Doba jest zbyt krótka, żeby zrobić wszystko, co się powinno, a cóż dopiero - wszystko, czego się chce... nie mam czasu na fotografowanie... cholera
— 17.09.2011, 20:31:27
Zatrzymuję czas w obiektywie, w obawie, że nie zdążę wszystkiego powiedzieć, zanim zabiorą mi buty...
— 25.06.2011, 23:32:29
You raise me up, so I can stand on mountains, You raise me up, to walk on stormy seas, I am strong, when I am on your shoulders... a resztę - pazdrawljaju od wsiech sowieckich izwoszczikow...
— 8.06.2011, 23:11:17
Majówka Uwiedziona zeszłego roku pięknymi zdjęciami autorstwa mojego Kolegi Podróżnika, w tegoroczny majowy weekend odkryłam Podlasie. Odkrycie zostało poprzedzone jazdą przez mękę - 670 km drogami, którymi mamy ponoć dojechać do Europy - ja tego chyba już nie dożyję, (ale jechałam narazie w odwrotnym kierunku) - oraz ofiarą tych dróg w postaci przebitej opony. Przebitej na śmierć blachowkrętem, co okazało się już po powrocie do domu i obdukcji dokonanej przez zaprzyjaźnionego wulkanizatora. Szczęście w nieszczęściu, że zejście opony nastąpiło w mieścinie posiadającej mechanika, którego cierpliwie wygooglała mi w komórkę panienka z assistance Toyoty. Załatał bez gwarancji i wyrafinowanej techniki, za to z sercem i dużą dozą dobrej woli za pięćdziesiąt złotych oraz przyrzeczenie dalszej jazdy z maksymalna prędkością 100 km w zamian. Do celu mieliśmy już nieco ponad 200 km, więc specjalnie często danego mu słowa nie łamałam. Osiągnęliśmy okolice Narwiańskiego Parku Narodowego i zjechaliśmy z placu budowy, czyli drogi Warszawa - Białystok w budowie, na wąskie dróżki wśród pól i lasów i wtedy dopadło mnie... Kiedy już nie docierał do moich uszu jazgot koparek, kolosalnych ciężarówek, walców i ubijaków (cholera wie, czy to się tak nazywa), usłyszałam ptaki. No owszem, mieszkam normalnie w pobliżu lasu i codziennie świergolą mi rano za oknem, ale nie TAK. A było popołudnie, więc pomyślałam sobie, że rano - to dopiero będę miała koncert. Zięby, wilgi, podróżniczki... Nie tylko uszy dostały prezent powitalny, oczy także. Zieleń miała wszystkie możliwe odcienie i pachniała świeżością, niemal jak wykrochmalona na Boże Narodzenie pościel. Kiedy zjechaliśmy w boczną drogę, kombinując skrót mający nas ustrzec przed powrotem na zatłoczoną, porytą i tonącą w stertach piachu szosę, trafiliśmy nad porośnięte kaczeńcami rozlewiska Narwi. Zachodziło słońce. Rechotały tłumnie żaby. Pachniały czeremchy. Na grobli stał entomolog i głośno wymieniał ptaszki, które słyszeliśmy. Oraz poinformował mnie, że to, co siada na moim ubraniu, to nie są komary. Jeszcze nie. Oprócz ptaków i owadów entomolog był zorientowany także w topografii okolicy i zdecydowanie zawrócił nas z obranego kierunku informując, że dojedziemy - i to z trudem - jedynie do spalonego mostu i umarł w butach, bo wycofywać się będzie trzeba na wstecznym. Co to, to nie. Podziękowaliśmy za wykład ornitologiczny i wskazanie drogi, urzeczeni pięknym zaśpiewem w mowie naszego przypadkowego przewodnika i ruszyliśmy do szosy. Na podwórku, oprócz naszych gospodarzy, przywitały nas koty w liczbie pięciu, gęgające za siatką gęsi domowe tudzież gościnnie dwie gęgawy posilające się okazjonalnie w kurniku, oczywiście kogut z dworem, perliczki i stadko różnobarwnych kaczek. Klekocząca na gnieździe para boćków nie zwróciła na nas specjalnie uwagi, zajęta czynnościami zmierzającymi do powiększenia rodziny, za to ja oczu od nich nie mogłam oderwać - ani wówczas ani później przez całe pięć dni, kiedy patrzyłam na nie przy każdorazowej bytności w kuchni i na tarasie. Pan bociek uwodził panią boćkową, materiał budowlany donosił, dokarmiał... Wieś, w pobliżu której mieszkaliśmy, była jak z ubiegłego wieku - kwitnące na biało wielkie drzewa owocowe, dostojne i wyniosłe, nie jakieś karłowate kurduple obliczone na maksymalną produkcję bezsmakowych jabłek. Drewniane domy pomalowane na różne odcienie zieleni i seledynu oraz jasnych brązów. O drogę do sklepu zapytaliśmy malującą płot zażywną staruszkę, która zagadała z nami serdecznie i dowcipnie, informując, że w sklepie mają wszystko, tylko w kieszeni trzeba mieć coś więcej niż tylko płótno. Później okazało się, że wszyscy ludzie tutaj, których spotykaliśmy, z którymi rozmawialiśmy, byli bardzo otwarci i niezwykle serdeczni. Zapraszali do domu, częstowali obiadem, pokazywali gospodarstwo - a to nowo urodzoną ciełuchę, a to klaczkę narowistą, czy białe krowy z czarnymi rogami. Prosili próbować sera własnej roboty, oferowali świeżutkie jajka. Cholera, że też są jeszcze takie nieskażone miejsca, tacy ludzie, którym donikąd nie spieszno... Chociaż Narwiański Park Narodowy był pretekstem naszej wyprawy i okazał się całkiem interesujący, to mnie jednak zachwyciła codzienność i zwyczajność tamtejszego życia. Już wiem, za czym zawsze tęskniłam. Wrócę tam. I zamieszkam na resztę życia.
— 10.05.2011, 23:04:33
Jedno wpadło na DNO - to powinno cieszyć, chociaż... pewnie wybrałabym inne.
— 14.03.2011, 22:20:38
o... mam 111 zdjęć i 222 oceny... hm... srednia: dwie na jedno... cieniutko :((
— 6.02.2011, 18:29:35
Baaaardzo, bardzo dziękuję...:)
Zazdroszczę wszechstronności. Fotografie zachwycają i zatrzymują, natomiast blog rzucił mnie na kolana. Dwa ostanie dni byłam oderwana od rzeczywistości. Dziękuję za te cenne chwile...:)
Dzięki za obronę zdjęcia - zawsze mam tremę przed wystawieniem, bo nigdy nie jestem pewien, czy wszystko jest do końca przemyślane..
ojej ...
dziękuję i pozdrawiam z wzajemnością
bardzo ciekawe folio, widzę, że poruszasz różne tematy, podoba mi się, pozdrawiam :-)