Małgoś - taka i była moja intencja. Tutaj jest sto procent kadru (no prawie - trochę się zgubiło przy lekkiej korekcie perspektywy) - szerzej obiektyw mi już nie wyrobił (na 17mm robione). Cofnąć się już nie było gdzie, bo murek nie pozwalał. Próbowałem się wspiąć na murek - ale śliski był i po kilku próbach balansowania odpuściłem. Ostrość ustawiona na pomniku, nie na cerkwi. Efekt jest, jaki jest - lepiej nie umiałem.
Ceniona jest to zdolność wśród wielu ludów. Nawet dziś są takie miejsca, gdzie opowieścią można zapłacić za nocleg i jedzenie. Tyle, że to raczej w Afryce, Ameryce Łacińskiej - i żeby opowiadać język trzeba znać... :)
Raals, znać historie można, ale Twoje opowiesci wciągają jak sensacyjne filmy, dzięki. To się nazywa talent chyba, te gawędy i to stopniowanie napięcia, doprowadzasz opowieść do punktu, że tylko paznokcie gryźć z niecierpliwości, a Ty nagle znikasz. To ciągłe podkręcanie atmosfery to mistrzostwo świata :)))
Koźlerogaczu - istotnie historia przesmakowita. Z pewnością obok tej o świętym wilku moja ulubiona. A co najważniejsze - prawdziwa. Do dziś jeszcze żyją ludzie, którzy Eliasza Klimowicza i tamte czasy pamiętają. Bartosz Wojciechowski nawet takie spotykał - ja, póki co takiego szczęścia nie miałem. Zachowały się też po wsiach olejne obrazy, zamawiane przez Klimowicza u malarza z Krynek, które kazał czcić.
Karbiku - teatru Wierszalin nie widziałem - oglądałem za to jakieś trzy, czy cztery lata temu film w TVP - taką uartystycznioną wizję tych wydarzeń. Nieźle zrobione.
a propos wydarzenia - czy byłeś na spektaklu Teatru Wierszalin, znam ten teatr tylko ze słyszenia, a jestem bardzo ciekawa, jakie robi wrażenie; zajrzałam teraz na ich stronę - tam dużo zdjęć i tekstu o przedstawieniu na bazie tych wydarzeń, o których opowiadałeś (http://www.wierszalin.pl/index.php?showSpektaklDetails=19)
Jak sprawy wyglądały po "zmartwychwstaniu" nie wiem - ale wydaje się, że popularności Ilja nie stracił, choć dane mu było działać jeszcze tylko przez trzy lata. Za bardzo zalazł za skórę lokalnym białoruskim działaczom kompartii i za tzw. drugiego sowieta był jednym z pierwszych na listach do wywózki. Aresztowało go NKWD i wywiozło gdzieś daleko...
Witaj Bartoszu. Nie da się ukryć - tak to było. Ilja zamiast dać się ucałować, trzasnął "Judasza" z całej siły w japę - aż mu się podeszwy od butów pokazały - a sam chodu, do dołu na ziemniaki :)))
Żniwiarze schodzą z pól i zaciekawieni dołączają do pochodu. Co też to będzie się działo? Już dochodzą do Grzybowszczyzny. Zdaje się ktoś Ilję o tym uprzedził, bo wyszedł idącym na przeciw. Już biegnie do niego, ten, który go zna, żeby go ucałować. W kieszeni brzęczy mu trzydzieści srebrnych monet. Rozkłada ręce na powitanie Eliasza...
Na to się zanosi, bo kiedy grupa podchodzi bliżej, widać już nie tylko ciężki, grubo ciosany krzyż, na plecach zlanego potem mężczyzny, ale i resztę atrybutów: jacyś ludzie z tyłu nieśli wielkie kute gwoździe i młot kowalski. Ktoś zerwał z ogrodzenia przerdzewiały drut kolczasty i uplótł z niego koronę, inny dźwiga osadzoną na sztorc kosę - skądby wziął w tych czasach włócznię? Jeszcze inny całe naręcze batogów i kańczugów dźwiga...
I tak oto stało się upalne lato 1936 roku świadkiem przedziwnej procesji, zmierzającej ku Grzybowszczyźnie. Podlaskie piaszczyste drogi pokryła chmura kurzu spod stóp wędrowców. Ale wprawne oko wyłowić i tak mogło, że nie zwykły to sznur pątników ciągnących do Dolinki Jozafata. Brakowało zwykłych w takim przypadku kalek, jeden tylko rosły mężczyzna pochylał się ku ziemi, ale nie niemocą jakąś związany, ale pod ciężarem drewnianego krzyża...
... a doszło do tego tak: wśród wyznawców pojawiły się niepokoje, że ten zapowiadany koniec świata nie nadchodzi. Długo deliberowano nad ty, co może być przyczyną, aż ktoś podał pomysł, że chyba najpierw potrzebne będzie ponowne odkupienie.
Zbierał tych wyznawców na misteria odprawiane za chatą w Wierszalinie, w tzw. dolinie Jozafata. Mimo zapowiadanego rychłego końca świata, ten jakoś nie nadchodził i o mały włos nie doprowadziło to do końca samego Ilji...
Jako się rzekło - czas był dla Podlasia nieco mistyczny, więc skoro objawił się już prorok Eliasz, to i w ślad za nim zaczęli się pojawiać rozmaici apostołowie, Jan Chrzciciel a nawet kilka Matek Boskich (a prócz tego dwóch carów Mikołajów i syn cesarza Wilhelma). Ale żadna z tych postaci nie skupiła wokół siebie tak licznych rzesz wyznawców, co Ilja...
Sam Ilja zaczął się starać o pozwoleństwo na odprawianie nabożeństw. Otrzymał propozycję zostania zakonnikiem. Sam archirej przyjechał, żeby go wyświęcić na kapłana. Klimowicz przyjął postrzyżyny, trzykrotnie uroczyście potwierdzając wolę pozostawienia świata i przyjęcia służby według woli Bożej.
Czy rzeczywiście były jakieś przypadki uzdrowień, trudno powiedzieć, ale wielu zarzekało się, że widzieli jak tacy, co im nogi odjęło zaczynali chodzić a niewidomi widzieć. I coś musiało być na rzeczy, bo inaczej ciężko wytłumaczyć obecność tych tłumów i to nie tylko prawosławnego wyznania!
Zyskał opinię świętego męża. Tysiące ludzi z całego Podlasia zaczęły do niego pielgrzymować szukając uleczenia na ciele i duszy. Całe sznury kalek nieraz ciągnęły i to z dala, byle móc dotknąć Ilji, lub dostąpić jego błogosławieństwa.
A wracając do Ilji, to coraz bardziej rozpowszechniała się opinia, że to sam prorok Eliasz w jego osobie zstąpił z nieba i ponownie na ziemię wrócił by przygotować świat na powtórne przyjście Chrystusa.
Murek nie cmentarny był tylko przykościelny - nie wiem, czemu napisałem o cmentarnym. Ta cerkiew jest zbyt nowa - wtedy nie lokowano już cmentarzy bezpośrednio wokół kościołów, czy cerkwi.
Zdjęcie obejrzałam, zaciekawiło mnie jaki murek ograniczył Ci kadrowanie - raz powiadasz, że to murek cmentarza, a chwilę później, że jednak nie cmentarny... mniejsza o murek, historia opowiadana mnie wciągnęła, słucham uważnie :)
Ale też nikt w okolicy, zwłaszcza nieco dalszej wiary nie mógł dać, że niepiśmienny chłopina cerkiew wybudował. Zaczęła się rodzić legenda, że za sprawą Ilji cerkiew sama z błota wyrosła, a on sam, że cudotwórca...
Ano twardy był i uparty - łatwo się nie zrażał i swego w końcu dopiął. To co na zdjęciu widać to własnymi staraniami wzniósł Ilja Klimowicz - prosty podlaski chłop.
Mimo tych przeciwności, w końcu wychodził swoje. Pozwolenie otrzymał nie tylko na budowę, ale i na kwestowanie w prawosławnych parafiach. Sprzedał pole i zaczął budować od nowa...
Jakby przeszkód finansowych było mało, to jeszcze i te natury administracyjnej były przepotężne. Władze polskie nie dawały pozwoleń na budowę nowych cerkwi, budowano wtedy raczej kościoły.
Ale co się udało Ilji zbudować, to i wojna zniszczyła. Ludzi, jak już wspominałem wywieziono do Rosji, nie wszyscy wrócili, a tym którzy wrócili grosza brakło nawet na chleb, co dopiero na cegły i wapno. Ale Ilja się nie poddawał...
A on prawdopodobnie pierwsze pieniądze dostał od owego Joana z Kronsztadu. Tego na pewno nie wiadomo, ale bardzo to do Jana Kronsztadzkiego podobne. Jako znany cudotwórca wiele ofiar otrzymywał i wszystko rozdawał potrzebującym. Bardzo możliwe, że Eliasz Klimowicz przekonał go do budowy cerkwi w niewielkiej wiosce...
Legenda Ilji zaczęła zataczać coraz szersze kręgi, kiedy w rodzinnej wsi zaczął budować cerkiew. Bo kto to widział, żeby niepiśmienny, ledwie co czytaty chłop cerkiew stawiał. W dodatku za co? Biedny był przecież, bo w dobie kiedy wszyscy jeździli wozami na żelaznych osiach, on wciąż jeszcze używał takiego na drewnianych. I za co taki gołota miałby budować?
Nie wiedzieć czemu wszystkie zasługi związane z ulgą, jaką przyniosło uwolnienie wsi od Półtoraka przypisano jednak Klimowiczowi, a nie temu który Półtoraka życia pozbawił. Uznano chyba, że to Joan Kronsztadzki na prośbę Ilji dokonał cudu, z czasem zaczęto mówić o cudownej mocy samego Klimowicza i tak się to zaczęło...
... otóż pewnej nocy, jednego z chłopów obudził jakiś hałas we własnej chacie. Dostrzegł w ciemności zarys jakiejś postaci- ani chybi złodziej!. Chwycił jakiś ciężki sprzęt i ugodził nim w głowę intruza. Kiedy zapalił knot lampy naftowej, w chybotliwym świetle rozpoznał martwego Półtoraka...
Czemu akurat jego wyprawiono w tak daleką podróż, nie wiem. Widać jakimś zaufaniem już wtedy musiał się we wsi cieszyć. W każdym razie w czasie jego nieobecności doszło do dziwnego zdarzenia...
... no może prawie żadnej, bo żył w tym czasie w Kronsztadzie niejaki Joan - batiuszka, który słynął cudami (dziś zdaje się jest oficjalnie przez cerkiew prawosławną ogłoszony świętym). Uradzono posłać do niego kogoś z prośbą, żeby ten swoją mocą problem Półtoraka jakoś rozwiązał.
Modlili się o jego śmierć, ale sami bali go zaczepiać, bo silny był a do bitki skory. Nawet żandarmi bali się go zaczepiać, bo i tym potrafił śmiercią grozić - rady na niego nie było żadnej...
Cała historia zaczyna się właściwie jeszcze przed pierwszą wojną. Żył wówczas w Starej Grzybowszczyźnie, niejaki Półtorak - zabijaka i awanturnik okrutny. Niejednemu we wsi zalazł za skórę. Niejednego solidnie obił. Ludzie się go bali.
Na to wszystko stary świat nie pozostaje obojętny. Skoro wahadło wychyla się tak mocno w jedną stronę - reakcja idzie równie silnie w drugą. Podlasie idzie w stronę mistycyzmu. Nigdy nie było tu tylu proroków, co w czas międzywojnia i o jednym z nich będzie ta opowieść...
Aktywiści i agitatorzy komunistyczni postawią wyzwanie starym obyczajom, praktykom i wierzeniom. Dodatkowa zawierucha wojny 1920 roku raz jeszcze zamiesza ludźmi i ludziom wprowadzając na krótko tym razem władzę rad robotniczychi CzeKa. Po latach będą nazywać ten czas "za pierwszego sowieta".
Aż tu przychodzi zawierucha wojenna a z nią wielkie zmiany. Carskim ukazem - cała prawosławna ludność jest ewakuowana w miarę jak front niemiecki przesuwa się na wschód. Wielu z nich już nigdy do swoich wiosek nie wróci, ale ci którzy po zawierusze na ojcowiznę powrócą, przyniosą ze sobą opowieści niespokojne, rewolucyjne idee, obraz innego porządku świata...
No więc rzecz cała dzieje się w burzliwym na Podlasiu dwudziestoleciu międzywojennym. Jest to czas, w którym zaczynają się rozsypywać podstawy świata, jaki znają miejscowi. Świata ograniczonego z jednej strony przestrzenią, bo większość ludzi nigdy dalej niźli do miasta powiatowego nie dotarła a nieraz i granic własnej wioski nie przekroczyła. Z drugiej strony życie wyznaczane tylko rytmem tego, co od wieków znane - porą zasiewów, sianokosów i żniw; Bożego Narodzenia i Woskriesienija. Rok od roku różnią co najwyżej silniejsze lub słabsze mrozy, mokre lub suche lata...
tego miejsca strzegą dobre duchy i to widać w tym zdjęciu - nie tylko kolory fajnie grają, ale jest i postać w oknie i ta niewidzialna, co się opiera o krzyż
No dobrze - raz już co prawda tę historię opowiadałem na plfoto, tyle, że nie pod swoim zdjęciem. A że czas jakiś temu to już było a pamięć ludzka niezbyt doskonała, to z góry przepraszam za ewentualne drobne różnice. Zresztą historia obrosła już legendą i każdy, kto ma coś do powiedzenia w tej sprawie różnie rzecz całą przedstawia, stąd i ja sam kilku już wersji tej opowieści słyszałem.
Tyle, że wtedy przy 17mm położyłbym wszystko karykaturalnie...
wiem znalazłam informacje o murku , już gdzieś na początku rozmowy, chodziło mi bardziej o zmianę w stylu żabiej perspektywy...
Małgoś - taka i była moja intencja. Tutaj jest sto procent kadru (no prawie - trochę się zgubiło przy lekkiej korekcie perspektywy) - szerzej obiektyw mi już nie wyrobił (na 17mm robione). Cofnąć się już nie było gdzie, bo murek nie pozwalał. Próbowałem się wspiąć na murek - ale śliski był i po kilku próbach balansowania odpuściłem. Ostrość ustawiona na pomniku, nie na cerkwi. Efekt jest, jaki jest - lepiej nie umiałem.
ciasno okrutnie, starałabym się skupić na pomniku, bo w takim ujęciu stał sie przysłowiowym piątym kołem :-)
wciagajaca opowiesc..i ciekawa bardzo...dzieki :)
świetne...
Wszystkim dziękuję za cierpliwość i poproszę o uwagi do następnego obrazka z tego samego miejsca...
Ceniona jest to zdolność wśród wielu ludów. Nawet dziś są takie miejsca, gdzie opowieścią można zapłacić za nocleg i jedzenie. Tyle, że to raczej w Afryce, Ameryce Łacińskiej - i żeby opowiadać język trzeba znać... :)
W tym właśnie cała rzecz, by nie tylko znać historię, ale by umieć ją opowiedzieć..
czesc rewiku, racja racja :)
no właśnie...Raals, nie tylko słowem( a tu mistrzem jest prawdziwym ) tworzy nastrój... :)
Raals, znać historie można, ale Twoje opowiesci wciągają jak sensacyjne filmy, dzięki. To się nazywa talent chyba, te gawędy i to stopniowanie napięcia, doprowadzasz opowieść do punktu, że tylko paznokcie gryźć z niecierpliwości, a Ty nagle znikasz. To ciągłe podkręcanie atmosfery to mistrzostwo świata :)))
Koźlerogaczu - istotnie historia przesmakowita. Z pewnością obok tej o świętym wilku moja ulubiona. A co najważniejsze - prawdziwa. Do dziś jeszcze żyją ludzie, którzy Eliasza Klimowicza i tamte czasy pamiętają. Bartosz Wojciechowski nawet takie spotykał - ja, póki co takiego szczęścia nie miałem. Zachowały się też po wsiach olejne obrazy, zamawiane przez Klimowicza u malarza z Krynek, które kazał czcić.
Karbiku - teatru Wierszalin nie widziałem - oglądałem za to jakieś trzy, czy cztery lata temu film w TVP - taką uartystycznioną wizję tych wydarzeń. Nieźle zrobione.
bardzo fajne
Wyobraziłam sobie tę procesję...
Przednia historia Raalsie.. :)))
no miał chłop swoje 5 minut... :)
a propos wydarzenia - czy byłeś na spektaklu Teatru Wierszalin, znam ten teatr tylko ze słyszenia, a jestem bardzo ciekawa, jakie robi wrażenie; zajrzałam teraz na ich stronę - tam dużo zdjęć i tekstu o przedstawieniu na bazie tych wydarzeń, o których opowiadałeś (http://www.wierszalin.pl/index.php?showSpektaklDetails=19)
dzięki Raalsie za opowieść :-)
Jak sprawy wyglądały po "zmartwychwstaniu" nie wiem - ale wydaje się, że popularności Ilja nie stracił, choć dane mu było działać jeszcze tylko przez trzy lata. Za bardzo zalazł za skórę lokalnym białoruskim działaczom kompartii i za tzw. drugiego sowieta był jednym z pierwszych na listach do wywózki. Aresztowało go NKWD i wywiozło gdzieś daleko...
Malczer słusznie prawi. W gardle zasycha od tego lipcowego kurzu ;)
Witaj Bartoszu. Nie da się ukryć - tak to było. Ilja zamiast dać się ucałować, trzasnął "Judasza" z całej siły w japę - aż mu się podeszwy od butów pokazały - a sam chodu, do dołu na ziemniaki :)))
Polejcie chłopu, bo mu na pewno w gardle zaschło... ;)
a on sie w ziemniakach schowal, po trzech dniach wylazl, taki to byl mesjasz :)
Żniwiarze schodzą z pól i zaciekawieni dołączają do pochodu. Co też to będzie się działo? Już dochodzą do Grzybowszczyzny. Zdaje się ktoś Ilję o tym uprzedził, bo wyszedł idącym na przeciw. Już biegnie do niego, ten, który go zna, żeby go ucałować. W kieszeni brzęczy mu trzydzieści srebrnych monet. Rozkłada ręce na powitanie Eliasza...
Nie zapomniano nawet o tym, żeby kości zabrać, żeby w stosownej chwili rzucać nimi o ubranie Ilji...
Na to się zanosi, bo kiedy grupa podchodzi bliżej, widać już nie tylko ciężki, grubo ciosany krzyż, na plecach zlanego potem mężczyzny, ale i resztę atrybutów: jacyś ludzie z tyłu nieśli wielkie kute gwoździe i młot kowalski. Ktoś zerwał z ogrodzenia przerdzewiały drut kolczasty i uplótł z niego koronę, inny dźwiga osadzoną na sztorc kosę - skądby wziął w tych czasach włócznię? Jeszcze inny całe naręcze batogów i kańczugów dźwiga...
Powtórka z Golgoty będzie..?
I tak oto stało się upalne lato 1936 roku świadkiem przedziwnej procesji, zmierzającej ku Grzybowszczyźnie. Podlaskie piaszczyste drogi pokryła chmura kurzu spod stóp wędrowców. Ale wprawne oko wyłowić i tak mogło, że nie zwykły to sznur pątników ciągnących do Dolinki Jozafata. Brakowało zwykłych w takim przypadku kalek, jeden tylko rosły mężczyzna pochylał się ku ziemi, ale nie niemocą jakąś związany, ale pod ciężarem drewnianego krzyża...
Mamutku - to jeszcze nie kulminacja - ale do niej zmierzamy :)
Tuberozo - przecież i tak znacz zakończenie :)
opowieść i zdjęcie jak zwykle ciekawe :) nawet szybko idzie, jak czyta się co drugi dzień :)
:)
w gardle mi zaschło... z wrażenia... szklaneczki poproszę do napełnienia... :))
Raalsie - podnosisz napięcie opowieści...
Ba! Ale kto by się zgodził swe życie złożyć jako ofiarę tego odkupienia? Pewnikiem nikt, ale lepszego kandydata do tej roli niźli Ilja nie widzieli...
... a doszło do tego tak: wśród wyznawców pojawiły się niepokoje, że ten zapowiadany koniec świata nie nadchodzi. Długo deliberowano nad ty, co może być przyczyną, aż ktoś podał pomysł, że chyba najpierw potrzebne będzie ponowne odkupienie.
cichutko się odezwę... listę obecności podpiszę... i zaczynam czytać :-)
.....
Zbierał tych wyznawców na misteria odprawiane za chatą w Wierszalinie, w tzw. dolinie Jozafata. Mimo zapowiadanego rychłego końca świata, ten jakoś nie nadchodził i o mały włos nie doprowadziło to do końca samego Ilji...
Jako się rzekło - czas był dla Podlasia nieco mistyczny, więc skoro objawił się już prorok Eliasz, to i w ślad za nim zaczęli się pojawiać rozmaici apostołowie, Jan Chrzciciel a nawet kilka Matek Boskich (a prócz tego dwóch carów Mikołajów i syn cesarza Wilhelma). Ale żadna z tych postaci nie skupiła wokół siebie tak licznych rzesz wyznawców, co Ilja...
Najciekawsze ciągle przed nami :)
bardzo ciekawa opowieść
Wierszalin - przysiółek, w którym mieszkał ogłosił Ilja miejscem, gdzie będzie budował stolicę świata w oczekiwaniu na jego nieodległy koniec.
niezle :)
OK
... po czym porzucił prawosławie, cerkiew oddał rzymskim katolikom na kościół a sam założył własną sektę...
I w stanie tym świętym, zakonnym wytrwał nawet dni kilka...
Sam Ilja zaczął się starać o pozwoleństwo na odprawianie nabożeństw. Otrzymał propozycję zostania zakonnikiem. Sam archirej przyjechał, żeby go wyświęcić na kapłana. Klimowicz przyjął postrzyżyny, trzykrotnie uroczyście potwierdzając wolę pozostawienia świata i przyjęcia służby według woli Bożej.
Czy rzeczywiście były jakieś przypadki uzdrowień, trudno powiedzieć, ale wielu zarzekało się, że widzieli jak tacy, co im nogi odjęło zaczynali chodzić a niewidomi widzieć. I coś musiało być na rzeczy, bo inaczej ciężko wytłumaczyć obecność tych tłumów i to nie tylko prawosławnego wyznania!
"Słuchem" jestem, nadrabiając zaległości.
Już jestem cichutko i za zakłócenia w narracji przepraszam... :)
Zyskał opinię świętego męża. Tysiące ludzi z całego Podlasia zaczęły do niego pielgrzymować szukając uleczenia na ciele i duszy. Całe sznury kalek nieraz ciągnęły i to z dala, byle móc dotknąć Ilji, lub dostąpić jego błogosławieństwa.
A wracając do Ilji, to coraz bardziej rozpowszechniała się opinia, że to sam prorok Eliasz w jego osobie zstąpił z nieba i ponownie na ziemię wrócił by przygotować świat na powtórne przyjście Chrystusa.
Mamutku :) tez mnie to zastanowiło.... Ale nie chciałam już - detalami - odciągać od głównego wątku... ciiiii ;)
Murek nie cmentarny był tylko przykościelny - nie wiem, czemu napisałem o cmentarnym. Ta cerkiew jest zbyt nowa - wtedy nie lokowano już cmentarzy bezpośrednio wokół kościołów, czy cerkwi.
Zdjęcie obejrzałam, zaciekawiło mnie jaki murek ograniczył Ci kadrowanie - raz powiadasz, że to murek cmentarza, a chwilę później, że jednak nie cmentarny... mniejsza o murek, historia opowiadana mnie wciągnęła, słucham uważnie :)
Ale też nikt w okolicy, zwłaszcza nieco dalszej wiary nie mógł dać, że niepiśmienny chłopina cerkiew wybudował. Zaczęła się rodzić legenda, że za sprawą Ilji cerkiew sama z błota wyrosła, a on sam, że cudotwórca...
Ano twardy był i uparty - łatwo się nie zrażał i swego w końcu dopiął. To co na zdjęciu widać to własnymi staraniami wzniósł Ilja Klimowicz - prosty podlaski chłop.
radykalne i siłowe dopiero będą powiadasz....hmhm Ilja chłop zaparty... :)
Mimo tych przeciwności, w końcu wychodził swoje. Pozwolenie otrzymał nie tylko na budowę, ale i na kwestowanie w prawosławnych parafiach. Sprzedał pole i zaczął budować od nowa...
Jakby przeszkód finansowych było mało, to jeszcze i te natury administracyjnej były przepotężne. Władze polskie nie dawały pozwoleń na budowę nowych cerkwi, budowano wtedy raczej kościoły.
Ale co się udało Ilji zbudować, to i wojna zniszczyła. Ludzi, jak już wspominałem wywieziono do Rosji, nie wszyscy wrócili, a tym którzy wrócili grosza brakło nawet na chleb, co dopiero na cegły i wapno. Ale Ilja się nie poddawał...
Malczer - próby rozwiązań radykalnych i siłowych dopiero będą :)))
Jednym słowem, nie ma jak rozwiązania radykalne i siłowe ;)...
:)
A on prawdopodobnie pierwsze pieniądze dostał od owego Joana z Kronsztadu. Tego na pewno nie wiadomo, ale bardzo to do Jana Kronsztadzkiego podobne. Jako znany cudotwórca wiele ofiar otrzymywał i wszystko rozdawał potrzebującym. Bardzo możliwe, że Eliasz Klimowicz przekonał go do budowy cerkwi w niewielkiej wiosce...
Legenda Ilji zaczęła zataczać coraz szersze kręgi, kiedy w rodzinnej wsi zaczął budować cerkiew. Bo kto to widział, żeby niepiśmienny, ledwie co czytaty chłop cerkiew stawiał. W dodatku za co? Biedny był przecież, bo w dobie kiedy wszyscy jeździli wozami na żelaznych osiach, on wciąż jeszcze używał takiego na drewnianych. I za co taki gołota miałby budować?
no to bedziem oczekiwac dalszej czesci....:) pozdrowka i milego dzionka wszystkim
Dobrej nocki. A na mnie też już pora. Ciąg dalszy w kurtce. ;)
:) dzięki Raalsie... jutro będę śledzić dalsze losy... tajemnicze, jak zwykle... dobrej nocki :)
Z czasem sława Ilji zaczęła rosnąć. Przekroczyła granice jego rodzinnej wsi i rozlała się chyba po całym północnym Podlasiu.
o rety :))
Nie wiedzieć czemu wszystkie zasługi związane z ulgą, jaką przyniosło uwolnienie wsi od Półtoraka przypisano jednak Klimowiczowi, a nie temu który Półtoraka życia pozbawił. Uznano chyba, że to Joan Kronsztadzki na prośbę Ilji dokonał cudu, z czasem zaczęto mówić o cudownej mocy samego Klimowicza i tak się to zaczęło...
:)
... otóż pewnej nocy, jednego z chłopów obudził jakiś hałas we własnej chacie. Dostrzegł w ciemności zarys jakiejś postaci- ani chybi złodziej!. Chwycił jakiś ciężki sprzęt i ugodził nim w głowę intruza. Kiedy zapalił knot lampy naftowej, w chybotliwym świetle rozpoznał martwego Półtoraka...
Czemu akurat jego wyprawiono w tak daleką podróż, nie wiem. Widać jakimś zaufaniem już wtedy musiał się we wsi cieszyć. W każdym razie w czasie jego nieobecności doszło do dziwnego zdarzenia...
Padło na mieszkającego samotnie na kolonii w lesie prostego chłopa - Eliasza Klimowicza, któremu zresztą Półtorak też nie jeden raz dokuczył.
... no może prawie żadnej, bo żył w tym czasie w Kronsztadzie niejaki Joan - batiuszka, który słynął cudami (dziś zdaje się jest oficjalnie przez cerkiew prawosławną ogłoszony świętym). Uradzono posłać do niego kogoś z prośbą, żeby ten swoją mocą problem Półtoraka jakoś rozwiązał.
:)
Modlili się o jego śmierć, ale sami bali go zaczepiać, bo silny był a do bitki skory. Nawet żandarmi bali się go zaczepiać, bo i tym potrafił śmiercią grozić - rady na niego nie było żadnej...
:)
Cała historia zaczyna się właściwie jeszcze przed pierwszą wojną. Żył wówczas w Starej Grzybowszczyźnie, niejaki Półtorak - zabijaka i awanturnik okrutny. Niejednemu we wsi zalazł za skórę. Niejednego solidnie obił. Ludzie się go bali.
...
Andres - ja o niej słyszałem już wiele lat temu, a być byłem dopiero jesienią ubiegłego roku i to nie całkiem - ale pomału...
Gdy czytam tą opowieść, to przypominają mi się pewne sceny z "Bożej podszewki"... nadal miejscowości nie kojarzę, raczej tam nigdy nie byłem.
Na to wszystko stary świat nie pozostaje obojętny. Skoro wahadło wychyla się tak mocno w jedną stronę - reakcja idzie równie silnie w drugą. Podlasie idzie w stronę mistycyzmu. Nigdy nie było tu tylu proroków, co w czas międzywojnia i o jednym z nich będzie ta opowieść...
Aktywiści i agitatorzy komunistyczni postawią wyzwanie starym obyczajom, praktykom i wierzeniom. Dodatkowa zawierucha wojny 1920 roku raz jeszcze zamiesza ludźmi i ludziom wprowadzając na krótko tym razem władzę rad robotniczychi CzeKa. Po latach będą nazywać ten czas "za pierwszego sowieta".
Aż tu przychodzi zawierucha wojenna a z nią wielkie zmiany. Carskim ukazem - cała prawosławna ludność jest ewakuowana w miarę jak front niemiecki przesuwa się na wschód. Wielu z nich już nigdy do swoich wiosek nie wróci, ale ci którzy po zawierusze na ojcowiznę powrócą, przyniosą ze sobą opowieści niespokojne, rewolucyjne idee, obraz innego porządku świata...
Karbiku - widzisz sprawy, których i ja nie dostrzegłem...
No więc rzecz cała dzieje się w burzliwym na Podlasiu dwudziestoleciu międzywojennym. Jest to czas, w którym zaczynają się rozsypywać podstawy świata, jaki znają miejscowi. Świata ograniczonego z jednej strony przestrzenią, bo większość ludzi nigdy dalej niźli do miasta powiatowego nie dotarła a nieraz i granic własnej wioski nie przekroczyła. Z drugiej strony życie wyznaczane tylko rytmem tego, co od wieków znane - porą zasiewów, sianokosów i żniw; Bożego Narodzenia i Woskriesienija. Rok od roku różnią co najwyżej silniejsze lub słabsze mrozy, mokre lub suche lata...
tego miejsca strzegą dobre duchy i to widać w tym zdjęciu - nie tylko kolory fajnie grają, ale jest i postać w oknie i ta niewidzialna, co się opiera o krzyż
No to słucham uważnie.. :)
Karbiku - poproszę tylko o komentarz do obrazka jakiś i zapraszam. Wyciągnąłem ostatnią butelczynę wiśniówki. Jak ona się uchowała do tej pory?
uwielbiam bajarzy i ich opowiadania, pozwolicie, że się przysiądę?
No dobrze - raz już co prawda tę historię opowiadałem na plfoto, tyle, że nie pod swoim zdjęciem. A że czas jakiś temu to już było a pamięć ludzka niezbyt doskonała, to z góry przepraszam za ewentualne drobne różnice. Zresztą historia obrosła już legendą i każdy, kto ma coś do powiedzenia w tej sprawie różnie rzecz całą przedstawia, stąd i ja sam kilku już wersji tej opowieści słyszałem.
uuuu ale zabrzmiało...ja chyba za mało picia przyniosłam... ;D Ale póki co... poproszę szklaneczki..;)Zaczynaj Bajarzu.. :)
No to Rewiku możesz polewać - zaczynamy jedną z najciekawszych historyjek z Podlasia...
Finiu - zapraszam :)