Prawda -ale żebym, miał wszystkie peregrynacje opisywać, to bym nigdy nie skończył. W Rzymie też najpierw w kościele św. Matyldy był, zanim go do Il Gesu przenieśli...
Raals [2009-03-08 12:10:36] - no, jeszcze Święty na przełomie lat 80-tych i 90-tych przeniósł się ze starego kościoła (kaplicy właściwie) do nowo wybudowanego. I tam rzeczywiście spoczywa do dziś.
:)) I jak tu nie wierzyc w palec Boży.. W siłę, jakąś nadprzyrodzoną...Raalsie, Ciebie się "słucha" z otwartymi ustami..:)) pozdrawiam i dobrej nocki życzę miłym Państwu:)
Aż tu pewnego dnia sprawa sama się rozwiązała. Przyszła tak burza, że pioruny wytłukły drzewa, resztę załatwiła wichura. Została jedna tylko wielka lipa - ale z boku i ta wadzić nie będzie... Przypadek?
Drugą troską była kwestia rozmiaru kościoła. Niby jest miejsce gdzie by można pobudować nowy. I to zacne miejsce - bo Bobolówka. Wzgórze a pod nim błonia, które w razie czego pomieszczą wielu wiernych. Tylko jeden szkopuł jest... otóż całe wzgórze porośnięte jest starymi drzewami - głównie pomnikowymi dębami i kilkoma lipami - być może pamiątka po parku dworskim. Żaden konserwator przyrody nie da zgody na wycinkę - mowy nawet nie ma.
Okazało się, że przyjechała z Japonii tu zakładać dom zakonny swego zgromadzenia. Wkrótce pojawiło się kilka skośnookich siostrzyczek. Dziś więcej chyba tam już mają Polek, ale za każdym razem jak tam jestem jakąś siostrzyczkę z Kraju Kwitnącej Wiśni widzę.
No i okazało się, że odpowiedzi na te wątpliwości przyszły szybciej niż się można było spodziewać. Pomoc nieoczekiwanie pojawiła się w osobie drobnej, skośnookiej zakonnicy, która zjawiła się nie wiedzieć czemu s Strachocinie.
Bo łatwo powiedzieć - zorganizować kult świętego - ale trudniej zrobić na niezbyt wielkiej wiejskiej parafii. Bo po pierwsze jak obsłużyć pielgrzymów, którzy coraz liczniej zaczęli do Strachociny napływać, kiedy nikogo do pomocy nie ma, a po drugie - jak się to dalej będzie tak rozwijać, to kościół okaże się za mały...
No dobrze - postaram się już z tym streścić i nie zamęczać Was dłużej... Oba obiecane wątki -meteorologiczny i japoński są już współczesne, choć ten drugi źródła ma w okresie międzywojennym. Natomiast oba wiążą się z zupełnie współczesnymi troskami proboszcza Strachociny, które pojawiły się kiedy już się wyjaśniły te tajemnicze nocne wizyty od których zacząłem...
Tak to trochę wygląda. Wystawiałem tu już dawno temu zdjęcie ze Strachociny, zrobione na tym wzgórzu, zwanym Bobolówką. Przedstawia już nie istniejący obiekt: http://plfoto.com/55541/zdjecie.html
A kilka lat temu - w 2002 roku Andrzej Bobola został uroczyście ogłoszony patronem Polski, zgodnie z zapowiedzią. I na tym właściwie wypadałoby zakończyć...
Ale to nie oznacza, że przez ostatnie siedemdziesiąt lat spoczywał tam w spokoju. W czasie ostrzału i bombardowania Warszawy we wrześniu 1939 roku jakieś z pociski trafiły w kaplicę na Mokotowie. Jeden z jezuitów przy pomocy żołnierzy przeniósł wówczas trumnę pod bombardowaniem do katedry Św. Jana na Starówce. W czasie powstania z kolei, kiedy trwał ostrzał Starego Miasta, relikwie znowu pod ogniem przeniesiono do podziemia kościoła dominikanów przy ul. Freta. Dopiero po wojnie na powrót umieszczono je na Rakowieckiej u jezuitów.
Niedługo potem, bo w czerwcu 1938 roku przez Lubljanę, Budapeszt, Bratysławę do granicy w Zebrzydowicach powraca Bobola do Polski. Trumnę złożono w kościele jezuitów przy ulicy Rakowieckiej, gdzie można ją oglądać do dziś.
W Rzymie przeprowadzono ponowne badania mające na celu potwierdzenie autentyczności "cennej statuy". I po pozytywnej weryfikacji szklaną tym razem trumnę umieszczono w jezuickim kościele Il Gesu'. A że tu znowu kult, podsycany przypadkami uzdrowień i niezwykłych wizji, nabrał siły, to i proces kanonizacji przyśpieszył i 17 kwietnia 1938 roku Pius XI wyniósł na ołtarze św. Andrzeja Bobolę.
To czego nie udało się wskórać władzom polskim, załatwiły dyplomacja watykańska oraz klęska głodu u sowietów. W zamian za pomoc żywnościową komuniści zgodzili się na wydanie ciała z jednym tylko zastrzeżeniem - że nie może ono trafić do Polski. Więc najpierw koleją a następnie drogą morską z Odessy, przez Konstantynopol zaplombowana trumna z napisem "Cenna statua! Dar dla Muzeum Watykańskiego" trafiła w końcu do Rzymu.
Słucham z ciekawością... Może jakiś kontakt do córki nam podasz, a my ją poprosimy o interwencję w sprawie kolejnego odcinka :))) Pozdrowienia serdeczne :)
Władze polskie rozpoczęły starania, żeby ciało przenieść przynajmniej do któregoś z moskiewskich kościołów, ale interwencje u władz radzieckich pozostawały bezskuteczne.
Niecały miesiąc później trumnę ze zwłokami zrabowano z kościoła. Czekiści pobili parafian, próbujących stawiać opór i wywieźli trumnę do Moskwy. Umieszczono ją w budynku Higienicznej Wystawy Ludowej Komisariatu Zdrowia jako element dokumentujący darwinistyczną teorię ewolucji i kuriozalne potwierdzenie niezwykłości natury.
... surprise, surprise - nic nie odpadło. Ciało pozostało nienaruszone. W związku z tym komisja w osobie uczonego archeologa Tkaczowa orzekła, że zwłoki uległy mumifikacji. Przy okazji sprostowanie - to był 1922 a nie 1923 rok.
Dlatego władze postanowiły przeprowadzić pewną demonstrację, która miała wykazać sprytne oszustwo kleru katolickiego, który w ogłupianiu mas miał podobno być cwańszy od duchowieństwa prawosławnego. W czerwcu 1923 roku komisja Generalnego Komitetu Wykonawczego otwarła trumnę. Ciało odarte z ornatu ustawiono pionowo a następnie z dużą siłą uderzono nim o posadzkę w przekonaniu, że się rozpadnie...
... kiedy weszli do Połocka w 1919 roku postanowili wytargać trumnę z krypty i wystawić ją na pośmiewisko. Dopiero bezpośrednia interwencja u Włodzimierza Iljicza wstrzymała profanowanie zwłok. Nie na długo zresztą, bo jak się tylko frontowe zawieruchy wojny 1920 roku zakończyły, znowu z wielką siłą zaczął się szerzyć kult, co sowieci odebrali jako zagrożenie.
Ale o bolszewikach miałem... Oficjalna doktryna leninowska zakładała walkę z opium dla mas - ale taką w oparciu o krytykę naukową, bez uciekania się, na ile to możliwe, do bezpośredniej przemocy fizycznej, czy administracyjnej. Ale krasnoarmiejcy do wybitnych teoretyków doktryny nie należeli...
Przyjechali z Petersburga do Połocka w celu szybkiej demistyfikacji. Demistyfikacja się nie powiodła, udało się za to szybko zakończyć pracę komisji...
Inna niezwykła historia wiąże się z niezadowoleniem władz carskich z kwitnącego wśród prawosławnych kultu błogosławionego (w międzyczasie odbyła się w 1853 roku w Rzymie beatyfikacja). Chciano jakoś zdeprecjonować kult i w związku z tym powołano spec-komisję rządową...
Co ciekawe dominikanie uznali tę wizję za tak nieprawdopodobną, że jej nie spisali. Bali się ośmieszenia, gdyby się to miało nie spełnić. Jednak metodą szeptaną historia ta rozpowszechniła się na tyle, że odnotował ją w 1854 roku pewien włoski jezuita a za nim wydrukowała je gazeta "Bensacon Union Franc-Comtoise". Potem podchwycił to "Przegląd Poznański" a za nim sporo innych gazet polskich. O proroctwie oczywiście przypomniano sobie w 1918 roku.
Najpierw jeden z dominikanów (ale z Wilna) - Alojzy Korzeniewski miał wizję. Pewnej nocy 1819 roku ukazała mu się postać Andrzeja Boboli. W otwartym oknie, jakby w telewizji został mu pokazany obraz jakiejś straszliwej wojny, w której walczą ze sobą wszystkie narody. Bobola oznajmił, że wojna się zakończy odzyskaniem przez Polskę niepodległości. Polska zostanie odbudowana a on zostanie jej głównym patronem.
Pod opieką jezuitów pozostawał Bobola do 1820 roku. Wtedy Aleksander I naprawił niedopatrzenie Katarzyny i wyrugował jezuitów z Rosji. Kościół na krótko przejęli pijarzy, bo po dziesięciu latach też zostali wypędzeni, kolegium pojezuickie przekształcono na szkołę kadetów a kościół zamieniono na cerkiew prawosławną. W związku z tym ciało Boboli przeniesiono do kościoła dominikanów w Połocku.
Barszczon - nie prowokuj, bo wątek japoński mogę zacząć od innego niepokornego męczennika z całą jego historią a wtedy to dopiero potrwa. Autostrady szybciej zobaczysz niż koniec opowieści :)
I tu nieoczekiwanie z pomocą przyszli jezuici z Białorusi. Nieoczekiwanie, bo wszędzie na świecie zakon został już zniesiony z wyjątkiem... Rosji. A to dlatego, że Katarzyna zabroniła ogłaszanie jakichkolwiek dekretów papieskich - a więc i tego kasacyjnego również. Ciało Andrzeja Boboli zostało przewiezione do Połocka i spoczęło w krypcie pod kościołem.
Raals - ja tam cierpliwy z natury jestem. I w dodatku sam uwielbiam opowiadać "dookoła wojtek"... Ale - jak tego japońskiego wątku nie uruchomisz przed Wielkanocą - będzie źle... Cierpienia Boboli to będzie pikuś... :)
I tu zaczynają się znowu ciekawe zdarzenia, bo i unici i prawosławni uszanowali relikwie a kult trwał dalej - tym razem wśród ludności prawosławnej. Trochę to było nie w smak władzom, postanowiły więc zamknąć kryptę przed pielgrzymami, a samo ciało pochować gdzieś w ziemi...
W 1773 roku zakon jezuitów został skasowany, zaś kościół pojezuicki , w którego krypcie był pochowany Bobola, król Stanisław August Poniatowski podarował jakieś dziesięć lat później unitom. Nie minęło nawet dziesięć kolejnych lat a Katarzyna II skasowała unicką diecezję w Pińsku - katedrę przejęli zakonnicy prawosławni.
W 1730 roku w ramach ślimaczącego się z różnych przyczyn procesu beatyfikacyjnego otwarto ponownie trumnę w obecności lekarzy. Ci stwierdzili brak oznak rozkładu. Nie było charakterystycznego trupiego zapachu, tkanki co ciekawe pozostawały miękkie. Przeprowadzono badanie skrzepów krwi i ran w celu potwierdzenia męczeństwa.
Wokół Pińska zaczęły się mnożyć różne przypadki, które tłumaczono sobie bezpośrednimi, nadprzyrodzonymi interwencjami Boboli. A to wielka epidemia, która szalała w 1709 roku na całej Litwie ominęła zupełnie Pińszczyznę. Podczas gdy inne świątynie były plądrowane przez rosyjskie wojska, kolegium pińskie nieoczekiwanie dostawało od pułkowników carskich glejty i pozostawało nietknięte. Do tego dołączyć należy liczne uzdrowienia, czy wymodlone powroty mężów z niewoli.
I rzeczywiście rozpoczęto starania o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego. Dzięki temu udało się zgromadzić niemałą dokumentację i stąd tak dobrze dziś znamy tę historię. Ale o tym w następnym odcinku.
Po otwarciu wieka okazuje się, że w przeciwieństwie do innych ciał, a odkryto przecież dziesiątki trumien - to zachowało się w znakomitym stanie. Nie rozpadło się jak inne, nie zbutwiało ale sprawiało wrażenie, jakby śmierć nastąpiła zupełnie niedawno, a nie ponad czterdzieści lat wcześniej. Nawet rany miały jeszcze czerwony kolor, jakby krew zakrzepła dopiero przed chwilą...
Dopiero kiedy zjawił się pewien piński mieszczanin i pokazał odnalezioną przez siebie kartę z nazwiskami pochowanych pod kościołem udało się uporządkować poszukiwania. Po kilku godzinach pracy w środę znaleziono częściowo wkopaną w ziemię trumnę z prostym krzyżem na wieku i napisem: "O Andrzej Bobola TJ umęczony i zabity przez Kozaków".
Następnego dnia rano przeor zleca odszukanie ciała. Ale okazuje się, że łatwiej powiedzieć, niż zrobić. W zawierusze wojennej nikogo nie było na miejscu, kto by pamiętał pogrzeb Boboli ani dokładne miejsce pochówku a o sporządzeniu stosownego spisu pochowanych nikt wtedy też nie myślał. Rozpoczęto więc poszukiwania metodą na chybił trafił, otwierając kolejne trumny z całej ich sterty, zgromadzonej w krypcie pod kościołem.
Mówi, że nazywa się Andrzej Bobola i otoczy opieką piński kościół i kolegium. Poleca też odnaleźć złożone we wspólnej krypcie ciało i umieścić je osobno od innych.
Aż tu raptem pewnej kwietniowej niedzieli 1702 roku, pogrążonemu w troskach o przyszłość szkoły i kościoła przeorowi jezuitów Marcinowi Godebskiemu ukazuje się tajemnicza postać...
Najpierw, co prawda, przez jakieś czterdzieści lat właściwie niewiele się działo. Ciało złożone pierwotnie w kościele w Janowie zostaje potem przeniesione do jezuickiej parafii w Pińsku. Lata mijają a potomni z czasem zapominają o Boboli. Gdyby zresztą był jedyny - ale czasy były takie, że krew się lała strumieniami i naprawdę było kogo opłakiwać...
Zresztą od razu jezuici zaczęli dokumentować oba te przypadki męczeńskiej śmierci, przewidując, że mogą się później przydać w procesach beatyfikacyjnych...
Prawda -ale żebym, miał wszystkie peregrynacje opisywać, to bym nigdy nie skończył. W Rzymie też najpierw w kościele św. Matyldy był, zanim go do Il Gesu przenieśli...
Raals [2009-03-08 12:10:36] - no, jeszcze Święty na przełomie lat 80-tych i 90-tych przeniósł się ze starego kościoła (kaplicy właściwie) do nowo wybudowanego. I tam rzeczywiście spoczywa do dziś.
Dobrej nocki. :)
Moja kicia jeszcze nie szczepiona - w tym tygodniu się do weterynarza wybieram.
dobrej nocki Raalsie...:)
No myślę. Takie piękne kabelki ze złotymi bułkami... Tak się starałem, żeby wszystkie w kadrze zmieścić...
ja nie, ale kot moj szczepion i cała odpowiedzialnośc na nim spoczełła byłła...;p
a cóz to ja nie na serio jakoby...? ;)
Rewiku - a Ty się szczepiłaś na wściekliznę???
Raalsie...bo mi ślinka zaczyna cieknąc...nie torturuj...;)
Jakim humorem. Ja serio o tych kablach. A co nieładne może?
Zdecydowanie ciekawiej słucha się tam na miejscu :)
aha i jeszcze jakim humorem okraszone...wiszącym na..kablu... ;D
:)) I jak tu nie wierzyc w palec Boży.. W siłę, jakąś nadprzyrodzoną...Raalsie, Ciebie się "słucha" z otwartymi ustami..:)) pozdrawiam i dobrej nocki życzę miłym Państwu:)
Ano zastanawiające...
Zaiste ciekawe te przypadki, można się nad nimi zastanowić...
Aż tu pewnego dnia sprawa sama się rozwiązała. Przyszła tak burza, że pioruny wytłukły drzewa, resztę załatwiła wichura. Została jedna tylko wielka lipa - ale z boku i ta wadzić nie będzie... Przypadek?
Drugą troską była kwestia rozmiaru kościoła. Niby jest miejsce gdzie by można pobudować nowy. I to zacne miejsce - bo Bobolówka. Wzgórze a pod nim błonia, które w razie czego pomieszczą wielu wiernych. Tylko jeden szkopuł jest... otóż całe wzgórze porośnięte jest starymi drzewami - głównie pomnikowymi dębami i kilkoma lipami - być może pamiątka po parku dworskim. Żaden konserwator przyrody nie da zgody na wycinkę - mowy nawet nie ma.
Czemu akurat z dalekiej Japonii aż tu je przygnało?
Okazało się, że przyjechała z Japonii tu zakładać dom zakonny swego zgromadzenia. Wkrótce pojawiło się kilka skośnookich siostrzyczek. Dziś więcej chyba tam już mają Polek, ale za każdym razem jak tam jestem jakąś siostrzyczkę z Kraju Kwitnącej Wiśni widzę.
No i okazało się, że odpowiedzi na te wątpliwości przyszły szybciej niż się można było spodziewać. Pomoc nieoczekiwanie pojawiła się w osobie drobnej, skośnookiej zakonnicy, która zjawiła się nie wiedzieć czemu s Strachocinie.
Oczywiście słucham cały czas...
Bo łatwo powiedzieć - zorganizować kult świętego - ale trudniej zrobić na niezbyt wielkiej wiejskiej parafii. Bo po pierwsze jak obsłużyć pielgrzymów, którzy coraz liczniej zaczęli do Strachociny napływać, kiedy nikogo do pomocy nie ma, a po drugie - jak się to dalej będzie tak rozwijać, to kościół okaże się za mały...
No dobrze - postaram się już z tym streścić i nie zamęczać Was dłużej... Oba obiecane wątki -meteorologiczny i japoński są już współczesne, choć ten drugi źródła ma w okresie międzywojennym. Natomiast oba wiążą się z zupełnie współczesnymi troskami proboszcza Strachociny, które pojawiły się kiedy już się wyjaśniły te tajemnicze nocne wizyty od których zacząłem...
Nadzieja w takim razie daje mi siły do cierpliwego oczekiwania :))
Naturalnie. Nadzieja potrafi dać wiele sił. :)
Możemy mieć nadzieję na poznanie tego wątku? :)
Nie ma za co, alem sobie przypomniał, że obiecałem jeszcze wątek meteorologiczny. Tamto zdjęcie mi przypomniało...
Dzięki... nie widziałam wcześniej tamtego zdjęcia.
Tak to trochę wygląda. Wystawiałem tu już dawno temu zdjęcie ze Strachociny, zrobione na tym wzgórzu, zwanym Bobolówką. Przedstawia już nie istniejący obiekt: http://plfoto.com/55541/zdjecie.html
Niesamowite życie po życiu można by powiedzieć...
A kilka lat temu - w 2002 roku Andrzej Bobola został uroczyście ogłoszony patronem Polski, zgodnie z zapowiedzią. I na tym właściwie wypadałoby zakończyć...
Ale to nie oznacza, że przez ostatnie siedemdziesiąt lat spoczywał tam w spokoju. W czasie ostrzału i bombardowania Warszawy we wrześniu 1939 roku jakieś z pociski trafiły w kaplicę na Mokotowie. Jeden z jezuitów przy pomocy żołnierzy przeniósł wówczas trumnę pod bombardowaniem do katedry Św. Jana na Starówce. W czasie powstania z kolei, kiedy trwał ostrzał Starego Miasta, relikwie znowu pod ogniem przeniesiono do podziemia kościoła dominikanów przy ul. Freta. Dopiero po wojnie na powrót umieszczono je na Rakowieckiej u jezuitów.
Niedługo potem, bo w czerwcu 1938 roku przez Lubljanę, Budapeszt, Bratysławę do granicy w Zebrzydowicach powraca Bobola do Polski. Trumnę złożono w kościele jezuitów przy ulicy Rakowieckiej, gdzie można ją oglądać do dziś.
W Rzymie przeprowadzono ponowne badania mające na celu potwierdzenie autentyczności "cennej statuy". I po pozytywnej weryfikacji szklaną tym razem trumnę umieszczono w jezuickim kościele Il Gesu'. A że tu znowu kult, podsycany przypadkami uzdrowień i niezwykłych wizji, nabrał siły, to i proces kanonizacji przyśpieszył i 17 kwietnia 1938 roku Pius XI wyniósł na ołtarze św. Andrzeja Bobolę.
To czego nie udało się wskórać władzom polskim, załatwiły dyplomacja watykańska oraz klęska głodu u sowietów. W zamian za pomoc żywnościową komuniści zgodzili się na wydanie ciała z jednym tylko zastrzeżeniem - że nie może ono trafić do Polski. Więc najpierw koleją a następnie drogą morską z Odessy, przez Konstantynopol zaplombowana trumna z napisem "Cenna statua! Dar dla Muzeum Watykańskiego" trafiła w końcu do Rzymu.
No dobra, zostawmy już kable, choć wielkiej są urody i warte, żeby im zdjęcie poświęcić i wracajmy do opowieści.
Raczej o kable chodziło... rotfl... dobry tekst, Raalsie :)))
raczej o kable tylko chodziło, jak by to miały być lampy to bym się starał ich nie poucinać...
tematem tego zdjecia sa LAMPY?
No właśnie - jakoś niesporo mi to gawędzenie idzie - musiałem się mechanicznie wspomóc. Kilka trybików teraz będzie - może usprawnią bajanie?
Uprzejmie donoszę, że Raals niejaki się pojawił, a nawet nowe zdjęcia zapodał. Zatem - czekamy...
Słucham z ciekawością... Może jakiś kontakt do córki nam podasz, a my ją poprosimy o interwencję w sprawie kolejnego odcinka :))) Pozdrowienia serdeczne :)
Władze polskie rozpoczęły starania, żeby ciało przenieść przynajmniej do któregoś z moskiewskich kościołów, ale interwencje u władz radzieckich pozostawały bezskuteczne.
Tyle, że nawet i tam zdarzały się przypadki, że na wystawie ktoś klękał i zaczynał się modlić przed otwartą trumną...
Niecały miesiąc później trumnę ze zwłokami zrabowano z kościoła. Czekiści pobili parafian, próbujących stawiać opór i wywieźli trumnę do Moskwy. Umieszczono ją w budynku Higienicznej Wystawy Ludowej Komisariatu Zdrowia jako element dokumentujący darwinistyczną teorię ewolucji i kuriozalne potwierdzenie niezwykłości natury.
... surprise, surprise - nic nie odpadło. Ciało pozostało nienaruszone. W związku z tym komisja w osobie uczonego archeologa Tkaczowa orzekła, że zwłoki uległy mumifikacji. Przy okazji sprostowanie - to był 1922 a nie 1923 rok.
Dlatego władze postanowiły przeprowadzić pewną demonstrację, która miała wykazać sprytne oszustwo kleru katolickiego, który w ogłupianiu mas miał podobno być cwańszy od duchowieństwa prawosławnego. W czerwcu 1923 roku komisja Generalnego Komitetu Wykonawczego otwarła trumnę. Ciało odarte z ornatu ustawiono pionowo a następnie z dużą siłą uderzono nim o posadzkę w przekonaniu, że się rozpadnie...
... kiedy weszli do Połocka w 1919 roku postanowili wytargać trumnę z krypty i wystawić ją na pośmiewisko. Dopiero bezpośrednia interwencja u Włodzimierza Iljicza wstrzymała profanowanie zwłok. Nie na długo zresztą, bo jak się tylko frontowe zawieruchy wojny 1920 roku zakończyły, znowu z wielką siłą zaczął się szerzyć kult, co sowieci odebrali jako zagrożenie.
Ale o bolszewikach miałem... Oficjalna doktryna leninowska zakładała walkę z opium dla mas - ale taką w oparciu o krytykę naukową, bez uciekania się, na ile to możliwe, do bezpośredniej przemocy fizycznej, czy administracyjnej. Ale krasnoarmiejcy do wybitnych teoretyków doktryny nie należeli...
Ha! Na wszelkie naciski jestem odporny. No chyba, że córcia się uśmiechnie i rzęsami pomacha... ;)
Wpadłam z wizytą towarzyską... nie traktuj jej jak próby nacisku :))
Bardzo ładnie precyzyjnie pokadrowane i wyciągnięte szczególiki
ja już też nic nie będę, bo teraz zagrozi mi 3 tygodniami, nie wiem czym podpadłam :)
A nie mówiłem? A nie mówiłem?
Następną taką komisję powołali już bolszewicy, ale o tym w następnym odcinku.
Wobec tak wyraźnego ostrzeżenia zabrakło odważnych do kontynuowania prac i komisja zwinęła się jak niepyszna do Petersburga.
... szybko - bo zaraz na początku prac komisji na głowę jednego z jej członków spadła w kościele cegła!
Przyjechali z Petersburga do Połocka w celu szybkiej demistyfikacji. Demistyfikacja się nie powiodła, udało się za to szybko zakończyć pracę komisji...
Inna niezwykła historia wiąże się z niezadowoleniem władz carskich z kwitnącego wśród prawosławnych kultu błogosławionego (w międzyczasie odbyła się w 1853 roku w Rzymie beatyfikacja). Chciano jakoś zdeprecjonować kult i w związku z tym powołano spec-komisję rządową...
Co ciekawe dominikanie uznali tę wizję za tak nieprawdopodobną, że jej nie spisali. Bali się ośmieszenia, gdyby się to miało nie spełnić. Jednak metodą szeptaną historia ta rozpowszechniła się na tyle, że odnotował ją w 1854 roku pewien włoski jezuita a za nim wydrukowała je gazeta "Bensacon Union Franc-Comtoise". Potem podchwycił to "Przegląd Poznański" a za nim sporo innych gazet polskich. O proroctwie oczywiście przypomniano sobie w 1918 roku.
dzięki :) teraz wszyscy rzucą się na mnie z pazurami :)
Tuberozo - dla Ciebie mogę wsiąknąć i na dwa :)
Najpierw jeden z dominikanów (ale z Wilna) - Alojzy Korzeniewski miał wizję. Pewnej nocy 1819 roku ukazała mu się postać Andrzeja Boboli. W otwartym oknie, jakby w telewizji został mu pokazany obraz jakiejś straszliwej wojny, w której walczą ze sobą wszystkie narody. Bobola oznajmił, że wojna się zakończy odzyskaniem przez Polskę niepodległości. Polska zostanie odbudowana a on zostanie jej głównym patronem.
tydzień to mało
Jak go znam, to teraz wsiąknie na tydzień
I tu zaczęły się znowu dziać rzeczy niezwykłe...
Pod opieką jezuitów pozostawał Bobola do 1820 roku. Wtedy Aleksander I naprawił niedopatrzenie Katarzyny i wyrugował jezuitów z Rosji. Kościół na krótko przejęli pijarzy, bo po dziesięciu latach też zostali wypędzeni, kolegium pojezuickie przekształcono na szkołę kadetów a kościół zamieniono na cerkiew prawosławną. W związku z tym ciało Boboli przeniesiono do kościoła dominikanów w Połocku.
Barszczon - nie prowokuj, bo wątek japoński mogę zacząć od innego niepokornego męczennika z całą jego historią a wtedy to dopiero potrwa. Autostrady szybciej zobaczysz niż koniec opowieści :)
I tu nieoczekiwanie z pomocą przyszli jezuici z Białorusi. Nieoczekiwanie, bo wszędzie na świecie zakon został już zniesiony z wyjątkiem... Rosji. A to dlatego, że Katarzyna zabroniła ogłaszanie jakichkolwiek dekretów papieskich - a więc i tego kasacyjnego również. Ciało Andrzeja Boboli zostało przewiezione do Połocka i spoczęło w krypcie pod kościołem.
Raals - ja tam cierpliwy z natury jestem. I w dodatku sam uwielbiam opowiadać "dookoła wojtek"... Ale - jak tego japońskiego wątku nie uruchomisz przed Wielkanocą - będzie źle... Cierpienia Boboli to będzie pikuś... :)
I tu zaczynają się znowu ciekawe zdarzenia, bo i unici i prawosławni uszanowali relikwie a kult trwał dalej - tym razem wśród ludności prawosławnej. Trochę to było nie w smak władzom, postanowiły więc zamknąć kryptę przed pielgrzymami, a samo ciało pochować gdzieś w ziemi...
W 1773 roku zakon jezuitów został skasowany, zaś kościół pojezuicki , w którego krypcie był pochowany Bobola, król Stanisław August Poniatowski podarował jakieś dziesięć lat później unitom. Nie minęło nawet dziesięć kolejnych lat a Katarzyna II skasowała unicką diecezję w Pińsku - katedrę przejęli zakonnicy prawosławni.
Raals Ty Nas nie prowokuj, bo zrobimy zmasowany atak i nie będziesz wiedział co pod którym zdjęciem pisać. :)))))))))))
Raals, ty nas nie nakręcaj, bo się okaże że też mamy parę pomysłów na tortury :P
opowiadaj, kto nie może poczyta później
Każdy chyba teraz siedzi w robocie :-/.. czuje wzrok szefa.. plecy mnie pieką xD
No Mili Państwo, ja oczywiście mogę przestać, ale proszę mi potem nie marudzić, że znowu przez tydzień nic nie ma :)
W 1730 roku w ramach ślimaczącego się z różnych przyczyn procesu beatyfikacyjnego otwarto ponownie trumnę w obecności lekarzy. Ci stwierdzili brak oznak rozkładu. Nie było charakterystycznego trupiego zapachu, tkanki co ciekawe pozostawały miękkie. Przeprowadzono badanie skrzepów krwi i ran w celu potwierdzenia męczeństwa.
Raals please zlituj się. ja w pracy jestem. :)
A ja to co? Ta pisanina, to też nielekka praca :)
Raals, na litość, nie teraz, ja pracować muszę...
Wokół Pińska zaczęły się mnożyć różne przypadki, które tłumaczono sobie bezpośrednimi, nadprzyrodzonymi interwencjami Boboli. A to wielka epidemia, która szalała w 1709 roku na całej Litwie ominęła zupełnie Pińszczyznę. Podczas gdy inne świątynie były plądrowane przez rosyjskie wojska, kolegium pińskie nieoczekiwanie dostawało od pułkowników carskich glejty i pozostawało nietknięte. Do tego dołączyć należy liczne uzdrowienia, czy wymodlone powroty mężów z niewoli.
Pojawi się jutro.
Tradycji stało się zadość... pojawia się i znika :))
Niełatwo mi teraz czytać, ale na pewno wrócę. Pozdrawiam
Czekam w takim razie cierpliwie na kolejny odcinek.
I rzeczywiście rozpoczęto starania o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego. Dzięki temu udało się zgromadzić niemałą dokumentację i stąd tak dobrze dziś znamy tę historię. Ale o tym w następnym odcinku.
Wieść o tym obiegła błyskawicznie okolicę i rozpoczął się w Pińsku kult Boboli, podsycany przekonaniem ludzi, że wkrótce nastąpi beatyfikacja.
Po otwarciu wieka okazuje się, że w przeciwieństwie do innych ciał, a odkryto przecież dziesiątki trumien - to zachowało się w znakomitym stanie. Nie rozpadło się jak inne, nie zbutwiało ale sprawiało wrażenie, jakby śmierć nastąpiła zupełnie niedawno, a nie ponad czterdzieści lat wcześniej. Nawet rany miały jeszcze czerwony kolor, jakby krew zakrzepła dopiero przed chwilą...
Dopiero kiedy zjawił się pewien piński mieszczanin i pokazał odnalezioną przez siebie kartę z nazwiskami pochowanych pod kościołem udało się uporządkować poszukiwania. Po kilku godzinach pracy w środę znaleziono częściowo wkopaną w ziemię trumnę z prostym krzyżem na wieku i napisem: "O Andrzej Bobola TJ umęczony i zabity przez Kozaków".
Niestety dwudniowe poszukiwania nie przynoszą rezultatu...
Następnego dnia rano przeor zleca odszukanie ciała. Ale okazuje się, że łatwiej powiedzieć, niż zrobić. W zawierusze wojennej nikogo nie było na miejscu, kto by pamiętał pogrzeb Boboli ani dokładne miejsce pochówku a o sporządzeniu stosownego spisu pochowanych nikt wtedy też nie myślał. Rozpoczęto więc poszukiwania metodą na chybił trafił, otwierając kolejne trumny z całej ich sterty, zgromadzonej w krypcie pod kościołem.
Mówi, że nazywa się Andrzej Bobola i otoczy opieką piński kościół i kolegium. Poleca też odnaleźć złożone we wspólnej krypcie ciało i umieścić je osobno od innych.
Aż tu raptem pewnej kwietniowej niedzieli 1702 roku, pogrążonemu w troskach o przyszłość szkoły i kościoła przeorowi jezuitów Marcinowi Godebskiemu ukazuje się tajemnicza postać...
Najpierw, co prawda, przez jakieś czterdzieści lat właściwie niewiele się działo. Ciało złożone pierwotnie w kościele w Janowie zostaje potem przeniesione do jezuickiej parafii w Pińsku. Lata mijają a potomni z czasem zapominają o Boboli. Gdyby zresztą był jedyny - ale czasy były takie, że krew się lała strumieniami i naprawdę było kogo opłakiwać...
Tak, jak wspomniałem, najciekawsze zaczyna się dopiero po śmierci Boboli.
Zgłaszam swoją obecność...
Zresztą od razu jezuici zaczęli dokumentować oba te przypadki męczeńskiej śmierci, przewidując, że mogą się później przydać w procesach beatyfikacyjnych...
Nie wiem, ale w tym wypadku to były naprawdę straszne męki. Nie wiedziałem, że człowiek może tyle znieść...