"RODOWICZ Maryla - słowik RWPG:
Kawał dziewuchy. Kształciła się na warszawskich Bielanach w Akademii Wychowania Fizycznego. Jest to sławny zakład naukowy z fakultetem pływackim i katedrą podskakiwania. Wykładał tam socjologię sportu prof. Wohl, który wcześniej na Uniwersytecie Warszawskim, drugiej pod względem ważności szkole, uczył mnie marksizmu. Poszedłem do prof. Wohla na egzamin. Posadził mnie przed sobą, a miał na biurku talerz czereśni i pluł pestkami przed siebie. Ja się uchylałem, a on pluł to po mojej lewej, to po mojej prawej. Denerwujące było to, że cały czas musiałem przewidywać, w którą stronę się uchylić. Pamiętam, profesor zapytał mnie, co Rewolucja Październikowa przyniosła w sensie płciowym. Odpowiedziałem, że korespondencję Lenina z towarzyszką Kołłontaj na temat wolnej miłości, i rozwinąłem temat. Przerwał i objaśnił mnie, że prawidłowa odpowiedź brzmi: Rewolucja Październikowa przyniosła wyzwolenie kobiet. Otóż z tej zdobyczy Rewolucji Rodowicz korzystała pod każdym względem. Pamiętam, jak - w towarzystwie Osieckiej - jechaliśmy dorożką wskroś bułgarskie Wybrzeże Czarnomorskie do knajpy nocnej. Zgromadzone na deptakach RWPG tłumy: NRD-owcy, Czesi, Słowacy, Polacy na widok Rodowicz głośno wiwatowali wołając, każdy w swoim narzeczu: Bułeczka! Bułeczka! Polska Bułeczka! Takie przezwisko miała ona w obrębie socjalizmu, gdyż zawsze była okrągła, jędrna, wyklepana, wygłaskana i do schrupania.
Nigdy się nie ubierała, zawsze przebierała, na ogół za tabor cygański. Była ogromnie wesoła i zabawowa, potem narodziła dzieci, więc posmutniała. Jeszcze dziś głos ma czysty, a tak silny, że kiedy śpiewa, zawsze coś pęka: albo mury Kremla, albo Ślesicka czy inna Prońko - z zawiści.
Miała skłonności do żartów. Pamiętam, że kiedy Osiecka z Passentem na schodkach swego segmentu mieszkalnego wydawali przyjęcie w ekskluzywnym Bad Palenica, to poprzedzającej wydarzenie nocy Rodowicz zajechała do hotelu "Victoria" i przekupiła nocnego portiera. Dała mu na willę z basenem za to, żeby opuścił posterunek, ruszył na wieś i kupił jej po nocy żywe prosię. Potem rano przywiozła to prosię samochodem, a siedziało ono z radością na przednim siedzeniu, wygniecionym przez maestro Olbrychskiego. Pragnęła, aby zostało członkiem rodziny Passentów, żeby żyli razem długo i szczęśliwie. Perfidny Passent oddał jednak owo prosię nazwane Maryśka (na cześć ówczesnego szlagieru Rodowicz - Złota Płyta) do rzeźnika na wychowanie. Nim to się stało, ono kwiczało, a ja trzymałem je za tylne nogi (te dobre w galaretce) i pozowaliśmy do fotografii zbiorowej gości. Prosię tak nie lubiło pozować, że zesrało się ze strachu. Odbyt miało ono odrzutowy, że ja zaś trzymałem je leżąc - całą twarz mi obesrało. Stąd m.in. nadawanymi niekiedy przydomek zasrańca. Mam pamiątkową fotografię ze świńskim kałem pokrywającym mi czoło, oczy, nos, zalepiającym usta.
Była epoka, kiedy Maryla Rodowicz kochała się z reżyserem Jasińskim z Krakowa. Wystawiał on na świeżym, choć skażonym powietrzu pod Wawelem, monumentalne widowisko dla ludu ze smokiem wawelskim w roli głównej. Ona przyjechała z Warszawy zabrać go swoim porche przerobionym na taksówkę. Jasiński był dyrektorem Teatru Stu i Rodowicz mieszkała z nim potem w teatrze, gdzie wydawali wielkie bale krakowsko-warszawskie. Mówiono wtedy w Krakowie a propos jej pobytu w Teatrze Stu: Ich stu, a ona jedna. Rodowicz lubi silnych mężczyzn, a Jasiński był tak mocarnym artystą, że pamiętam, jak moją ówczesną żonę niósł na rękach przez cały Kraków na śniadanie do "Wierzynka". Żona mi się ochwaciła na balu i dlatego wymagała dźwigania. W Warszawie w namiocie cyrkowym Jasiński wystawił Szaloną lokomotywę Witkacego z Marylą Rodowicz w roli tytułowej.
Obecnie Maryla Rodowicz jest żoną tak zwanego Pana Peugeota. Mąż tak jest nazywany przez wzgląd na swoją silną indywidualność: od innych mężczyzn odróżnić go najłatwiej po marce jego samochodu. Tego wyboru Maryla Rodowicz dokonała po cierpliwym przeglądzie możliwości matrymonialnych, metodą prób, błędów i wypaczeń. Wśród prób był m.in. słynny z zamożności premierowicz Andrzej Jaroszewicz, wśród błędów zaś - aktor Daniel Olbrychski. Dzięki jej faworom dawano mu pograć w filmie oraz teatrze, gdzie doszedł nawet do Hamleta. Podobno Maryla przychodziła do takiego Wajdy, napinała znacząco muskuły i mówiła trzęsąc szybami: Mojemu chłopakowi nie dasz?! Chodziło oczywiście o rolę. Komu Rodowicz dawała, temu już żaden reżyser nie śmiał odmówić, a również żadna kobieta.
Jest bardzo sentymentalna. W czasach, gdy była pierwszym gardłem RWPG, to jest wtedy, kiedy popijaliśmy w Bułgarii, akurat świeżo rzucił ją był samochodowy Jaroszewicz jr. Na widok każdego rozebranego mężczyzny zrywała się biedulka, bladła i mówiła drżącym głosem: To chyba Andrzej. A wówczas na plażach bułgarskich rozebrane były miliony budowniczych socjalizmu.
Na estrady, z których wieje nudą, wraz z Rodowicz jeszcze wchodzi energia, muzykalność, radość, siła, ożywienie. Wszyscy pamiętają festiwal piosenki w Sopocie lub Opolu, gdzie śpiewała grając zarazem na wielkim bębnie i paru innych instrumentach. Słyszałem od bardzo miarodajnych osób, że ten bęben zrobiony był ze skóry, którą Rodowicz zdarła była z Olbrychskiego." J. Urban
"RODOWICZ Maryla - słowik RWPG: Kawał dziewuchy. Kształciła się na warszawskich Bielanach w Akademii Wychowania Fizycznego. Jest to sławny zakład naukowy z fakultetem pływackim i katedrą podskakiwania. Wykładał tam socjologię sportu prof. Wohl, który wcześniej na Uniwersytecie Warszawskim, drugiej pod względem ważności szkole, uczył mnie marksizmu. Poszedłem do prof. Wohla na egzamin. Posadził mnie przed sobą, a miał na biurku talerz czereśni i pluł pestkami przed siebie. Ja się uchylałem, a on pluł to po mojej lewej, to po mojej prawej. Denerwujące było to, że cały czas musiałem przewidywać, w którą stronę się uchylić. Pamiętam, profesor zapytał mnie, co Rewolucja Październikowa przyniosła w sensie płciowym. Odpowiedziałem, że korespondencję Lenina z towarzyszką Kołłontaj na temat wolnej miłości, i rozwinąłem temat. Przerwał i objaśnił mnie, że prawidłowa odpowiedź brzmi: Rewolucja Październikowa przyniosła wyzwolenie kobiet. Otóż z tej zdobyczy Rewolucji Rodowicz korzystała pod każdym względem. Pamiętam, jak - w towarzystwie Osieckiej - jechaliśmy dorożką wskroś bułgarskie Wybrzeże Czarnomorskie do knajpy nocnej. Zgromadzone na deptakach RWPG tłumy: NRD-owcy, Czesi, Słowacy, Polacy na widok Rodowicz głośno wiwatowali wołając, każdy w swoim narzeczu: Bułeczka! Bułeczka! Polska Bułeczka! Takie przezwisko miała ona w obrębie socjalizmu, gdyż zawsze była okrągła, jędrna, wyklepana, wygłaskana i do schrupania. Nigdy się nie ubierała, zawsze przebierała, na ogół za tabor cygański. Była ogromnie wesoła i zabawowa, potem narodziła dzieci, więc posmutniała. Jeszcze dziś głos ma czysty, a tak silny, że kiedy śpiewa, zawsze coś pęka: albo mury Kremla, albo Ślesicka czy inna Prońko - z zawiści. Miała skłonności do żartów. Pamiętam, że kiedy Osiecka z Passentem na schodkach swego segmentu mieszkalnego wydawali przyjęcie w ekskluzywnym Bad Palenica, to poprzedzającej wydarzenie nocy Rodowicz zajechała do hotelu "Victoria" i przekupiła nocnego portiera. Dała mu na willę z basenem za to, żeby opuścił posterunek, ruszył na wieś i kupił jej po nocy żywe prosię. Potem rano przywiozła to prosię samochodem, a siedziało ono z radością na przednim siedzeniu, wygniecionym przez maestro Olbrychskiego. Pragnęła, aby zostało członkiem rodziny Passentów, żeby żyli razem długo i szczęśliwie. Perfidny Passent oddał jednak owo prosię nazwane Maryśka (na cześć ówczesnego szlagieru Rodowicz - Złota Płyta) do rzeźnika na wychowanie. Nim to się stało, ono kwiczało, a ja trzymałem je za tylne nogi (te dobre w galaretce) i pozowaliśmy do fotografii zbiorowej gości. Prosię tak nie lubiło pozować, że zesrało się ze strachu. Odbyt miało ono odrzutowy, że ja zaś trzymałem je leżąc - całą twarz mi obesrało. Stąd m.in. nadawanymi niekiedy przydomek zasrańca. Mam pamiątkową fotografię ze świńskim kałem pokrywającym mi czoło, oczy, nos, zalepiającym usta. Była epoka, kiedy Maryla Rodowicz kochała się z reżyserem Jasińskim z Krakowa. Wystawiał on na świeżym, choć skażonym powietrzu pod Wawelem, monumentalne widowisko dla ludu ze smokiem wawelskim w roli głównej. Ona przyjechała z Warszawy zabrać go swoim porche przerobionym na taksówkę. Jasiński był dyrektorem Teatru Stu i Rodowicz mieszkała z nim potem w teatrze, gdzie wydawali wielkie bale krakowsko-warszawskie. Mówiono wtedy w Krakowie a propos jej pobytu w Teatrze Stu: Ich stu, a ona jedna. Rodowicz lubi silnych mężczyzn, a Jasiński był tak mocarnym artystą, że pamiętam, jak moją ówczesną żonę niósł na rękach przez cały Kraków na śniadanie do "Wierzynka". Żona mi się ochwaciła na balu i dlatego wymagała dźwigania. W Warszawie w namiocie cyrkowym Jasiński wystawił Szaloną lokomotywę Witkacego z Marylą Rodowicz w roli tytułowej. Obecnie Maryla Rodowicz jest żoną tak zwanego Pana Peugeota. Mąż tak jest nazywany przez wzgląd na swoją silną indywidualność: od innych mężczyzn odróżnić go najłatwiej po marce jego samochodu. Tego wyboru Maryla Rodowicz dokonała po cierpliwym przeglądzie możliwości matrymonialnych, metodą prób, błędów i wypaczeń. Wśród prób był m.in. słynny z zamożności premierowicz Andrzej Jaroszewicz, wśród błędów zaś - aktor Daniel Olbrychski. Dzięki jej faworom dawano mu pograć w filmie oraz teatrze, gdzie doszedł nawet do Hamleta. Podobno Maryla przychodziła do takiego Wajdy, napinała znacząco muskuły i mówiła trzęsąc szybami: Mojemu chłopakowi nie dasz?! Chodziło oczywiście o rolę. Komu Rodowicz dawała, temu już żaden reżyser nie śmiał odmówić, a również żadna kobieta. Jest bardzo sentymentalna. W czasach, gdy była pierwszym gardłem RWPG, to jest wtedy, kiedy popijaliśmy w Bułgarii, akurat świeżo rzucił ją był samochodowy Jaroszewicz jr. Na widok każdego rozebranego mężczyzny zrywała się biedulka, bladła i mówiła drżącym głosem: To chyba Andrzej. A wówczas na plażach bułgarskich rozebrane były miliony budowniczych socjalizmu. Na estrady, z których wieje nudą, wraz z Rodowicz jeszcze wchodzi energia, muzykalność, radość, siła, ożywienie. Wszyscy pamiętają festiwal piosenki w Sopocie lub Opolu, gdzie śpiewała grając zarazem na wielkim bębnie i paru innych instrumentach. Słyszałem od bardzo miarodajnych osób, że ten bęben zrobiony był ze skóry, którą Rodowicz zdarła była z Olbrychskiego." J. Urban
Z twojej galerii wynika że warto Ci dać najwyższy stopień w skali
....fotka spoko a Rodowiczkę bardzo lubię....pozdrawiam autora
chciałam odpowiedzieć na Twojego mejla ale masz skrzynkę zapchaną chyba bo mój mejl do Ciebie wrócił:/
Bardzo ładne.
ona ma cos miedzy piersiami ;) cien jak...
ta kobieta kojarzy mi sie z "biednym" serialem, z muzyka juz gorzej...
p. Maryla się ucieszy, bo porawne. Pozdr.