założyć opatrunek. Pewnie byłaby się jednak od tego puszczania wcześniej czy później przekręciła (wiadomo - chwila nieuwagi, zbyt głębokie cięcie, utrata przytomości i cześć), ale uratowały ją delfiny. Jenny spotykała się z nimi dwa razy w tygodniu, w specjalnym basenie, połączonym podwodnym korytarzem z oceanem. Delfiny były całkiem wolne. Żyły sobie w oceanie i przypływały do basenu kiedy im pasowało, to znaczy każdego popołudnia. Widać lubiły spełniać dobre uczynki... Codziennie co najmniej jedna spragniona miłości, poraniona przez życie młoda kobieta w piankowym kombinezonie czekała na brzegu basenu na przybycie delfinów, a gdy się zjawiały, zawsze punktualnie, wskakiwała do wody i witała się z nimi radośnie, nazywając każdego po imieniu, myląc częstokroć Miguela z Mauriciem. "To było po prostu wspaniałe" - wspominała Jenny na podwieczorku grupterapii, przy kawie i ciastku. "Te długie na 2-3 metry ssaki naprawdę cieszyły się ze spotkań ze mną! Uwielbiały być głaskane, obejmowane, całowane... Bawiliśmy się piłką i gumowymi kółkami... To było po prostu wspaniałe! Kochały mnie! Akceptowały taką, jaka jestem! Wiem, że gdybym ważyła choćby i 100 kilo, akceptowałyby mnie mimo wszystko. Były moimi jedynymi przyjaciółmi, ale za to jakimi przyjaciółmi! To dzięki nim uwierzyłam, że mogę być komuś potrzebna, poczułam się bezinteresownie kochana, przestałam otwierać sobie żyły, powoli udało mi się pogodzić z własnym ciałem, przerwać błędne koło żarcia i rzygania. Delfiny uratowały mi życie. One wyczuwały, w jakiś cudowny, delfini sposób, zapewne telepatycznie, że jestem w kiepskim stanie. Zaopiekowały się mną! Uzdrowiły mnie! Delfiny to święte istoty! I jakie miłe w dotyku..." Tak, Jenny była jedną z wielu osób w dziejach świata, którym delfiny uratowały życie. Większość z tych osób stanowili oczywiście różnej maści rozbitkowie... Jenny zresztą też lubiła myśleć o sobie, jak o cudem uratowanym rozbitku (nie uważała wcale, że to banalne porównanie). Po zakończeniu terapii, gdy zaczynała odczuwać potrzebę obżarcia się, gdy drżącymi rękami rozszarpywała opakowanie drugiego orzechowego batonika, nim skończyła przeżuwać pierwszy, Jenny była w stanie nagle się opanować i spokojnie odłożyć batonik do lodówki, na później. Układała się wygodnie na wodnym łóżku, nastawiała płyty z głosami delfinów i nakładała słuchawki. Zamykała oczy. To ją uspokajało. Mózg zaczynał funkcjonować w rytmie alfa, tętno stawało się wolniejsze, Jenny traciła świadomość granic swej cielesnej powłoki, szum oceanu i głosy delfinów wypełniały ją, wypełniały przestrzeń wokół niej, Jenny była oceanem pełnym delfinów, była delfinem baraszkującym w bezkresnym oceanie...'Jenny by J.R.
— 3.03.2007, 13:57:05
. bo matylda najpierw bala sie potworow . a najbardziej tych . ktore postanowily zajac najmniej wygodne dla niej miejsce . tych ktore zamieszkaly pod jej lozkiem w kazdej chwili gotowe by zlapac ja za noge . szeptaly do niej co noc dziwne zaklecia . slowa ktore zrozmiale byly tylko dla tych . ktorych serduszka wolne byly od strachu przed nimi . myslala wtedy o rybie babel . tej samej ktora wpuscil do ucha artur dent by zrozumiec jezyk vogonow i ktorego pozniejszych losow jescze nie znala bo dotarla ledwie do strony numer 74 . o rybie ktora opisywal przewodnik \'autostopem przez galaktyke\' . przewodniku ktory lezal w najmniej odpowiednim dla niego miejscu . w kuchni matyldy . razem z ulotkami o super przecenach super mikserow elektrycznych i innych doskonalych przedmiotow uzytku dla porzytku . wiec najpierw matylda bala sie potworow .
— 25.02.2007, 00:19:25