Welcome to REZONLAND :)
Uwielbiam Cartier-Bressona, Lizbonę, Stambuł, Hawanę, upajam się muzyką Madredeus, Ibrahima Maaloufa, Muse, Placebo, Bjork... dźwiękami miasta, aromatyczną kawą, dobrą książką, spacerem gwarnymi ulicami. W fotografii szukam drugiego człowieka i emocji które mu towarzyszą w najbardziej prozaicznych chwilach życia.
Błądząc po Stambule czasem lubię się poddać sunącemu wartko tłumowi. To zdecydowanie bardziej wygodne, niż przebijanie się przez setki zabieganych tubylców, jadące zewsząd samochody, których kierowcy używają klaksona co kilka sekund. Przebijanie sie przez tę kakofonię dźwięku, przez żywa ścianę ludzi jest na dłuższą metę męczące i pozbawione sensu. W takich miejscach pozwalam sie nieść tej fali, i z reguły docieram do dobrze znanych miejsc, jak kryty bazar lub Uniwersytet... Są też miejsca, gdzie ruch jest znacznie mniejszy, zaciszne, gdzie w cieniu drzew miejscowi popijają kolejne jabłkowe herbatki, gdzie rytm dnia wyznaczają kolejne nawoływania muezzina. Czasem, chcąc odpocząć od ulicznego zgiełku chronię się na dziedzińcu jedego z meczetów, gdzie zazwyczaj panuje błoga cisza, gdzie nie dociera hałas miasta. Są też w Stambule piękne parki, począwszy od słynnego sułtańskiego Topkapi, przez sąsiedni Gulhane, a kończąc na małych, zacisznych zielonych oazach, których pełno jest w każdej właściwie dzielnicy. Ślady dawnej świetności są w Stambule bardzo wyraźne, choć miasto straciło już niewątpliwie charakter stolicy jednego z największych imperiów. Teraz jest jedną z wielu stolic europejskich, z uspionymi snami o potędze, w zawieszeniu pomiędzy tradycją a nowoczesnością, pomiędzy orientem a europejskością...
— 22.12.2008, 15:18:01
Stambuł jest miejscem symbolicznym. To miasto na styku kultur, religii i choć pewnie nie jedyne takie na świecie, to dla mnie jedyne w swoim rodzaju. Ostatnio pochłonięty jestem lektura kolejnych książek Orhana Pamuka, wiele w nich reminiscencji z życia Stambułu, tego dawnego najcześciej, u schyłku swej świetności, nad przepaścią nowych czasów i rozpamiętywania minionych podbojów. Położenie miasta na brzegach dwóch kontynentów już oddaje klimat podziału na dwa światy tak bliskie, a tak dalekie zarazem. Dziś te dwa światy łączy wiszący most przerzucony majestatycznie nad Bosforem, ale przyjemnie jest też przepłynąć ten dystans jednym ze stateczków - promów, bo doskonale widac wtedy panorame obu części miasta, z setkami minaretów, dziesiątkami historycznych budowli, położonych na wzgórzach. Stambuł poznaję od kilkunastu lat. Byłem tam trzy razy i nie wyobrażam sobie by tam nie powrócić. To miasto przyciąga mnie swoją tajemnicą, tam w każdym zaułku czają sie setki, tysiące lat historii, trudnej i często krwawej, ale jakże różnorodnej. Na same główne zabytki Stambułu należałoby poświęcić co najmniej jeden tydzień, ale mnie przyciąga tam raczej atmosfera miasta, jego szybki rytm, gwarny tłum z mnóstwem różnego rodzaju dziwnych wózeczków, z których sprzedaje się wszystko, czego potrzeba w codziennym życiu. Ostatni raz zamieszkałem w Stambule, w starym, wysłużonym hoteliku w portowo - dworcowej dzielnicy Sirkeci. Miejsce dogodne do spacerów po starej części Stambułu, bo blisko do Sultanahmet, gdzie piętrzy się Błękitny Meczet i Haghia Sophia, niedaleko do mostu Galata i Złotego Rogu. W pobliżu Wielki Bazar i targi przypraw, przeprawy promem na azjatycki brzeg. Hotelik swoją świetność przeżywał chyba już dawno temu, ale widoczne w nim są ślady dawnej swietności, elegancji, stylu... Mimo iż dzisiaj podupadły i trochę zapuszczony, na recepcji obsługa w liberiach lub garniturach, korytarze wyłożone czerwonymi dywanami, na dole salonik, gdzie nadal spotyka sie miejscowa śmietanka intelektualna, by wymienić poglądy, napić sie mocnej kawy i zapalić papierosa lub fajkę wodną. Takiego Stambułu zawsze szukałem. I mimo iż mój pokoik na piątym piętrze był mały, a ubikacja nie remontowana pewnie od 30 lat to postanowiłem tam pozostać podczas całego pobytu w tym mieście.
— 22.12.2008, 14:59:38
Portalegre, to typowa portugalska prowincja. Jak w setkach innych miejscowości z dala od Porto i Lizbony jest tu spokojnie, pustawo, dominują starsi, często sędziwi ludzie. Młodzież pouciekała od prostego, nieskomplikowanego życia do wielkich ośrodków, za granicę, pozostawiając swych rodziców i dziadków z jeszcze większą tęsknotą niż ta naturalna, którą odzidziczyli po swych przodkach... Nie ma tu wielkiego ruchu. Rytm wyznaczają pory dnia. Byłem w Portalegre w lipcu, podczas wielkich upałów, sięgających 45 stopni w cieniu. Przez to jedynie rankiem i wieczorem, kiedy temperatury trochę spadały można było dostrzec bardziej ożywiony ruch wśród miejscowych mieszkańców. Większość dnia to długa siesta, stojące w miejscu upalne powietrze, czasem wręcz jakby jego brak. Portalegre jest całe w dwóch kolorach, jak prowincja Alentejo zresztą... Białe domy z żółtymi akcentami (obramowania okien, drzwi). I jest w tym sens, bo te jasne kolory najmniej się nagrzewają. Mieszkałem sam w pustym pensjonacie. Nie było w ogóle turystów. Miałem klucze do pokoju, jak i do całego pensjonatu. Właściciele prowadzili w innej części miasta niewielką gospodę. Czułem się trochę samotnie w tych pustych murach, w mieście, gdzie przez większość dnia przemykają jedynie pojedyncze sylwetki przechodniów. Z drugiej strony, jakaś niezwykła magia sprawiała, że było mi tu dobrze. Błękitne azulejos na ścianach domów przedstawiały tu kadry z życia miejscowych rolników: targ bydła, zbiory winogron, korka, ale też wizerunki Jezusa. Tradycja pracy i religijności, jak to na prowincji bywa... Biorąc pod uwagę słabą sieć połączeń w okolicy, wybrałem się taksówką do dwóch pięknych miasteczek na pogranicze portugalsko - hiszpańskie. Były to miasta - twierdze: Castelo de Vide i Marvao. Cudowne miejsca, gdzie czas zatrzymał się 300 lat temu. Podróżowanie po Alentejo w lipcu to lekka brawura, temperatury zwalają z nóg, ale można za to zobaczyć jak radzą sobie z nimi miejscowi...
— 21.12.2008, 18:54:00
Porto - miasto robotnicze, niewiele ma wspólnych cech z Lizboną. Porto spowite jest często mgłami, zazwyczaj jest tu sporo chłodniej, w lipcu nawet bywa dość świeżo. W odróżnieniu od Lizbony nie ma tu tygla kulturowego, całej tej mieszanki kolonialnej... Porto jest białe, rdzennie portugalskie i to widać na ulicach miasta na pierwszy rzut oka. W Porto jesszcze bardziej niż w Lizbonie widać tęsknotę w ludziach. Chyba większy mrok i smutek panuje w ich duszach. Czy to żal za dawnymi czasami świetności, czy też dość nietypowy jak na tę szerokość geograficzną klimat, sprawia iż żyje się tu spokojnie, nostalgicznie, w zawieszeniu jakimś nieopisanym. Zdarzało mi się zagadnąć miejscowych ludzi i zawsze pogawędka wyglądała podobnie... serdecznie, ale powściągliwie, jakby istniała jakaś niewidzialna siła nie pozwalająca wejść w świat tych ludzi, wniknąć w ich myśli. Sam spacer po mieście to wielka przyjemność, tysiące starych domów, z obdrapanymi drzwiami, mieniącymi się wieloma kolorami, z nieodłącznymi kołatkami w różnych, czasem fantazyjnych kształtach. Porto to rzeka Douro, Porto to wyborne wino, Porto to smród nabrzeża. Piękne mosty przerzucone przez dwa brzegi Douro mijałem płynąc niewielkim stateczkiem w stronę oceanu. Na pokładzie serwowano wino, można bylo spróbować różnych potraw z ryb morskich i rzecznych. Całe miasto obwieszone było flagami portugalskimi i brazylijskimi, akurat były mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Finałowe mecze obejrzałem jednak w Lizbonie, razem z właścicielem pensjonatu Coimbra e Madrid w Baixa. Z Porto pojechałem do Portalegre, miasteczka położonego w sercu północnej częsci Alentejo.
— 21.12.2008, 18:31:57
Tętniąca życiem w dzień Alfama zasypia w nocy zasłużonym snem najstarszej, zachowanej w swym niezmienionym stanie dzielnicy. Stare mury poprzecinane siatką stromych uliczek, schodów, wąskich przejść (Becos, Taravessas), oświetlone gdzie niegdzie jedynie pojedyńczymi światłami latarni pogrążają się w ciszy. Pobliskie centrum - Baixa bawi się do późnych godzin nocnych, a imprezowe centrum stolicy Portugalii - Bairo Alto bawi się do rana. To tam dziesiątki undergroundowych klubów, sklepów z markową odzieżą, podświetlanych barów zapewnia rozrywkę turystom i miejscowej młodzieży. Bairo Alto w ciągu dnia niepozorne, zamazane sprayem, pustawe przeistacza się w nocy w istną mekkę zabawy. Są tu kluby dla każdego, począwszy od wielbicieli różnych odmian muzyki, a skończywszy na zwolennikach zabawy w towarzystwie mniejszości seksualnych... Bairo Alto to te miejsce, gdzie stare Elevadores - windy w postaci wagoników przewożą przechodniów z niższych na wyższe poziomy miasta. Mieszkałem ostatnio właśnie w Bairo Alto, w okolicy, gdzie co kilkadziesiąt metrów ustawiały się grupki ludzi, sącząc bez pośpiechu czerwone wino, w zamyśleniu jak zawsze... Wieczorne i nocne spacery po Lizbonie są jak najbardziej bezpieczne, podobno to jedno z bezpieczniejszych miast w Europie. jedynie Mouraria, stara dzielnica o mauretanskim rodowodzie nie należy do najmilszych po zmroku, nawet w dzień spaceruje się tam z lekkim dreszczykiem emocji... Lizbona jest miastem niepowtarzalnym, miejscem gdzie czas się zatrzymał, gdzie przeszłość jest bardziej widoczna niż XXI wiek. Niestety miasto się zmienia, przystosowywane jest do wymogów nowoczesności, ale trzeba przyznać, że jest to przeprowadzane jednak z dbałością o to co stare, nic na siłę. Samo położenie dzielnic centralnych na wysokich, czasem stromych wzgórzach sprawia, że otrzymujemy gotowe plany do fotografii. Spacerując ulicami otwierają nam się wielkie przestrzenie, czasem sięgające klikunastu kilometrów. To raj dla fotografii. Ludzie są tu naturalni, mnóstwo starszych osób, jak na ten swoisty "antykwariat" przystało. Brak pośpiechu, przesiadywanie w barach, kawiarniach wyznacza rytm, puls tego miasta. Zapachy, mieszanka palonej kawy, dorsza, słodkiej woni ciastkarni, wilgotny wiatr od strony Tejo... I światlo, bardzo jasne, nastraja pozytywnie, rozpromienia.
— 21.12.2008, 18:12:31
Lizbona - miasto - antykwariat. I nie ma drugiego takiego chyba, przynajmniej ja w takim nie byłem, żeby mieć uczucie, że spaceruje się po starym, zakurzonym strychu, pełnym przedmiotow, które już dawno wyszły z mody... Niesamowite jest to, że wszystko to nie jest tam na pokaz, jest naturalne, jak naturalni w swym zamyśleniu bywają tam ludzie. Portugalczycy mają jakąś nieopisaną tęsknotę i żal w oczach. Mówią na to saudade, ale czy jeden wyraz może oddać tę niesamowitą tęsknotę za czymś nieopisanym, za czymś co czujemy, ale nie możemy tego do końca opisać. Sam się tak czasami czuję, marzę o czymś nieokreślonym, chciałbym, żeby wydarzylo się coś w moim życiu, co pochłonęło by mnie bez reszty, jakieś uczucie, pasja, coś dalekiego, silnego o zapachu nadchodzącej wiosny... Ja też bywam melancholijny, zamyślony, pogrążony w swoim świecie i stąd, któryś z moich kumpli nazwał mnie w pewnym momencie rezonem :)))) czyli zupełną tego przeciwnością. Lizbona wchłonęła mnie w całości, zapominałem się całkowicie chodząc jej ulicami, pokonując tysiące schodków, poruszając się po tramwajowych szynach. Wenders widział chyba to samo, pewnie skoro nakręcił taki film, idealny film. I te kadry właśnie skłoniły mnie do wyjazdu tam, pójścia śladami dżwiękowca, powoli odkrywającego to miasto dla siebie, błądzącego w ślad za dźwiękiem i przyjacielem, który gdzieś zniknął. Chciałbym tam zniknąć, zostać wchłonięty przez te mury, sypiące się tynki, stare, kamienne kościoły, wiatr od strony Tejo...
Błądząc po Stambule czasem lubię się poddać sunącemu wartko tłumowi. To zdecydowanie bardziej wygodne, niż przebijanie się przez setki zabieganych tubylców, jadące zewsząd samochody, których kierowcy używają klaksona co kilka sekund. Przebijanie sie przez tę kakofonię dźwięku, przez żywa ścianę ludzi jest na dłuższą metę męczące i pozbawione sensu. W takich miejscach pozwalam sie nieść tej fali, i z reguły docieram do dobrze znanych miejsc, jak kryty bazar lub Uniwersytet... Są też miejsca, gdzie ruch jest znacznie mniejszy, zaciszne, gdzie w cieniu drzew miejscowi popijają kolejne jabłkowe herbatki, gdzie rytm dnia wyznaczają kolejne nawoływania muezzina. Czasem, chcąc odpocząć od ulicznego zgiełku chronię się na dziedzińcu jedego z meczetów, gdzie zazwyczaj panuje błoga cisza, gdzie nie dociera hałas miasta. Są też w Stambule piękne parki, począwszy od słynnego sułtańskiego Topkapi, przez sąsiedni Gulhane, a kończąc na małych, zacisznych zielonych oazach, których pełno jest w każdej właściwie dzielnicy. Ślady dawnej świetności są w Stambule bardzo wyraźne, choć miasto straciło już niewątpliwie charakter stolicy jednego z największych imperiów. Teraz jest jedną z wielu stolic europejskich, z uspionymi snami o potędze, w zawieszeniu pomiędzy tradycją a nowoczesnością, pomiędzy orientem a europejskością...
— 22.12.2008, 15:18:01
Stambuł jest miejscem symbolicznym. To miasto na styku kultur, religii i choć pewnie nie jedyne takie na świecie, to dla mnie jedyne w swoim rodzaju. Ostatnio pochłonięty jestem lektura kolejnych książek Orhana Pamuka, wiele w nich reminiscencji z życia Stambułu, tego dawnego najcześciej, u schyłku swej świetności, nad przepaścią nowych czasów i rozpamiętywania minionych podbojów. Położenie miasta na brzegach dwóch kontynentów już oddaje klimat podziału na dwa światy tak bliskie, a tak dalekie zarazem. Dziś te dwa światy łączy wiszący most przerzucony majestatycznie nad Bosforem, ale przyjemnie jest też przepłynąć ten dystans jednym ze stateczków - promów, bo doskonale widac wtedy panorame obu części miasta, z setkami minaretów, dziesiątkami historycznych budowli, położonych na wzgórzach. Stambuł poznaję od kilkunastu lat. Byłem tam trzy razy i nie wyobrażam sobie by tam nie powrócić. To miasto przyciąga mnie swoją tajemnicą, tam w każdym zaułku czają sie setki, tysiące lat historii, trudnej i często krwawej, ale jakże różnorodnej. Na same główne zabytki Stambułu należałoby poświęcić co najmniej jeden tydzień, ale mnie przyciąga tam raczej atmosfera miasta, jego szybki rytm, gwarny tłum z mnóstwem różnego rodzaju dziwnych wózeczków, z których sprzedaje się wszystko, czego potrzeba w codziennym życiu. Ostatni raz zamieszkałem w Stambule, w starym, wysłużonym hoteliku w portowo - dworcowej dzielnicy Sirkeci. Miejsce dogodne do spacerów po starej części Stambułu, bo blisko do Sultanahmet, gdzie piętrzy się Błękitny Meczet i Haghia Sophia, niedaleko do mostu Galata i Złotego Rogu. W pobliżu Wielki Bazar i targi przypraw, przeprawy promem na azjatycki brzeg. Hotelik swoją świetność przeżywał chyba już dawno temu, ale widoczne w nim są ślady dawnej swietności, elegancji, stylu... Mimo iż dzisiaj podupadły i trochę zapuszczony, na recepcji obsługa w liberiach lub garniturach, korytarze wyłożone czerwonymi dywanami, na dole salonik, gdzie nadal spotyka sie miejscowa śmietanka intelektualna, by wymienić poglądy, napić sie mocnej kawy i zapalić papierosa lub fajkę wodną. Takiego Stambułu zawsze szukałem. I mimo iż mój pokoik na piątym piętrze był mały, a ubikacja nie remontowana pewnie od 30 lat to postanowiłem tam pozostać podczas całego pobytu w tym mieście.
— 22.12.2008, 14:59:38
Portalegre, to typowa portugalska prowincja. Jak w setkach innych miejscowości z dala od Porto i Lizbony jest tu spokojnie, pustawo, dominują starsi, często sędziwi ludzie. Młodzież pouciekała od prostego, nieskomplikowanego życia do wielkich ośrodków, za granicę, pozostawiając swych rodziców i dziadków z jeszcze większą tęsknotą niż ta naturalna, którą odzidziczyli po swych przodkach... Nie ma tu wielkiego ruchu. Rytm wyznaczają pory dnia. Byłem w Portalegre w lipcu, podczas wielkich upałów, sięgających 45 stopni w cieniu. Przez to jedynie rankiem i wieczorem, kiedy temperatury trochę spadały można było dostrzec bardziej ożywiony ruch wśród miejscowych mieszkańców. Większość dnia to długa siesta, stojące w miejscu upalne powietrze, czasem wręcz jakby jego brak. Portalegre jest całe w dwóch kolorach, jak prowincja Alentejo zresztą... Białe domy z żółtymi akcentami (obramowania okien, drzwi). I jest w tym sens, bo te jasne kolory najmniej się nagrzewają. Mieszkałem sam w pustym pensjonacie. Nie było w ogóle turystów. Miałem klucze do pokoju, jak i do całego pensjonatu. Właściciele prowadzili w innej części miasta niewielką gospodę. Czułem się trochę samotnie w tych pustych murach, w mieście, gdzie przez większość dnia przemykają jedynie pojedyncze sylwetki przechodniów. Z drugiej strony, jakaś niezwykła magia sprawiała, że było mi tu dobrze. Błękitne azulejos na ścianach domów przedstawiały tu kadry z życia miejscowych rolników: targ bydła, zbiory winogron, korka, ale też wizerunki Jezusa. Tradycja pracy i religijności, jak to na prowincji bywa... Biorąc pod uwagę słabą sieć połączeń w okolicy, wybrałem się taksówką do dwóch pięknych miasteczek na pogranicze portugalsko - hiszpańskie. Były to miasta - twierdze: Castelo de Vide i Marvao. Cudowne miejsca, gdzie czas zatrzymał się 300 lat temu. Podróżowanie po Alentejo w lipcu to lekka brawura, temperatury zwalają z nóg, ale można za to zobaczyć jak radzą sobie z nimi miejscowi...
— 21.12.2008, 18:54:00
Porto - miasto robotnicze, niewiele ma wspólnych cech z Lizboną. Porto spowite jest często mgłami, zazwyczaj jest tu sporo chłodniej, w lipcu nawet bywa dość świeżo. W odróżnieniu od Lizbony nie ma tu tygla kulturowego, całej tej mieszanki kolonialnej... Porto jest białe, rdzennie portugalskie i to widać na ulicach miasta na pierwszy rzut oka. W Porto jesszcze bardziej niż w Lizbonie widać tęsknotę w ludziach. Chyba większy mrok i smutek panuje w ich duszach. Czy to żal za dawnymi czasami świetności, czy też dość nietypowy jak na tę szerokość geograficzną klimat, sprawia iż żyje się tu spokojnie, nostalgicznie, w zawieszeniu jakimś nieopisanym. Zdarzało mi się zagadnąć miejscowych ludzi i zawsze pogawędka wyglądała podobnie... serdecznie, ale powściągliwie, jakby istniała jakaś niewidzialna siła nie pozwalająca wejść w świat tych ludzi, wniknąć w ich myśli. Sam spacer po mieście to wielka przyjemność, tysiące starych domów, z obdrapanymi drzwiami, mieniącymi się wieloma kolorami, z nieodłącznymi kołatkami w różnych, czasem fantazyjnych kształtach. Porto to rzeka Douro, Porto to wyborne wino, Porto to smród nabrzeża. Piękne mosty przerzucone przez dwa brzegi Douro mijałem płynąc niewielkim stateczkiem w stronę oceanu. Na pokładzie serwowano wino, można bylo spróbować różnych potraw z ryb morskich i rzecznych. Całe miasto obwieszone było flagami portugalskimi i brazylijskimi, akurat były mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Finałowe mecze obejrzałem jednak w Lizbonie, razem z właścicielem pensjonatu Coimbra e Madrid w Baixa. Z Porto pojechałem do Portalegre, miasteczka położonego w sercu północnej częsci Alentejo.
— 21.12.2008, 18:31:57
Tętniąca życiem w dzień Alfama zasypia w nocy zasłużonym snem najstarszej, zachowanej w swym niezmienionym stanie dzielnicy. Stare mury poprzecinane siatką stromych uliczek, schodów, wąskich przejść (Becos, Taravessas), oświetlone gdzie niegdzie jedynie pojedyńczymi światłami latarni pogrążają się w ciszy. Pobliskie centrum - Baixa bawi się do późnych godzin nocnych, a imprezowe centrum stolicy Portugalii - Bairo Alto bawi się do rana. To tam dziesiątki undergroundowych klubów, sklepów z markową odzieżą, podświetlanych barów zapewnia rozrywkę turystom i miejscowej młodzieży. Bairo Alto w ciągu dnia niepozorne, zamazane sprayem, pustawe przeistacza się w nocy w istną mekkę zabawy. Są tu kluby dla każdego, począwszy od wielbicieli różnych odmian muzyki, a skończywszy na zwolennikach zabawy w towarzystwie mniejszości seksualnych... Bairo Alto to te miejsce, gdzie stare Elevadores - windy w postaci wagoników przewożą przechodniów z niższych na wyższe poziomy miasta. Mieszkałem ostatnio właśnie w Bairo Alto, w okolicy, gdzie co kilkadziesiąt metrów ustawiały się grupki ludzi, sącząc bez pośpiechu czerwone wino, w zamyśleniu jak zawsze... Wieczorne i nocne spacery po Lizbonie są jak najbardziej bezpieczne, podobno to jedno z bezpieczniejszych miast w Europie. jedynie Mouraria, stara dzielnica o mauretanskim rodowodzie nie należy do najmilszych po zmroku, nawet w dzień spaceruje się tam z lekkim dreszczykiem emocji... Lizbona jest miastem niepowtarzalnym, miejscem gdzie czas się zatrzymał, gdzie przeszłość jest bardziej widoczna niż XXI wiek. Niestety miasto się zmienia, przystosowywane jest do wymogów nowoczesności, ale trzeba przyznać, że jest to przeprowadzane jednak z dbałością o to co stare, nic na siłę. Samo położenie dzielnic centralnych na wysokich, czasem stromych wzgórzach sprawia, że otrzymujemy gotowe plany do fotografii. Spacerując ulicami otwierają nam się wielkie przestrzenie, czasem sięgające klikunastu kilometrów. To raj dla fotografii. Ludzie są tu naturalni, mnóstwo starszych osób, jak na ten swoisty "antykwariat" przystało. Brak pośpiechu, przesiadywanie w barach, kawiarniach wyznacza rytm, puls tego miasta. Zapachy, mieszanka palonej kawy, dorsza, słodkiej woni ciastkarni, wilgotny wiatr od strony Tejo... I światlo, bardzo jasne, nastraja pozytywnie, rozpromienia.
— 21.12.2008, 18:12:31
Lizbona - miasto - antykwariat. I nie ma drugiego takiego chyba, przynajmniej ja w takim nie byłem, żeby mieć uczucie, że spaceruje się po starym, zakurzonym strychu, pełnym przedmiotow, które już dawno wyszły z mody... Niesamowite jest to, że wszystko to nie jest tam na pokaz, jest naturalne, jak naturalni w swym zamyśleniu bywają tam ludzie. Portugalczycy mają jakąś nieopisaną tęsknotę i żal w oczach. Mówią na to saudade, ale czy jeden wyraz może oddać tę niesamowitą tęsknotę za czymś nieopisanym, za czymś co czujemy, ale nie możemy tego do końca opisać. Sam się tak czasami czuję, marzę o czymś nieokreślonym, chciałbym, żeby wydarzylo się coś w moim życiu, co pochłonęło by mnie bez reszty, jakieś uczucie, pasja, coś dalekiego, silnego o zapachu nadchodzącej wiosny... Ja też bywam melancholijny, zamyślony, pogrążony w swoim świecie i stąd, któryś z moich kumpli nazwał mnie w pewnym momencie rezonem :)))) czyli zupełną tego przeciwnością. Lizbona wchłonęła mnie w całości, zapominałem się całkowicie chodząc jej ulicami, pokonując tysiące schodków, poruszając się po tramwajowych szynach. Wenders widział chyba to samo, pewnie skoro nakręcił taki film, idealny film. I te kadry właśnie skłoniły mnie do wyjazdu tam, pójścia śladami dżwiękowca, powoli odkrywającego to miasto dla siebie, błądzącego w ślad za dźwiękiem i przyjacielem, który gdzieś zniknął. Chciałbym tam zniknąć, zostać wchłonięty przez te mury, sypiące się tynki, stare, kamienne kościoły, wiatr od strony Tejo...
— 21.12.2008, 17:19:48