Opis zdjęcia
Etiopia, wioska plemienia Karo nad rzeką Omo. Na zewnątrz popołudniowy afrykański skwar, mieszkańcy wioski gromadzą się w chatach i piją kawę. Lud Karo jest najmniejszą grupą etniczną Etiopii. Szacuje się, że żyje już tylko około 1500 przedstawicieli tego plemienia. Powstająca ponad 500km dalej tama może doprowadzić do ich całkowitej zagłady. Budowa zapory spowoduje spadek przepływu rzeki i zakłóci proces okresowych wylewów. Lokalne plemiona są zbyt słabe i nieświadome, by przeciwstawić się tej inwestycji. Vanishing Africa...
podzielam zdanie o Etiopii
i o to chodzi :)
To żeśmy sobie popisali :) Zgadzam się w 100 % Pozdrawiam i wszystkiego dobrego.
No to zazdroszczę niedawnej wizyty w Etiopii. Jest w tym dużo racji co piszesz. Niemniej jednak ja akurat z dzieciakami miałem prawie same pozytywne doświadczenie. Naprawdę super i to szczególnie na południu z Hamerami. To akurat były niesamowite sprawy. Wiadomo, że rozdawanie na lewo i na prawo długopisów, zeszytów, birrów itd… Niczemu dobremu nie służy. My to wiemy, ale ludzie przyjeżdżają raz i mają się za Świętych Mikołajów. Ja jestem za dawaniem kasy za pracę, jak wysyłam po chleb to płacę, jak biorą przewodnika to płacę itd… Nie płacę za „hej give me one birr” Nigdy. Odniosę się jeszcze do zdania „Po co małe dziecko ma się uczyć, jak może wyjść na ulicę i pożebrać od białego?” Dla nich w większości nie ma alternatywy? Może szkoła jest w stanie odmieć los jednostek, które załapią się do jakieś low-endowej pracy dla turystów czy organizacji humanitarnej. Ale zadłużmy, że nagle wszyscy idą do szkoły co się zmienia za 3-5 lat dla nich nic. Wracają ze szkoły do pasania bydła i ganiania za turystami. Cały biznes turystyczny jest w rekach zagranicznych lub Etiopczyków z Adis. Takie plamiona jak Karo czy Hamer są będą i tak wydymane z zysków. Są za małe. To nie Kania i duże plemię Masajów, którzy potrafili się jakoś lepiej ustawić. Rozwiązanie tego problemu jest trudne. To pytania powielane wielokrotnie i raczej bez satysfakcjonując odpowiedzi. To pytania z którymi zmagają się organizacje pomocy. Chłopak idzie do szkoły – dostaje tą przysłowiową wędkę. Po 6 latach nie ma dla niego nic. Wraca do bydła lub zasila rzesze przesiadujących od rana do wieczora ludzi, którzy nie mają co z sobą zrobić. Powrót do bydła to jeszcze dobra opcja, co jak już nie ma takiego powrotu. Inni to widza i rezygnują… Pieniądze idą w błoto, wszyscy są rozczarowani… łącznie z ludźmi, którzy w dobrej idei kupują „wędki” – finansują edukację Już x lat temu Kapuściński pisał o całych rzeszach ludzi nie mających co z sobą zrobić w 3 świecie. To jest główny problem - nie głód. Dać im pracę – reszta sama pójdzie do przodu.
Dziękuję za odwiedziny i pozytywną opinię. Tak dla rozwiania wszelkich wątpliwości, również nie oburza mnie fakt odpłatności zdjęć. Co więcej uważam, że robienie z tajniaka zdjęć lufami (zoomem), a potem ich wystawianie w internecie i zarabianie na czyimś wizerunku nie jest uczciwe. Ja przynajmniej płacąc niektórym "modelom" (w Etiopii - bo w innych krajach nie chcieli pieniędzy) mam czyste sumienie i mogę sobie tymi zdjęciami obracać. Także, raz jeszcze - nie oburza mnie to, że za zdjęcia trzeba czasem zapłacić. Smutne jest to, że te pieniądze, które płaci się za wstęp do wioski, czy łapówki dla miejscowych, nie trafiają tam gdzie powinny. Teraz na południu Etiopii powoli zaczyna się robić tak jak w Kenii. Widzą białasa, to go próbują kroić na wszystkim. Sama wizyta podczas marketu w Key Afer kosztowała mnie 200 birr (150 obligatory guide + za postój samochodu). Tak się składa, że do Karo też pojechałem ze znajomym Hamerem, zaś w marcu z Mursi i i tak musiałem płacić. Zauważyłem jedno, oni jako miejscowi nie będą się narażać dla jakiegoś białasa swoim kolegom. To jest jeden wielki układ, który polega na tym, że ferenji musi być oskubany. Po niemalże miesiącu spędzonym w Etiopii mogę stwierdzić jedno (oczywiście bazując na swoim doświadczeniu), że niemal każdy kto podchodzi z miejscowych do białego chce jego pieniądze - zwłaszcza na południu. Może nie na dzień dobry, tak jak miałem to w Addis - hello sir! Give me 5 dollars and change my life :) ale po jakiejś krótkiej rozmowie delikatnie zasugeruje to i owo. Za pomoc przy wysiadaniu z łódki w Omorate - prośba o tipa. Za zamknięcie drzwi, otwarcie - tip. Za wskazanie jakiegoś miejsca - tip. Aaa i jeszcze jedno, te śmieszne angielskie imiona wiejskich przewodników typu: MIKE, TEDDY - w Karo, JOHN itp. Wszystko to sprowadza mnie do smutnej refleksji, że pomoc dla Afryki w postaci dawania kasy jest nieporozumieniem. Uczy ich tylko jednego - bezradności. Po co małe dziecko ma się uczyć, jak może wyjść na ulicę i pożebrać od białego. Przed wyjazdem do Afryki też sobie myślałem jakie to fajne dać małemu murzynkowi długopis albo zeszycik, żeby biedaczysko miało czym albo gdzie pisać. Tylko jak obserwowałem bądź doświadczałem na własnej skórze jak te dzieciaki się paskudnie zachowują - nie wszystkie rzecz jasna - to wróciłem z długopisami do domu. Smutna jest ich codzienność - przyznaję. Ale wiem jedno, jak ja dam bira, to wyjdzie na ulicę i zaczepi później innego turystę. Trzeba co najwyżej dać wędkę, a nie rybę. Sorry za takie nieskładne i długie komentarze, zapewne wynikające z tego, że w ten wtorek wróciłem właśnie z Etiopii i wspomnienia są dość żywe.
rafix84 – przede wszystkim gratuluje fotek! Ja myślę, że w europie też płacisz za drogi, za muzea, za przewodnika, wszystko kosztuje. Modelce w Polsce też słono płacisz za pozowanie. Wszędzie na świecie płacisz. A w Afryce ludzie często biegają z aparatami po wioskach, wchodzą do chat i oburzają się że trzeba płacić :) Są biedni i chcą zarobić na bogatych białasach ;) Oczywiście druga strona medalu jest taka jak piszesz, często chcą więcej i więcej. Turysta = easy money, po co czekać niech pstryknie fotki jak szybciej i spada. Często jest tak, że jak wchodzisz do wioski z aparatem to Twoje relacje są z góry zdefiniowane, ty robisz fotki i rozdajesz birry. Ja tej wioski Karo dobrze nie znam choć byłem tam 2 razy na przestrzeni 2 lat. Byłem tam ze znajomym Hamerem. On znał paru Karo i wszystko było OK. Chyba za nic nie płaciłem. Weszliśmy do chaty, napiliśmy się ja pstryknąłem parę fotek i zostawiłem kilka birrów. Wszystko easy i no stress…. Z kolei, trochę czasu spędziłem u Hamerów (2 tyg.) jak się wciągniesz, poznasz ludzi, zwyczajnie posiedzisz i pogadasz to nie ma mowy o żadnych opłatach za wstępy czy zdjęcia. Poza tym w tym dopiero możesz próbować ich poznawać. No ale to wymaga czasu. Nie generalizuje tak było w moim przypadku. W Afryce ludzie są bardzo ekspresyjni, szczególnie w Etiopii, ale często na świecie (nie tylko tam) traktują turystę jak mniejszy lub większy portfel. Najważniejsze to jak najczęściej wychodzić z takiego modelu relacji. Da się. Później jest ok. wszędzie na świecie ludzie są podobni, nawet w Omo - pomimo zderzenia cywilizacji jakie tam następuje… Ale fakt jest faktem, ktoś nie był i widzi tylko fotki. Jego wyobrażenie często jest zupełnie inne. Najlepiej niech jedzie do Mursi to się przekona ;) Ale się rozpisałem :)
Ci z Karo są na maxa rozpuszczeni. Starzy i młodzi mężczyźni się zazwyczaj opierdalają i wieczorem piją za pieniądze uzyskane od turystów. Byłem u nich z pierwszą wizytą w marcu, to mi się nawet podobało - może dlatego, że pierwszy raz i tylko na 40 min. Pojechałem tam raz drugi w sierpniu i tak sobie posiedziałem kilka godzin i z boku popatrzyłem na ten cyrk, który się dzieje jak turyści wkraczają do wioski. Ciągłe molestowanie o zdjęcia. Dobry turysta dla nich, to ten co chce im robić zdjęcia. Ja jak za drugim razem ich odwiedziłem - z zamiarem spędzenia tam nocy i nie byłem zbyt gorliwy do robienia zdjęć, to jeden z tubylców powiedział, żebym ..... spierdalał. Zresztą te wszystkie rozbójnicze opłaty (450 birr za odwiedziny wioski + samochód i przewodnik), stale rosnące. Ich podejście wynika zapewne z tego, że ich wioska - Kolcho - jest ładnie ulokowana i właściwie poza Dus - jedyna, więc walą tam wszyscy turyści. To jest właśnie ta smutna rzeczywistość afrykańskich plemion. Zamkną ich kiedyś w wioskach, jak Indiańców w USA.
bardzo dobre
Etiopia się rozwija więc potrzebuje taniego prądu. Globalnie to mały koszt i ofiara. Pewnie nie wyginą, ale być może zwyczaje znikną kiedyś jako wspólnota/plemię. Ubiorą T-shirty i zasilą szarą masę czekających na jakiekolwiek zajęcie w mniejszych lub większych miastach. A może nie będzie tak źle… będą żyć z turystów prowadząc wioskę skansen, gadając przez komórki i oglądając telewizję pomiędzy kolejnymi tańcami dla turystów :) Tak czy owak prędzej czy później czekają ich nieuniknione zmiany
żyło im się dobrze ... to ktoś powiedział że teraz będzie im lepiej i wyginą jak indianie ... a w przyszlości na ich terenie postawią Tesco ... i ich potomkowie będą pracować w tym obozie pracy zamiast swobodnie polować w buszu ...
niezłe
ok
Oj świetne