nie pil kawy, a uwielbail zapach mielonych ziarenek.
nie palil papierosow, a uwielbial zapach swiezego tytoniu.
— 17.12.2003, 13:40:18
nie pil kawy, a uwielbail zapach mielonych ziarenek.
nie palil papierosow, a uwielbial zapach swiezego tytoniu.
— 17.12.2003, 13:40:18
...
byl troche jak nocny tramwaj.
zwiedzal ciemne miasto, chociaz je znal. zbieral na przystankach, zbieral ludzkie cienie.
zdziwiony, ze to nie on.
w kieszeniach trzymal jej wlosow kosmyk.
scial go gdy spala. a bal sie tak.
zowu ja widzial z cieniem. zdziwiony, ze to nie on.
— 3.12.2003, 23:01:13
...
jak szybko pamiec o nas zaginie? moze trzeba zrobic cos wyjatkowe? rozmyslal dlugo az wyobrazil sobie, ze zyje na plaszczyznie. w takim dwuwymiarowym swiecie lewa i prawa rekawiczka to dwa rozne obiekty (nie uda sie zalozyc lewej rekawiczki na prawa reke i na odwrot). jednak w trzech wymiarach mozna juz tak obrocic lewa rekawiczke, zeby pasowala na prawa reke. zauwazyl, ze w wiekszej liczbie wymiarow rzeczywistosc sie upraszcza - lewa i prawa rekawiczka redukuja sie do jednego i tego samego obiektu. a co by bylo gdyby odnalazl czwarty wymiar...?
— 10.07.2003, 15:48:00
jak szybko pamiec o nas zaginie? moze trzeba zrobic cos wyjatkowe? rozmyslal dlugo az wyobrazil sobie, ze zyje na plaszczyznie. w takim dwuwymiarowym swiecie lewa i prawa rekawiczka to dwa rozne obiekty (nie uda sie zalozyc lewej rekawiczki na prawa reke i na odwrot). jednak w trzech wymiarach mozna juz tak obrocic lewa rekawiczke, zeby pasowala na prawa reke. zauwazyl, ze w wiekszej liczbie wymiarow rzeczywistosc sie upraszcza - lewa i prawa rekawiczka redukuja sie do jednego i tego samego obiektu. a co by bylo gdyby odnalazl czwarty wymiar...?
— 10.07.2003, 15:48:00
...
rowno ukladal, jedna na drugiej ksiazki. potem plyty. najtruniej bylo kiedy segregowal papierki. wlasne notatki z wykladow, foldery z miejsc ktore odwiedzal, cieniutkie tomiki (wierszydla) znajomych. dla wiekszosci ludzi to masa niepotrzebnych klamotow. ale nie dla niego. kazde stanowilo czastke jego, o ktorej w szarej codziennosci zapomnial. a teraz kiedy segregowal dawne dokumenty, one wracaly. cala masa rzeczy, ktore wykopal z zapomnianych szuflad przypomnialy mu miejsca, osoby, zdarzenia. gdyby w srodku dnia ktos zapytal go o te miejsca... zapewnie mialby trudnosc sobie przypomniec. ale te niepotrzebne skrawki papieru, drobne klamoty stanowily pomost z jego przeszloscia. bez nich byla by dziura w przeszlosci. nie mial wiele miejsca... z wielu rzeczy musial zrezygnowac. wyrzuic - oznaczalo wyrzuc fragment siebie.
przypomnial sobie, ze Warhal wpadl na genialny pomysl. kapsuly czasu. Warhal zbieral reklamowki, oraz torby po zakupach, ktore nastepnie starannie pakowal i doklejal etykietke z rokiem. zastanowil sie przez chwile... co zostawic... a co wyrzucic? przeciez nie mial wiele miejsca. wiedzial, ze wszechogarniajaca komercja pozwala w pewnym sensie na przetrzymywanie wspomnien. za 20 lat mogl przeciez isc do sklepu i kupic plyte ktorej dzis slucha. ale niestety sa rzeczy, ktorych za kilka lat w sklepie nie kupi. teraz wiedzial, ze on rowniez potrzebuje swojej kapsuly czasu. kapsuly, ktora pamietalaby miejsca, prezenty, osoby. a mozeby tak fotografie...? maja te zalete, ze na jednej fotce mozna zmiescic ta indyjska figurke, ktora dostal od brata oraz tutenchamona, ktorego dostal od przyjaciela. przeciez nie mogl tego wszystkiego wizac do miejsca w ktorym mial teraz zamieszkac. fotografia ma te zalete, ze przedstawic moze cos, czego nie jestesmy w stanie objac fizycznie. ma te wade, ze nie mozna tego dotknac... ale stanowi pomost - kaspule do tego kim bylismy i jakie wartosci byly dla nas wazne. siedzial jeszcze przez chwile na srodku zabalaganionej podlogi. wygladal troche jak abnegat szukajacy czegos cennego na stecie smieci.
— 3.07.2003, 23:45:39
rowno ukladal, jedna na drugiej ksiazki. potem plyty. najtruniej bylo kiedy segregowal papierki. wlasne notatki z wykladow, foldery z miejsc ktore odwiedzal, cieniutkie tomiki (wierszydla) znajomych. dla wiekszosci ludzi to masa niepotrzebnych klamotow. ale nie dla niego. kazde stanowilo czastke jego, o ktorej w szarej codziennosci zapomnial. a teraz kiedy segregowal dawne dokumenty, one wracaly. cala masa rzeczy, ktore wykopal z zapomnianych szuflad przypomnialy mu miejsca, osoby, zdarzenia. gdyby w srodku dnia ktos zapytal go o te miejsca... zapewnie mialby trudnosc sobie przypomniec. ale te niepotrzebne skrawki papieru, drobne klamoty stanowily pomost z jego przeszloscia. bez nich byla by dziura w przeszlosci. nie mial wiele miejsca... z wielu rzeczy musial zrezygnowac. wyrzuic - oznaczalo wyrzuc fragment siebie.
przypomnial sobie, ze Warhal wpadl na genialny pomysl. kapsuly czasu. Warhal zbieral reklamowki, oraz torby po zakupach, ktore nastepnie starannie pakowal i doklejal etykietke z rokiem. zastanowil sie przez chwile... co zostawic... a co wyrzucic? przeciez nie mial wiele miejsca. wiedzial, ze wszechogarniajaca komercja pozwala w pewnym sensie na przetrzymywanie wspomnien. za 20 lat mogl przeciez isc do sklepu i kupic plyte ktorej dzis slucha. ale niestety sa rzeczy, ktorych za kilka lat w sklepie nie kupi. teraz wiedzial, ze on rowniez potrzebuje swojej kapsuly czasu. kapsuly, ktora pamietalaby miejsca, prezenty, osoby. a mozeby tak fotografie...? maja te zalete, ze na jednej fotce mozna zmiescic ta indyjska figurke, ktora dostal od brata oraz tutenchamona, ktorego dostal od przyjaciela. przeciez nie mogl tego wszystkiego wizac do miejsca w ktorym mial teraz zamieszkac. fotografia ma te zalete, ze przedstawic moze cos, czego nie jestesmy w stanie objac fizycznie. ma te wade, ze nie mozna tego dotknac... ale stanowi pomost - kaspule do tego kim bylismy i jakie wartosci byly dla nas wazne. siedzial jeszcze przez chwile na srodku zabalaganionej podlogi. wygladal troche jak abnegat szukajacy czegos cennego na stecie smieci.
— 3.07.2003, 23:45:39
kiedys nie istniala opcja "nie mysle". byl swiadom kazdego szczegolu, ktory mial z nim zwiazek.
teraz, kiedy cos sprawialo, ze czul sie zle, z cala impertynecja na jaka mogl sie zebrac rzucal to w kat.
zostawial na potem. potem, ktore mialo nigdy nie nastapic.
— 25.06.2003, 14:34:59
...
kiedys nie istniala opcja "nie mysle". byl swiadom kazdego szczegolu, ktory mial z nim zwiazek.
teraz, kiedy cos sprawialo, ze czul sie zle, z cala impertynecja na jaka mogl sie zebrac rzucal to w kat.
zostawial na potem. potem, ktore mialo nigdy nie nastapic.
— 25.06.2003, 14:34:59
...
wiosna. teraz i on narodzil sie na nowo. od tej chwili przestal byc czlowiekiem zbalastowanym spychicznie. od tej chwili.
— 17.04.2003, 14:45:44
...
nie chcemy nic. umiemy zyc. gdy jesen tli sie - niedopalona.
umiemy zyc, powietrzem zyc. dym masz we wlosach, kwat sluchy w
dloniach. ostatni deszcz. juz pierwszy snieg. marzniemy i zle nam
sie wiedzie. pytasz dlaczego jest tak zle - a ja nie umiem
odpowiedziec. a ja nie umiem odpowiedziec... nie umiem. przybylo
lat. zamyslasz sie coraz czesciej. twoj usmiech juz, juz nie
ten sam. nie wspolczujemy sobie, w tym szczesciu.
zgubilismy cos, tylko gdzie...?
gdzie codziennosc syta nas powiedzie. gdy spytasz czemu jest tak zle - nie bede umial odpowiedziec.
— 22.01.2003, 00:51:57
nie chcemy nic. umiemy zyc. gdy jesen tli sie - niedopalona.
umiemy zyc, powietrzem zyc. dym masz we wlosach, kwat sluchy w
dloniach. ostatni deszcz. juz pierwszy snieg. marzniemy i zle nam
sie wiedzie. pytasz dlaczego jest tak zle - a ja nie umiem
odpowiedziec. a ja nie umiem odpowiedziec... nie umiem. przybylo
lat. zamyslasz sie coraz czesciej. twoj usmiech juz, juz nie
ten sam. nie wspolczujemy sobie, w tym szczesciu.
zgubilismy cos, tylko gdzie...?
gdzie codziennosc syta nas powiedzie. gdy spytasz czemu jest tak zle - nie bede umial odpowiedziec.
— 22.01.2003, 00:51:57
...
wielu twierdzilo, ze to co robil bylo sztuczne. to nie do konca jest prawda. to co kreowal bylo odralnione. w codziennym zyciu wszytsko jest zwyczajne i szare. on dostrzegal w zgielku szarosci rtym. zbyt mocno wierzyl w to co sam wykreowal. stworzony swiat, ludzi, obrazy, uczucia - to wszystko kiedys dawalo mu sile. jednak najwiekszym powodem jego ludzkiej egzystencji byla/jest ona. chociaz daleko zawsze byla przy nim. czesto nia gardzil, a ona zawsze przy nim byla. on sprawial jej przykrosc a ona zawsze byla. wiedzial, ze jesli kiedys jej braknie, zycie skonczy rowniez sie dla niego. ona byla teraz jedynym powodem dla ktorego byl tutaj. wiedzial, ze to byla jedyna, tak biala milosc. milosc zdolna do nadludzkich poswiecen. ona poswiecila wlasne zycie, wlasne marzenia, poswiecila sama siebie, po to, by jemu bylo dobrze. czul, ze nie zasluzyl na to. nie powinien marnowac wlasnego zycia - i tego daru, ktorym go obdarzono. ona nauczyla go kochac - nauczyla go nadludzkiej milosci. byla zapewne jedna z pierwszych osob jaka zobaczyl w swoim zyciu. gdyby nie ona... nie bylo by go wcale... ani wtedy, ani teraz.
— 26.12.2002, 19:15:01
wielu twierdzilo, ze to co robil bylo sztuczne. to nie do konca jest prawda. to co kreowal bylo odralnione. w codziennym zyciu wszytsko jest zwyczajne i szare. on dostrzegal w zgielku szarosci rtym. zbyt mocno wierzyl w to co sam wykreowal. stworzony swiat, ludzi, obrazy, uczucia - to wszystko kiedys dawalo mu sile. jednak najwiekszym powodem jego ludzkiej egzystencji byla/jest ona. chociaz daleko zawsze byla przy nim. czesto nia gardzil, a ona zawsze przy nim byla. on sprawial jej przykrosc a ona zawsze byla. wiedzial, ze jesli kiedys jej braknie, zycie skonczy rowniez sie dla niego. ona byla teraz jedynym powodem dla ktorego byl tutaj. wiedzial, ze to byla jedyna, tak biala milosc. milosc zdolna do nadludzkich poswiecen. ona poswiecila wlasne zycie, wlasne marzenia, poswiecila sama siebie, po to, by jemu bylo dobrze. czul, ze nie zasluzyl na to. nie powinien marnowac wlasnego zycia - i tego daru, ktorym go obdarzono. ona nauczyla go kochac - nauczyla go nadludzkiej milosci. byla zapewne jedna z pierwszych osob jaka zobaczyl w swoim zyciu. gdyby nie ona... nie bylo by go wcale... ani wtedy, ani teraz.
— 26.12.2002, 19:15:01
...
wlasnie szedl po schodach kiedy pomyslal, ze nie mozna dojsc do czegos, od czego sie nie zaczyna, ani w jedna, ani w druga strone. zawsze na poczatku jest cos z tego, co i na koncu, obojetne, od ktorej strony sie zaczyna i w ktorej sie konczy.
— 25.11.2002, 18:46:02
wlasnie szedl po schodach kiedy pomyslal, ze nie mozna dojsc do czegos, od czego sie nie zaczyna, ani w jedna, ani w druga strone. zawsze na poczatku jest cos z tego, co i na koncu, obojetne, od ktorej strony sie zaczyna i w ktorej sie konczy.
— 25.11.2002, 18:46:02
...
teraz byl juz tylko zwyczajnym w swiecie cpunem. nikt nie zaprosil go tym razem do stolu. sam sobie wsypal, sam sobie pokroil i sam sobie to przepuscil przez blone sluzowa. tego juz nie moza tlumaczyc tym, ze sie "chcialo raz sprobowac, aby wiedziec jak to jest". on juz wiedzial jak to jest. wlasnie dlatego to robi. wiedzial w prawdzie, ze kokaina zabija mozg o wiele subtelniej niz mlot pneumatyczny, ale mimo tego nie mial zadnych obaw. jego mozgowi narazie bylo z kokaina wyjatkowo po drodze. teraz jakos sie tak po prostu zdarza, ze zamiast cola cuci sie kokaina. czul znowu swiezosc, mial jasny umysl; zmeczenie minelo. uwielbial pracowac w tym stanie swiezosci, entuzjazmu i przy tych szalonych pomyslach klebiacych sie w jego glowie. podniosl sie szybko z podlogi, wrocil do biurka. nagle poruszyl sie telefon. "1 wiadomosc odebrana"
— 24.11.2002, 21:25:08
dwie bulki, 8 plasterkow baleronu (po 4 na bulke) i banana poprosze. kazdego ranka, jak jakis mag wypowiadal magiczne zaklecie. zmieniala sie tylko liczba plasterkow i nazwa wedliny. wlasnie wszedl. kolejka byla niewielka. zaczal ogladac kolorowe polki. na samej gorze, w kacie, zaraz za platkami Nestle stalo radio. warstwa kurzu swiadczyla o tym, ze stalo tam od bardzo dawna. kazdego dnia z trzeszczacego glosnika wydobywala sie inna melodia. juz, juz prawie mial wypowiedziec swoja formulke, kiedy uslyszal:
"kropelka zalu, ktorej winien jestes ty.
nieprawda, ze tak mialo byc,
ze warto w byle pustke isc". slyszal to wielkorktonie, ale teraz, dopiero teraz zrozumial te slowa.
— 24.11.2002, 01:03:20
...
dwie bulki, 8 plasterkow baleronu (po 4 na bulke) i banana poprosze. kazdego ranka, jak jakis mag wypowiadal magiczne zaklecie. zmieniala sie tylko liczba plasterkow i nazwa wedliny. wlasnie wszedl. kolejka byla niewielka. zaczal ogladac kolorowe polki. na samej gorze, w kacie, zaraz za platkami Nestle stalo radio. warstwa kurzu swiadczyla o tym, ze stalo tam od bardzo dawna. kazdego dnia z trzeszczacego glosnika wydobywala sie inna melodia. juz, juz prawie mial wypowiedziec swoja formulke, kiedy uslyszal:
"kropelka zalu, ktorej winien jestes ty.
nieprawda, ze tak mialo byc,
ze warto w byle pustke isc". slyszal to wielkorktonie, ale teraz, dopiero teraz zrozumial te slowa.
— 24.11.2002, 01:03:20
...
- sproboj, bedzie Ci dobrze, ja stawiam. choc obserwowal caly ten ceremionial z nieukrywanym zdumieniem, nie wahal sie ani chwili. podszedl do biurka, wetknal koniec rurki w nozdrze i jdednym wdechem wciagnal cala kreske. poczul natychmiast lekkie zimno i wyrazne odretwienie w nosie. wrocil na swoje krzeslo. siadl wygodnie i czekal. ciekawosc mieszala sie z niepokojem. po kilku minutach poczul wyraznie, ze zmeczenie mija, spowodowane godzinami intensywnej pracy - mija. mial uczucie swiezosci, sily, energii. mogl zaczynac nastepne nascie godzin. a jeszcze niedawno padal ze zmeczenia. nagle byl rzeski jak po porannym zimnym prysznicu po dlugiej, spokojnie przespanej nocy. to bylo cos! odrobina proszku - oszukal swoje cialo i mozg. nagle poczul sie takze silny, blyskotliwy i wyjatkowo bystry. wydawalo mu sie, ze gdyby teraz zaczal programowac, napisalby najlepszy program swojego zycia. i wclale nie mial uczucia, ze nie jest soba. jak najbardziej czul, ze to wlasnie on, ten sam, tyle ze nabral niezwyklego znaczenia. juz nie mial lekow i obaw, zadnych watpliwosci i rozterek. mial za to zawsze racje. przez krotka chwile delektowal sie tym uczuciem. zaczal rozumiec, ze ludzie moga chciec fundowac sobie takie stany czesciej. szczegolnie slabi ludzie lub muszacy odczuc sile albo przynajmniej zagrac silnych. wystarczylo kilka gramow zwiazku chemicznego, sprawna blona sluzowa i jest sier bardzo wazna, madra, silna, dowcipna, urocza, elokwentna, czarujaca, swiadoma swojej sily osoba, ktora zawsze chcialo sie byc. trwa to gora kilkanascie minut, kosztuje kilkadziesiat zetow, jest nielegalne, uzaleznia, uszkadza serce i mozg. ponadto pozniej ma sie gigantycznego kaca. kokaina nie wywoluje zadnych halucynacji, kolorowych snow i wrazenia unoszenia sie nad zroszona letnia rosa, laka pelna motyli i nagich nimf. to nie tez zwiazek chemiczny. ten jest zbyt drogi, aby marnowac go na takie banalne stany, ktore na dobra sprawe moze zalatwic dobra muzyka, butelka wina lub zakochaniem. z kokaina przezywa sie sny o potedze. po kokainie ma sie lepsze geny. i jest sie dzieckiem znacznie lepszego boga.
— 21.11.2002, 03:34:14
pomyslal, ze kazdy z nas chcialby byc wielka, naprawde wielka gwiazda. ale wszyscy maja inny powod. gdyby mial szary garintur i zolta gitare, wtedy wszyscy by go kochali. juz nigdy niebylby samotny.
— 19.11.2002, 18:13:37
...
pomyslal, ze kazdy z nas chcialby byc wielka, naprawde wielka gwiazda. ale wszyscy maja inny powod. gdyby mial szary garintur i zolta gitare, wtedy wszyscy by go kochali. juz nigdy niebylby samotny.
— 19.11.2002, 18:13:37
...
stanal w kacie sali.
czerwone swiatlo, zle ustawionego reflektora sceny teraz oswietlalo jego twarz. podziwial perkusyjny talerz zwany slide. jazzmani szczegolnie upodobali sobie firme istanbul. wlasnie myslal o tym, ze juz w samym slowie jazz jest jakas niezwykla magia, kiedy nagle podszedl do niego ten mezczyzna. juz wczesniej zwrocil na niego uwage. kto u diabla na koncert dzwiga ze soba taka walizke? mezczyzna zaczal mowic w niezrozumialym dla niego jezyku. slowa mieszaly sie z wygrywana wlasnie partia saxofonisty. wypil troszeczke, ale nie az tak wiele, aby nie zrozumiec czlowieka mowiacego do niego. rozszerzyl szeroko oczy. przysunal ucho do jego ust. gestem reki wskazal, ze muzyka jest glosna i nic nie zrozumial. mezczyzna powtorzyl. jasne! teraz zrozumial. przeciez to czech. nigdy wczesniej nie spotkal zadnego czecha w Warszawie. po krotkiej rozmowie, mezczyzna zaprosil go do swojego stolika, gdzie przedstawil go swoim twarzyszkom. szybko znalezli wspolny jezyk. my bracia slowianie! czech okazal sie byc jednak serbem. Stanko - bo tak mial na imie pochodzil ze wsi kneżica. byl czlonkiem zwiazku fotografow jugoslawii i zrzeszenia plastykow sztuki stosowanej serbii. opowiedzial mu o swojej jutrzejszej wystawie w aleji roz 5 na ktora juz na samym wstepie go zaprosil. wymienili sie adresami. pomyslal wtedy, ze ludzie czesto wymieniaja sie adresami i telefonami... pewnie z grzecznosci... przypomnialy mu sie slowa ksiazki, malego ksiecia, ktora tak bardzo lubil. "ludzie maja zbyt malo czasu, aby cokolwiek poznac.
kupuja w sklepach rzeczy gotowe. a poniewaz nie ma magazynow z przyjaciolmi, wiec ludzie nie maja przyjaciol."
— 19.11.2002, 02:24:37
stanal w kacie sali.
czerwone swiatlo, zle ustawionego reflektora sceny teraz oswietlalo jego twarz. podziwial perkusyjny talerz zwany slide. jazzmani szczegolnie upodobali sobie firme istanbul. wlasnie myslal o tym, ze juz w samym slowie jazz jest jakas niezwykla magia, kiedy nagle podszedl do niego ten mezczyzna. juz wczesniej zwrocil na niego uwage. kto u diabla na koncert dzwiga ze soba taka walizke? mezczyzna zaczal mowic w niezrozumialym dla niego jezyku. slowa mieszaly sie z wygrywana wlasnie partia saxofonisty. wypil troszeczke, ale nie az tak wiele, aby nie zrozumiec czlowieka mowiacego do niego. rozszerzyl szeroko oczy. przysunal ucho do jego ust. gestem reki wskazal, ze muzyka jest glosna i nic nie zrozumial. mezczyzna powtorzyl. jasne! teraz zrozumial. przeciez to czech. nigdy wczesniej nie spotkal zadnego czecha w Warszawie. po krotkiej rozmowie, mezczyzna zaprosil go do swojego stolika, gdzie przedstawil go swoim twarzyszkom. szybko znalezli wspolny jezyk. my bracia slowianie! czech okazal sie byc jednak serbem. Stanko - bo tak mial na imie pochodzil ze wsi kneżica. byl czlonkiem zwiazku fotografow jugoslawii i zrzeszenia plastykow sztuki stosowanej serbii. opowiedzial mu o swojej jutrzejszej wystawie w aleji roz 5 na ktora juz na samym wstepie go zaprosil. wymienili sie adresami. pomyslal wtedy, ze ludzie czesto wymieniaja sie adresami i telefonami... pewnie z grzecznosci... przypomnialy mu sie slowa ksiazki, malego ksiecia, ktora tak bardzo lubil. "ludzie maja zbyt malo czasu, aby cokolwiek poznac.
kupuja w sklepach rzeczy gotowe. a poniewaz nie ma magazynow z przyjaciolmi, wiec ludzie nie maja przyjaciol."
— 19.11.2002, 02:24:37
einmal ist keinmal, powtarzal sobie niemieckie przyslowie, ktore ostatnio podslyszal.
cos, co stanie sie raz, jak gdyby nie stalo sie nigdy.
jesli czlowiek ma prawo tylko do jednego zycia, to jakby nie zyl w ogole.
— 18.11.2002, 16:34:56
...
einmal ist keinmal, powtarzal sobie niemieckie przyslowie, ktore ostatnio podslyszal.
cos, co stanie sie raz, jak gdyby nie stalo sie nigdy.
jesli czlowiek ma prawo tylko do jednego zycia, to jakby nie zyl w ogole.
— 18.11.2002, 16:34:56
...
byl prawie pewien, ze przeznaczenie to wymysl i przesad. Bog ma za duzo waznych spraw na glowie aby ustalac przeznaczenie tego calego mrowiska ludzi.
— 18.11.2002, 02:56:18
czekal na swoj autobus pod dworcem centralnym. spojrzal na rozklad - mial jeszcze kilka minut. usiadl. na drugim koncu lawki siedzialo dwoch pijaczkow. - jak myslisz ile to ma pieter? - spytal jeden wskazujac na palac kultury- nie wiem, duzo. - ty a jakby tak splunac z samej gory to flegma by zabil tego na dole nie? - no chyba. usmiechnal sie. jak dobrze, ze ludzie roznia sie od siebie. wlazyl reke do kieszeni, po chwili wyjal cukierka. figiel - takie jak lubila najbardziej. tylko kiedy jadl slodycze czul jakikolwiek smak. jadal tylko wtedy, gdy bol byl nie do zniesienia. przerazal go codzienny rytulal spozywania pokarmu. jedzenie stracilo juz dla niego smak - nie tylko to.
— 17.11.2002, 23:28:08
...
czekal na swoj autobus pod dworcem centralnym. spojrzal na rozklad - mial jeszcze kilka minut. usiadl. na drugim koncu lawki siedzialo dwoch pijaczkow. - jak myslisz ile to ma pieter? - spytal jeden wskazujac na palac kultury- nie wiem, duzo. - ty a jakby tak splunac z samej gory to flegma by zabil tego na dole nie? - no chyba. usmiechnal sie. jak dobrze, ze ludzie roznia sie od siebie. wlazyl reke do kieszeni, po chwili wyjal cukierka. figiel - takie jak lubila najbardziej. tylko kiedy jadl slodycze czul jakikolwiek smak. jadal tylko wtedy, gdy bol byl nie do zniesienia. przerazal go codzienny rytulal spozywania pokarmu. jedzenie stracilo juz dla niego smak - nie tylko to.
— 17.11.2002, 23:28:08
przebudzil sie w nocy. wstal i podzedl do okna. przycisnal twarz do zimnej powierzchni szyby. krople spywaly powoli. jesien jest piekna - pomyslal... ale wszystko, wszystko jakby umiera. po to tylko by znowu zbudzic sie na wiosne. dlaczego? nie mogl zrozumiec tego calego cyklu. czy bedzie sie to powtarzac w nieskonczonosc? twkil w bezruchu jeszcze chwile. rozmyslal. usmiechal sie - byle do wiosny... dobranoc.
...
nie pil kawy, a uwielbail zapach mielonych ziarenek. nie palil papierosow, a uwielbial zapach swiezego tytoniu.
— 17.12.2003, 13:40:18
nie pil kawy, a uwielbail zapach mielonych ziarenek. nie palil papierosow, a uwielbial zapach swiezego tytoniu.
— 17.12.2003, 13:40:18
...
byl troche jak nocny tramwaj. zwiedzal ciemne miasto, chociaz je znal. zbieral na przystankach, zbieral ludzkie cienie. zdziwiony, ze to nie on. w kieszeniach trzymal jej wlosow kosmyk. scial go gdy spala. a bal sie tak. zowu ja widzial z cieniem. zdziwiony, ze to nie on.
— 3.12.2003, 23:01:13
...
jak szybko pamiec o nas zaginie? moze trzeba zrobic cos wyjatkowe? rozmyslal dlugo az wyobrazil sobie, ze zyje na plaszczyznie. w takim dwuwymiarowym swiecie lewa i prawa rekawiczka to dwa rozne obiekty (nie uda sie zalozyc lewej rekawiczki na prawa reke i na odwrot). jednak w trzech wymiarach mozna juz tak obrocic lewa rekawiczke, zeby pasowala na prawa reke. zauwazyl, ze w wiekszej liczbie wymiarow rzeczywistosc sie upraszcza - lewa i prawa rekawiczka redukuja sie do jednego i tego samego obiektu. a co by bylo gdyby odnalazl czwarty wymiar...?
— 10.07.2003, 15:48:00
jak szybko pamiec o nas zaginie? moze trzeba zrobic cos wyjatkowe? rozmyslal dlugo az wyobrazil sobie, ze zyje na plaszczyznie. w takim dwuwymiarowym swiecie lewa i prawa rekawiczka to dwa rozne obiekty (nie uda sie zalozyc lewej rekawiczki na prawa reke i na odwrot). jednak w trzech wymiarach mozna juz tak obrocic lewa rekawiczke, zeby pasowala na prawa reke. zauwazyl, ze w wiekszej liczbie wymiarow rzeczywistosc sie upraszcza - lewa i prawa rekawiczka redukuja sie do jednego i tego samego obiektu. a co by bylo gdyby odnalazl czwarty wymiar...?
— 10.07.2003, 15:48:00
...
rowno ukladal, jedna na drugiej ksiazki. potem plyty. najtruniej bylo kiedy segregowal papierki. wlasne notatki z wykladow, foldery z miejsc ktore odwiedzal, cieniutkie tomiki (wierszydla) znajomych. dla wiekszosci ludzi to masa niepotrzebnych klamotow. ale nie dla niego. kazde stanowilo czastke jego, o ktorej w szarej codziennosci zapomnial. a teraz kiedy segregowal dawne dokumenty, one wracaly. cala masa rzeczy, ktore wykopal z zapomnianych szuflad przypomnialy mu miejsca, osoby, zdarzenia. gdyby w srodku dnia ktos zapytal go o te miejsca... zapewnie mialby trudnosc sobie przypomniec. ale te niepotrzebne skrawki papieru, drobne klamoty stanowily pomost z jego przeszloscia. bez nich byla by dziura w przeszlosci. nie mial wiele miejsca... z wielu rzeczy musial zrezygnowac. wyrzuic - oznaczalo wyrzuc fragment siebie. przypomnial sobie, ze Warhal wpadl na genialny pomysl. kapsuly czasu. Warhal zbieral reklamowki, oraz torby po zakupach, ktore nastepnie starannie pakowal i doklejal etykietke z rokiem. zastanowil sie przez chwile... co zostawic... a co wyrzucic? przeciez nie mial wiele miejsca. wiedzial, ze wszechogarniajaca komercja pozwala w pewnym sensie na przetrzymywanie wspomnien. za 20 lat mogl przeciez isc do sklepu i kupic plyte ktorej dzis slucha. ale niestety sa rzeczy, ktorych za kilka lat w sklepie nie kupi. teraz wiedzial, ze on rowniez potrzebuje swojej kapsuly czasu. kapsuly, ktora pamietalaby miejsca, prezenty, osoby. a mozeby tak fotografie...? maja te zalete, ze na jednej fotce mozna zmiescic ta indyjska figurke, ktora dostal od brata oraz tutenchamona, ktorego dostal od przyjaciela. przeciez nie mogl tego wszystkiego wizac do miejsca w ktorym mial teraz zamieszkac. fotografia ma te zalete, ze przedstawic moze cos, czego nie jestesmy w stanie objac fizycznie. ma te wade, ze nie mozna tego dotknac... ale stanowi pomost - kaspule do tego kim bylismy i jakie wartosci byly dla nas wazne. siedzial jeszcze przez chwile na srodku zabalaganionej podlogi. wygladal troche jak abnegat szukajacy czegos cennego na stecie smieci.
— 3.07.2003, 23:45:39
rowno ukladal, jedna na drugiej ksiazki. potem plyty. najtruniej bylo kiedy segregowal papierki. wlasne notatki z wykladow, foldery z miejsc ktore odwiedzal, cieniutkie tomiki (wierszydla) znajomych. dla wiekszosci ludzi to masa niepotrzebnych klamotow. ale nie dla niego. kazde stanowilo czastke jego, o ktorej w szarej codziennosci zapomnial. a teraz kiedy segregowal dawne dokumenty, one wracaly. cala masa rzeczy, ktore wykopal z zapomnianych szuflad przypomnialy mu miejsca, osoby, zdarzenia. gdyby w srodku dnia ktos zapytal go o te miejsca... zapewnie mialby trudnosc sobie przypomniec. ale te niepotrzebne skrawki papieru, drobne klamoty stanowily pomost z jego przeszloscia. bez nich byla by dziura w przeszlosci. nie mial wiele miejsca... z wielu rzeczy musial zrezygnowac. wyrzuic - oznaczalo wyrzuc fragment siebie. przypomnial sobie, ze Warhal wpadl na genialny pomysl. kapsuly czasu. Warhal zbieral reklamowki, oraz torby po zakupach, ktore nastepnie starannie pakowal i doklejal etykietke z rokiem. zastanowil sie przez chwile... co zostawic... a co wyrzucic? przeciez nie mial wiele miejsca. wiedzial, ze wszechogarniajaca komercja pozwala w pewnym sensie na przetrzymywanie wspomnien. za 20 lat mogl przeciez isc do sklepu i kupic plyte ktorej dzis slucha. ale niestety sa rzeczy, ktorych za kilka lat w sklepie nie kupi. teraz wiedzial, ze on rowniez potrzebuje swojej kapsuly czasu. kapsuly, ktora pamietalaby miejsca, prezenty, osoby. a mozeby tak fotografie...? maja te zalete, ze na jednej fotce mozna zmiescic ta indyjska figurke, ktora dostal od brata oraz tutenchamona, ktorego dostal od przyjaciela. przeciez nie mogl tego wszystkiego wizac do miejsca w ktorym mial teraz zamieszkac. fotografia ma te zalete, ze przedstawic moze cos, czego nie jestesmy w stanie objac fizycznie. ma te wade, ze nie mozna tego dotknac... ale stanowi pomost - kaspule do tego kim bylismy i jakie wartosci byly dla nas wazne. siedzial jeszcze przez chwile na srodku zabalaganionej podlogi. wygladal troche jak abnegat szukajacy czegos cennego na stecie smieci.
— 3.07.2003, 23:45:39
kiedys nie istniala opcja "nie mysle". byl swiadom kazdego szczegolu, ktory mial z nim zwiazek. teraz, kiedy cos sprawialo, ze czul sie zle, z cala impertynecja na jaka mogl sie zebrac rzucal to w kat. zostawial na potem. potem, ktore mialo nigdy nie nastapic.
— 25.06.2003, 14:34:59
...
kiedys nie istniala opcja "nie mysle". byl swiadom kazdego szczegolu, ktory mial z nim zwiazek. teraz, kiedy cos sprawialo, ze czul sie zle, z cala impertynecja na jaka mogl sie zebrac rzucal to w kat. zostawial na potem. potem, ktore mialo nigdy nie nastapic.
— 25.06.2003, 14:34:59
...
wiosna. teraz i on narodzil sie na nowo. od tej chwili przestal byc czlowiekiem zbalastowanym spychicznie. od tej chwili.
— 17.04.2003, 14:45:44
...
nie chcemy nic. umiemy zyc. gdy jesen tli sie - niedopalona. umiemy zyc, powietrzem zyc. dym masz we wlosach, kwat sluchy w dloniach. ostatni deszcz. juz pierwszy snieg. marzniemy i zle nam sie wiedzie. pytasz dlaczego jest tak zle - a ja nie umiem odpowiedziec. a ja nie umiem odpowiedziec... nie umiem. przybylo lat. zamyslasz sie coraz czesciej. twoj usmiech juz, juz nie ten sam. nie wspolczujemy sobie, w tym szczesciu. zgubilismy cos, tylko gdzie...? gdzie codziennosc syta nas powiedzie. gdy spytasz czemu jest tak zle - nie bede umial odpowiedziec.
— 22.01.2003, 00:51:57
nie chcemy nic. umiemy zyc. gdy jesen tli sie - niedopalona. umiemy zyc, powietrzem zyc. dym masz we wlosach, kwat sluchy w dloniach. ostatni deszcz. juz pierwszy snieg. marzniemy i zle nam sie wiedzie. pytasz dlaczego jest tak zle - a ja nie umiem odpowiedziec. a ja nie umiem odpowiedziec... nie umiem. przybylo lat. zamyslasz sie coraz czesciej. twoj usmiech juz, juz nie ten sam. nie wspolczujemy sobie, w tym szczesciu. zgubilismy cos, tylko gdzie...? gdzie codziennosc syta nas powiedzie. gdy spytasz czemu jest tak zle - nie bede umial odpowiedziec.
— 22.01.2003, 00:51:57
...
wielu twierdzilo, ze to co robil bylo sztuczne. to nie do konca jest prawda. to co kreowal bylo odralnione. w codziennym zyciu wszytsko jest zwyczajne i szare. on dostrzegal w zgielku szarosci rtym. zbyt mocno wierzyl w to co sam wykreowal. stworzony swiat, ludzi, obrazy, uczucia - to wszystko kiedys dawalo mu sile. jednak najwiekszym powodem jego ludzkiej egzystencji byla/jest ona. chociaz daleko zawsze byla przy nim. czesto nia gardzil, a ona zawsze przy nim byla. on sprawial jej przykrosc a ona zawsze byla. wiedzial, ze jesli kiedys jej braknie, zycie skonczy rowniez sie dla niego. ona byla teraz jedynym powodem dla ktorego byl tutaj. wiedzial, ze to byla jedyna, tak biala milosc. milosc zdolna do nadludzkich poswiecen. ona poswiecila wlasne zycie, wlasne marzenia, poswiecila sama siebie, po to, by jemu bylo dobrze. czul, ze nie zasluzyl na to. nie powinien marnowac wlasnego zycia - i tego daru, ktorym go obdarzono. ona nauczyla go kochac - nauczyla go nadludzkiej milosci. byla zapewne jedna z pierwszych osob jaka zobaczyl w swoim zyciu. gdyby nie ona... nie bylo by go wcale... ani wtedy, ani teraz.
— 26.12.2002, 19:15:01
wielu twierdzilo, ze to co robil bylo sztuczne. to nie do konca jest prawda. to co kreowal bylo odralnione. w codziennym zyciu wszytsko jest zwyczajne i szare. on dostrzegal w zgielku szarosci rtym. zbyt mocno wierzyl w to co sam wykreowal. stworzony swiat, ludzi, obrazy, uczucia - to wszystko kiedys dawalo mu sile. jednak najwiekszym powodem jego ludzkiej egzystencji byla/jest ona. chociaz daleko zawsze byla przy nim. czesto nia gardzil, a ona zawsze przy nim byla. on sprawial jej przykrosc a ona zawsze byla. wiedzial, ze jesli kiedys jej braknie, zycie skonczy rowniez sie dla niego. ona byla teraz jedynym powodem dla ktorego byl tutaj. wiedzial, ze to byla jedyna, tak biala milosc. milosc zdolna do nadludzkich poswiecen. ona poswiecila wlasne zycie, wlasne marzenia, poswiecila sama siebie, po to, by jemu bylo dobrze. czul, ze nie zasluzyl na to. nie powinien marnowac wlasnego zycia - i tego daru, ktorym go obdarzono. ona nauczyla go kochac - nauczyla go nadludzkiej milosci. byla zapewne jedna z pierwszych osob jaka zobaczyl w swoim zyciu. gdyby nie ona... nie bylo by go wcale... ani wtedy, ani teraz.
— 26.12.2002, 19:15:01
...
wlasnie szedl po schodach kiedy pomyslal, ze nie mozna dojsc do czegos, od czego sie nie zaczyna, ani w jedna, ani w druga strone. zawsze na poczatku jest cos z tego, co i na koncu, obojetne, od ktorej strony sie zaczyna i w ktorej sie konczy.
— 25.11.2002, 18:46:02
wlasnie szedl po schodach kiedy pomyslal, ze nie mozna dojsc do czegos, od czego sie nie zaczyna, ani w jedna, ani w druga strone. zawsze na poczatku jest cos z tego, co i na koncu, obojetne, od ktorej strony sie zaczyna i w ktorej sie konczy.
— 25.11.2002, 18:46:02
...
teraz byl juz tylko zwyczajnym w swiecie cpunem. nikt nie zaprosil go tym razem do stolu. sam sobie wsypal, sam sobie pokroil i sam sobie to przepuscil przez blone sluzowa. tego juz nie moza tlumaczyc tym, ze sie "chcialo raz sprobowac, aby wiedziec jak to jest". on juz wiedzial jak to jest. wlasnie dlatego to robi. wiedzial w prawdzie, ze kokaina zabija mozg o wiele subtelniej niz mlot pneumatyczny, ale mimo tego nie mial zadnych obaw. jego mozgowi narazie bylo z kokaina wyjatkowo po drodze. teraz jakos sie tak po prostu zdarza, ze zamiast cola cuci sie kokaina. czul znowu swiezosc, mial jasny umysl; zmeczenie minelo. uwielbial pracowac w tym stanie swiezosci, entuzjazmu i przy tych szalonych pomyslach klebiacych sie w jego glowie. podniosl sie szybko z podlogi, wrocil do biurka. nagle poruszyl sie telefon. "1 wiadomosc odebrana"
— 24.11.2002, 21:25:08
dwie bulki, 8 plasterkow baleronu (po 4 na bulke) i banana poprosze. kazdego ranka, jak jakis mag wypowiadal magiczne zaklecie. zmieniala sie tylko liczba plasterkow i nazwa wedliny. wlasnie wszedl. kolejka byla niewielka. zaczal ogladac kolorowe polki. na samej gorze, w kacie, zaraz za platkami Nestle stalo radio. warstwa kurzu swiadczyla o tym, ze stalo tam od bardzo dawna. kazdego dnia z trzeszczacego glosnika wydobywala sie inna melodia. juz, juz prawie mial wypowiedziec swoja formulke, kiedy uslyszal: "kropelka zalu, ktorej winien jestes ty. nieprawda, ze tak mialo byc, ze warto w byle pustke isc". slyszal to wielkorktonie, ale teraz, dopiero teraz zrozumial te slowa.
— 24.11.2002, 01:03:20
...
dwie bulki, 8 plasterkow baleronu (po 4 na bulke) i banana poprosze. kazdego ranka, jak jakis mag wypowiadal magiczne zaklecie. zmieniala sie tylko liczba plasterkow i nazwa wedliny. wlasnie wszedl. kolejka byla niewielka. zaczal ogladac kolorowe polki. na samej gorze, w kacie, zaraz za platkami Nestle stalo radio. warstwa kurzu swiadczyla o tym, ze stalo tam od bardzo dawna. kazdego dnia z trzeszczacego glosnika wydobywala sie inna melodia. juz, juz prawie mial wypowiedziec swoja formulke, kiedy uslyszal: "kropelka zalu, ktorej winien jestes ty. nieprawda, ze tak mialo byc, ze warto w byle pustke isc". slyszal to wielkorktonie, ale teraz, dopiero teraz zrozumial te slowa.
— 24.11.2002, 01:03:20
...
- sproboj, bedzie Ci dobrze, ja stawiam. choc obserwowal caly ten ceremionial z nieukrywanym zdumieniem, nie wahal sie ani chwili. podszedl do biurka, wetknal koniec rurki w nozdrze i jdednym wdechem wciagnal cala kreske. poczul natychmiast lekkie zimno i wyrazne odretwienie w nosie. wrocil na swoje krzeslo. siadl wygodnie i czekal. ciekawosc mieszala sie z niepokojem. po kilku minutach poczul wyraznie, ze zmeczenie mija, spowodowane godzinami intensywnej pracy - mija. mial uczucie swiezosci, sily, energii. mogl zaczynac nastepne nascie godzin. a jeszcze niedawno padal ze zmeczenia. nagle byl rzeski jak po porannym zimnym prysznicu po dlugiej, spokojnie przespanej nocy. to bylo cos! odrobina proszku - oszukal swoje cialo i mozg. nagle poczul sie takze silny, blyskotliwy i wyjatkowo bystry. wydawalo mu sie, ze gdyby teraz zaczal programowac, napisalby najlepszy program swojego zycia. i wclale nie mial uczucia, ze nie jest soba. jak najbardziej czul, ze to wlasnie on, ten sam, tyle ze nabral niezwyklego znaczenia. juz nie mial lekow i obaw, zadnych watpliwosci i rozterek. mial za to zawsze racje. przez krotka chwile delektowal sie tym uczuciem. zaczal rozumiec, ze ludzie moga chciec fundowac sobie takie stany czesciej. szczegolnie slabi ludzie lub muszacy odczuc sile albo przynajmniej zagrac silnych. wystarczylo kilka gramow zwiazku chemicznego, sprawna blona sluzowa i jest sier bardzo wazna, madra, silna, dowcipna, urocza, elokwentna, czarujaca, swiadoma swojej sily osoba, ktora zawsze chcialo sie byc. trwa to gora kilkanascie minut, kosztuje kilkadziesiat zetow, jest nielegalne, uzaleznia, uszkadza serce i mozg. ponadto pozniej ma sie gigantycznego kaca. kokaina nie wywoluje zadnych halucynacji, kolorowych snow i wrazenia unoszenia sie nad zroszona letnia rosa, laka pelna motyli i nagich nimf. to nie tez zwiazek chemiczny. ten jest zbyt drogi, aby marnowac go na takie banalne stany, ktore na dobra sprawe moze zalatwic dobra muzyka, butelka wina lub zakochaniem. z kokaina przezywa sie sny o potedze. po kokainie ma sie lepsze geny. i jest sie dzieckiem znacznie lepszego boga.
— 21.11.2002, 03:34:14
pomyslal, ze kazdy z nas chcialby byc wielka, naprawde wielka gwiazda. ale wszyscy maja inny powod. gdyby mial szary garintur i zolta gitare, wtedy wszyscy by go kochali. juz nigdy niebylby samotny.
— 19.11.2002, 18:13:37
...
pomyslal, ze kazdy z nas chcialby byc wielka, naprawde wielka gwiazda. ale wszyscy maja inny powod. gdyby mial szary garintur i zolta gitare, wtedy wszyscy by go kochali. juz nigdy niebylby samotny.
— 19.11.2002, 18:13:37
...
stanal w kacie sali. czerwone swiatlo, zle ustawionego reflektora sceny teraz oswietlalo jego twarz. podziwial perkusyjny talerz zwany slide. jazzmani szczegolnie upodobali sobie firme istanbul. wlasnie myslal o tym, ze juz w samym slowie jazz jest jakas niezwykla magia, kiedy nagle podszedl do niego ten mezczyzna. juz wczesniej zwrocil na niego uwage. kto u diabla na koncert dzwiga ze soba taka walizke? mezczyzna zaczal mowic w niezrozumialym dla niego jezyku. slowa mieszaly sie z wygrywana wlasnie partia saxofonisty. wypil troszeczke, ale nie az tak wiele, aby nie zrozumiec czlowieka mowiacego do niego. rozszerzyl szeroko oczy. przysunal ucho do jego ust. gestem reki wskazal, ze muzyka jest glosna i nic nie zrozumial. mezczyzna powtorzyl. jasne! teraz zrozumial. przeciez to czech. nigdy wczesniej nie spotkal zadnego czecha w Warszawie. po krotkiej rozmowie, mezczyzna zaprosil go do swojego stolika, gdzie przedstawil go swoim twarzyszkom. szybko znalezli wspolny jezyk. my bracia slowianie! czech okazal sie byc jednak serbem. Stanko - bo tak mial na imie pochodzil ze wsi kneżica. byl czlonkiem zwiazku fotografow jugoslawii i zrzeszenia plastykow sztuki stosowanej serbii. opowiedzial mu o swojej jutrzejszej wystawie w aleji roz 5 na ktora juz na samym wstepie go zaprosil. wymienili sie adresami. pomyslal wtedy, ze ludzie czesto wymieniaja sie adresami i telefonami... pewnie z grzecznosci... przypomnialy mu sie slowa ksiazki, malego ksiecia, ktora tak bardzo lubil. "ludzie maja zbyt malo czasu, aby cokolwiek poznac. kupuja w sklepach rzeczy gotowe. a poniewaz nie ma magazynow z przyjaciolmi, wiec ludzie nie maja przyjaciol."
— 19.11.2002, 02:24:37
stanal w kacie sali. czerwone swiatlo, zle ustawionego reflektora sceny teraz oswietlalo jego twarz. podziwial perkusyjny talerz zwany slide. jazzmani szczegolnie upodobali sobie firme istanbul. wlasnie myslal o tym, ze juz w samym slowie jazz jest jakas niezwykla magia, kiedy nagle podszedl do niego ten mezczyzna. juz wczesniej zwrocil na niego uwage. kto u diabla na koncert dzwiga ze soba taka walizke? mezczyzna zaczal mowic w niezrozumialym dla niego jezyku. slowa mieszaly sie z wygrywana wlasnie partia saxofonisty. wypil troszeczke, ale nie az tak wiele, aby nie zrozumiec czlowieka mowiacego do niego. rozszerzyl szeroko oczy. przysunal ucho do jego ust. gestem reki wskazal, ze muzyka jest glosna i nic nie zrozumial. mezczyzna powtorzyl. jasne! teraz zrozumial. przeciez to czech. nigdy wczesniej nie spotkal zadnego czecha w Warszawie. po krotkiej rozmowie, mezczyzna zaprosil go do swojego stolika, gdzie przedstawil go swoim twarzyszkom. szybko znalezli wspolny jezyk. my bracia slowianie! czech okazal sie byc jednak serbem. Stanko - bo tak mial na imie pochodzil ze wsi kneżica. byl czlonkiem zwiazku fotografow jugoslawii i zrzeszenia plastykow sztuki stosowanej serbii. opowiedzial mu o swojej jutrzejszej wystawie w aleji roz 5 na ktora juz na samym wstepie go zaprosil. wymienili sie adresami. pomyslal wtedy, ze ludzie czesto wymieniaja sie adresami i telefonami... pewnie z grzecznosci... przypomnialy mu sie slowa ksiazki, malego ksiecia, ktora tak bardzo lubil. "ludzie maja zbyt malo czasu, aby cokolwiek poznac. kupuja w sklepach rzeczy gotowe. a poniewaz nie ma magazynow z przyjaciolmi, wiec ludzie nie maja przyjaciol."
— 19.11.2002, 02:24:37
einmal ist keinmal, powtarzal sobie niemieckie przyslowie, ktore ostatnio podslyszal. cos, co stanie sie raz, jak gdyby nie stalo sie nigdy. jesli czlowiek ma prawo tylko do jednego zycia, to jakby nie zyl w ogole.
— 18.11.2002, 16:34:56
...
einmal ist keinmal, powtarzal sobie niemieckie przyslowie, ktore ostatnio podslyszal. cos, co stanie sie raz, jak gdyby nie stalo sie nigdy. jesli czlowiek ma prawo tylko do jednego zycia, to jakby nie zyl w ogole.
— 18.11.2002, 16:34:56
...
byl prawie pewien, ze przeznaczenie to wymysl i przesad. Bog ma za duzo waznych spraw na glowie aby ustalac przeznaczenie tego calego mrowiska ludzi.
— 18.11.2002, 02:56:18
czekal na swoj autobus pod dworcem centralnym. spojrzal na rozklad - mial jeszcze kilka minut. usiadl. na drugim koncu lawki siedzialo dwoch pijaczkow. - jak myslisz ile to ma pieter? - spytal jeden wskazujac na palac kultury- nie wiem, duzo. - ty a jakby tak splunac z samej gory to flegma by zabil tego na dole nie? - no chyba. usmiechnal sie. jak dobrze, ze ludzie roznia sie od siebie. wlazyl reke do kieszeni, po chwili wyjal cukierka. figiel - takie jak lubila najbardziej. tylko kiedy jadl slodycze czul jakikolwiek smak. jadal tylko wtedy, gdy bol byl nie do zniesienia. przerazal go codzienny rytulal spozywania pokarmu. jedzenie stracilo juz dla niego smak - nie tylko to.
— 17.11.2002, 23:28:08
...
czekal na swoj autobus pod dworcem centralnym. spojrzal na rozklad - mial jeszcze kilka minut. usiadl. na drugim koncu lawki siedzialo dwoch pijaczkow. - jak myslisz ile to ma pieter? - spytal jeden wskazujac na palac kultury- nie wiem, duzo. - ty a jakby tak splunac z samej gory to flegma by zabil tego na dole nie? - no chyba. usmiechnal sie. jak dobrze, ze ludzie roznia sie od siebie. wlazyl reke do kieszeni, po chwili wyjal cukierka. figiel - takie jak lubila najbardziej. tylko kiedy jadl slodycze czul jakikolwiek smak. jadal tylko wtedy, gdy bol byl nie do zniesienia. przerazal go codzienny rytulal spozywania pokarmu. jedzenie stracilo juz dla niego smak - nie tylko to.
— 17.11.2002, 23:28:08
przebudzil sie w nocy. wstal i podzedl do okna. przycisnal twarz do zimnej powierzchni szyby. krople spywaly powoli. jesien jest piekna - pomyslal... ale wszystko, wszystko jakby umiera. po to tylko by znowu zbudzic sie na wiosne. dlaczego? nie mogl zrozumiec tego calego cyklu. czy bedzie sie to powtarzac w nieskonczonosc? twkil w bezruchu jeszcze chwile. rozmyslal. usmiechal sie - byle do wiosny... dobranoc.
— 16.11.2002, 18:14:33