W kuchni na gazie powoli gotowała się zupa. Ja siedziałem spokojnie w fotelu czytając ostatni numer ”Jarosza Pokoju”. Relaks. Uwielbiam takie popołudnia kiedy nie muszę myśleć o pracy, o obowiązkach, kiedy nie mam żadnych zmartwień prócz tego kiedy wreszcie ugotuje się obiad. Nie muszę następnego dnia iść do pracy. Ba! Nie muszę iść do pracy przez następne dwa tygodnie! A w kuchni na gazie stoi pięciolitrowy gar z pyszną zupą, która cicho bulgocze, i która cudnie pachnie. Jeszcze godzinka, półtorej i będzie pyszna wyżerka.Odłożyłem na kolana „Jarosza Pokoju” i zamknąłem oczy. Może utnę sobie drzemkę, może trochę porozmyślam. Zacząłem zastanawiać się co należy zrobić by moja zupa była najlepsza na świecie. Tak! A co? Wyobrażałem sobie jak przeróżne przyprawy wpływają na ostateczny efekt. W myślach komponowałem jej smaki i aromaty, barwy a nawet konsystencję. Z każdą chwilą stawała się coraz smaczniejsza, coraz doskonalsza. Wyobraźnia podpowiadała mi, że jestem znanym i cenionym kucharzem, a za pomocą swej zupy zdobywam nie tylko podniebienia smakoszy, ale również ich serca. Moja zupa stawała się nie tylko pierwszym daniem na stołach setek rodzin, ale jedną z ważniejszych rzeczy w ich życiu. A co najciekawsze, zamówieniami zajmowały się najczęściej panie domu, które osobiście chciały poznać kulinarnego mistrza i również osobiście mu podziękować - bo przecież zupa wprowadzała ład, harmonię i pokój w ich domach. Więc kiedy mężowie zadowoleni odpoczywali po obiedzie żony udawały się do swojego wybawiciela i same częstowały mistrza tym co miały najlepsze…Kiedy tak sobie marzyłem usłyszałem pukanie do drzwi. Zignorowałem je. No cóż. Nieproszony gość popuka sobie i pójdzie. Niestety! Pomyliłem się. Pukanie powtórzyło się z takim impetem, iż natychmiast wstałem i podbiegłem do drzwi. Ktoś w nie walił bez przerwy nawet kiedy już otwierałem.- Co jest? - wybełkotałem zdziwiony choć miałem z miejsca wrzasnąć na swojego gościa.- Dzień Dobry! Szukam dwóch buraków. Widziałam, że tu do pana szły – powiedziała półtorametrowa pietruszkowa nać, która stała przed drzwiami mojego mieszkania – Wie pan szłam za nimi, ale je zgubiłam… Nie chodzę za szybko. Czy są może u Pana?Prawdę powiedziawszy myślałem, że śnię. Na wszelki wypadek uszczypnąłem się w udo.- Ałaaaa – syknąłem – Proszę! Niech pani wejdzie. Zobaczymy?! – powiedziałem bez zastanowienia się nad tym co ja robię w tak dziwnej sytuacji. Ale to chyba lepsze niż gdyby jakiś sąsiad zobaczył mnie kiedy gadam z pietruszką, a właściwie samą nacią pietruszkową.Nać weszła do mieszkania trochę niezgrabnym krokiem, tak jakby podskakiwała. Zaprosiłem ją do pokoju. Usiadła w fotelu.- Proszę pana! Musze porozmawiać w ważnej sprawie z jednym z tych dwóch buraków co tu do pana szły – powiedziała jakby mniej pewnym głosem. Ja chyba naprawdę zwariowałem. Gadam z nacią, na dodatek wielką jak krzak agrestu, zapraszam ją do mieszkania. Co ja robię?Powoli zacząłem się na siebie wkurzać. Dlaczego ja w ogóle jestem taki miły. Jak jakaś pietrucha może zakłócać mój spokój, moje domowe święto? Jak to możliwe? Przecież to moje popołudnie. Moje i tylko moje. A właściwie moje i mojej zupy!- Właśnie!!!- wykrzyknąłem swoją sekretną myśl, chyba z widoczną satysfakcją. Na pewno z widoczną satysfakcją. Czemu od razu o tym nie pomyślałem? Zauważyłem, że nać się przestraszyła. Widocznie moja mina musiała zdradzać moje odkrycie i moje zamiary. Przecież w kuchni gotował się barszcz czerwony.Zaraz tam pobiegłem. Zdjąłem z kuchni gar z gotującą się zupą i przytargałem go do fotela gdzie siedziała nać.- Tu są Twoje buraki! Zdziro! Wskakuj do środka! – wrzasnąłem.
— 10.07.2009, 18:32:35
W szerokim morzu oleju żył szkop, złożony z wielu częsci. Miał na imię Franz (Franz Szkop, syn Helmuta i kobiety przygarbionej, ale dobrze dobranej do Helmuta - męża).Franz miał parszywe spojrzenie, parszywe zęby i parszywe było jego życie. Zajmował się produkcją rykoszetów oraz strzelaniem z paznokci. Franz golił się pianą z pyska. Najczęsiej jadał czarną polewkę ( bo nie mył garów). A jak sobie pościelił tak sie wyspał.Jego idolem był spawacz wizjoner, który wsławił się tym, że zespawał Europę i Azję Uralem.Franz miał w głowie próżnie ( choć wydawało mu się, że co i rusz to i różnie), a marzył o tym by zostać kosmonautą. Odpowiednie ciśnienie wewnątrz głowy zapewniał sobie właściwym poziomem miodu w uszach.Cztery dni w tygodniu patrzył lewym okiem, dwa prawym, a jeden dzień nie patrzył wcale bo mu się nie chciało. A jak nie patrzył to tworzył:SER O KANCIASTYCH STRUKTURACH WIELCE PODNIECONY(nagłe szumy targnęły płomieniem podniecenia)O ZMROKU W SZYBY ODBICIU BYŁ ROZOCHOCONY(podupadłe struktury straciły moc rozochocenia)WBIJAŁ W POWIETRZE WZROK-AROMATÓW CZYSTY ŻAR(w gęstwinach powietrza aromaty traciły swój żar)ELEMENTARNY WZBUDZAJĄC POŻAR(krzykiem podstawowym żalu gasząc pożar).
— 10.07.2009, 18:28:50
Powodzenia zycze!
Dobry początek pozdro.
Fajnie strtujesz! Widzę ciekawe spojrzenie, i dobre pomysły- podoba mi się to! Powodzenia i czekam na następne! Pozdrawiam :)
z Rotterdamu ale przeciez rodowita Sieradzanka:-)
Dziękuję bardzo za komentarz i pozdrawiam :)
Wielkie dzięki! A czy się znamy to tego nie wiem... Niewiele mi mówi tajemnicze imię Fanaa ;)))