była nieślubnym dzieckiem Bogarta i Marilyn Monroe... wyszła za Karola Kota... a teraz jest sama... "...lubiłem pić ciepłą krew i zabijałem jak nikt inny z Krakowa..." tak mówił Karol... W chwili zatrzymania miał 19 lat. ... "Każdy mój czyn poprzedzała dziwna myśl, taka natrętna, drążąca cały mózg. Dręczyła mnie, prześladowała. Nie mogłem spać ani się uczyć. Cierpiałem okrutnie, musiałem więc szybko myśleć, gdzie i kogo zabić. Po mordzie momentalnie się uspokajałem"... "No cóż, chyba się najpierw urodziłem. Było to krótko przed gwiazdką 1946 r. Tu w Krakowie. Jestem spod znaku Koziorożca, przez 8 lat byłem jedynakiem. Potem urodziła się siostra. Matka nie pracowała, nie chodziłem do przedszkola. Łatwo zaliczyłem podstawówkę i startowałem do technikum łączności. Z braku miejsc nie zostałem jednak przyjęty. Długo nie mogłem tego zrozumieć. Potem zdawałem do technikum energetycznego na Loretańskiej. Przyjęli mnie. Chodziłem tam aż do zdania matury... Pamiętam, że mając 10 lat zachorowałem na dyfteryt. Leżałem nawet w szpitalu. Poza tym zawsze byłem sprawny i zdrowy, jak żołnierz...
interesowało mnie to, co służy na wojnie niszczeniu człowieka i jego dobrobytu, a wiec: trucizny, noże, broń palna oraz sposoby ich najskuteczniejszego używania. Miałem sporą kolekcję noży : finki, noże sprężynowe, monterskie, rybackie i inne. Milicja zwinęła mi 17 sztuk. Należałem do sekcji strzeleckiej w klubie "Cracovia". Byłem najlepszym strzelcem z k.b.k.s. w Krakowie. Zbierałem atlasy medyczne i podręczniki z medycyny sądowej, studiowałem przebieg żył i umiejscowienie narządów, których rażenie powoduje nagłą śmierć. Czy Pan wie, że najłatwiejsza droga do serca prowadzi przez plecy? ... Przyjemność sprawiał mi widok zarzynanych zwierząt i ich rozbierania. Z rodzicami jeździłem na wakacje do Pcimia (to taka dziura pod Myślenicami). Było nudno, chodziłem więc do tamtejsze] rzeźni i asystowałem przy zabijaniu cieląt. Lubiłem ten widok i w końcu zasmakowałem w cieplej krwi. Piłem krew z cielęcia i wieprza. Dawali mi rzeźnicy, ile chciałem. Wiedziałem, ze ich to bawiło, i dziwili się mi, a ja z tego korzystałem. Zabijałem potem żaby. kury, gawrony, krety i cielęta. Matka o tym nic nie wiedziała, a dla niepoznaki odmawiałem jej zabicia ryby czy drobiu na obiad, choć to powstrzymywanie się dużo mnie kosztowało, bo przecież tak lubiłem wydłubywać oczy ptakom, pruć ich flaki i lizać krew. Inne upodobanie, to namiętne rysowania noży, gilotyn, szubienic i broni palnej. Gdy wiatrówkę miałem w domu strzelałem do książek, do mięsa, które matka przynosiła na obiad, aby zbadać energię i siłę pocisku. Dobrze operowałem nożem. Nosiłem go zawsze ze sobą. Wiele ćwiczyłem, np. refleks wyrabiałem sobie, uderzając nożem między swoimi rozłożonymi palcami Doszedłem do takiej wprawy, że przebijałem na wylot 3 cm deskę. Bardzo lubiłem niszczyć bilon. Miałem tego całą kolekcję. Rzucałem nożem do kart od gry - zawsze wybierałem na ofiary damy. Od czwartej klasy ćwiczyłem karate. Zbierałem tez truciznę, bo to przecież jeden z rodzajów broni wojskowej. Miałem także proch strzelniczy...
Rodzice cieszyli, ze syneczek ma jakieś zamiłowanie... byłem przecież normalnym człowiekiem... "...popatrz, bierz przykład z Karola, chcę żebyś był taki, jak Karol"... Bardziej szkoda mi mojej dziewczyny. Była ode mnie starsza. Studiowała sztuki piękne. Poznałem ją na treningach. Była to miłość platoniczna, nie skonsumowana, choć bardzo tego chciałem. Jej perswazje łagodziły moje zapędy. Ona znała moją tajemnicę. Zimą 1966 r. w czasie pobytu w Tyńcu pod Krakowem zwierzyłem jej się za swoich skłonności sadystycznych, mówiłem jej, że zadawanie ran sprawia mi przyjemność. Zresztą doznała tego na sobie. Kiedyś znów pojechaliśmy do Tyńca. Chciała coś tam rysować. Szliśmy jakimś wałem, przewróciłem ją na ziemię i przytknąłem nóż do jej gardła. Powiedziałem, że ją zabiję. Była spokojna, mówiła, że to nie ma sensu, przecież ludzie znajdą ciało, a milicja mnie złapie, bo wiadomo, że byłem z nią. Darowałem jej życie, jednak gdy wracaliśmy, znów ją dusiłem, ale ponownie puściłem ją wolno. Widziałem, że moje zachowanie traktowała jako żart, wtedy pokazałem jej szkło, które miałem w kieszeni. Zgłupiała kompletnie, a ja mówię, że przygotowałem je po to, aby po morderstwie poprzecinać jej żyły i upozorować czyn samobójczy, a potem ciało rzucić do rzeki. Gdyby ją znaleźli, wszyscy by potwierdzili, ze z miłości do mnie to zrobiła. Przeraziła się wtedy chyba na dobre. Następnego dnia namówiła mnie, abym poszedł z nią do lekarza. Dali mi jakieś witaminy. Więcej już nie byłem i powiedziałem jej, że i tak to już za późno. Ona jedna wiedziała przed napadem na tę małą, chyba Małgosię, ze muszę kogoś zgładzić. Wtedy jeszcze nie dowierzała. Nie mogłem jej zawieść, więc jak powiedziałem, tak zrobiłem...
W domu mieliśmy dwa koty. Były to koty siostry. Może dlatego znęcałem się nad nimi. Kopałem je, rzucałem z pokoju do pokoju, uderzałem o ścianę. Nie mogłem natomiast patrzeć jak prowadzili na rzeź cielęta, jak zabijano kury i świniaki. Płakałem jak bóbr. Może dla złagodzenia ich bólu i ze współczucia lubiłem ich krew. To prawdziwy napój bogów. Świadomość, że pijesz krew. która przed chwilą była żywa, to coś wzniosłego. Wy, którzy zostajecie wśród żywych, nie pojmiecie tego, zrozumieć to mogą tylko wybrani. Ja byłem naznaczony na tej ziemi, aby to odczuwać i sycić swój organizm odchodzącym życiem innych istot... Z moich marzeń zdążyło się spełnić jedno, chciałem i byłem katem ludzi, choć myślałem o większej rzezi, o prawdziwym dużym krematorium. Gdyby była wojna, chciałbym być szefem obozu koncentracyjnego, obcinałbym piersi kobiet i kładł je pod hełmy żołnierzy, aby nie uciskały ich w głowę. Marzyły mi się masowe mordy w komorach gazowych, łapanki, ćwiartowanie ludzi. Chciałem wymordować wszystkie kobiety, może poza dwoma - moją siostrą i kuzynką. Niestety, nie zdążyłem. Nie wiem , kto na tym stracił... Moralność? Według mnie jest to takie postępowanie, które sprawia przyjemność, które odpowiada człowiekowi. Co jest przyjemne, to jest moralne. Jeśli wiec mnie sprawiało satysfakcję i zadowolenie zgładzanie ludzi, to było to postępowanie zgodne z moją moralnością. Byłem oburzony, gdy rodzice komentowali opisywane w gazetach wypadki mordu i mówili, że robi to drań. Ja siebie nie uważam za drania. Drań to taki, który jest pijakiem, złym człowiekiem. Ja zaś uważam siebie za dobrego człowieka. Dokonywane przeze mnie mordy to była moja prywatna sprawa. Byłbym złym człowiekiem, gdybym pil wódkę i zadawał się z prostytutkami. Można więc być mordercą i zarazem dobrym człowiekiem, tak jak ja...
Modliłem się o to, aby w szkole nie być pytanym, czy o to, aby planowane morderstwo się udało... Samo cierpienie jest pięknem, a zadawanie komuś bólu lub cierpienia jest dziełem sztuki, a nie każdy to potrafi... Credio życiowe? Powiem krótko: zabijać i pić krew ofiar, niszczyć ludzi i ich majątek... Rozpocząłem więc od istot nieludzkich, chodziłem na łąki, gdzie było dużo żab. Wbijałem im ostrze kozika w wypukłe brzuszki i rzucałem za siebie. Potem były krety, ptaki i gołębie. Kiedyś spostrzegłem, że krew tych istot robi na mnie dziwne wrażenie. Lubiłem patrzeć, jak spływa po nożu, jak krople padają w ziemię i jeszcze do niedawna żywe wsiąkają w podłoże. Krew ciągle żyła, była ciepła... Był wrzesień 1964 r. Coś od rana chodziło za mną, gnało mnie, nakłaniało, aby kogoś ugodzić nożem. Zabrałem dwa noże i wyszedłem szukać obiektu. Pomyślałem, ze najpewniej będzie zamordować w pustym kościele jakąś starą, modlącą się kobietę. Wpierw zajrzałem do kościoła Kapucynów, a potem do Sercanek. Wszedłem do wnętrza, ukląkłem, przeżegnałem się i tak bezmyślnie czekałem na jakąś starowinę. Jak na złość żadna nie przychodziła. Już wychodziłem gdy w drzwiach zobaczyłem starą kobietę. Gdy uklękła, podszedłem do niej, wyjąłem bagnet i ciosem od dołu dźgnąłem ją silnie w plecy, mierząc na wysokości serca, tak aby cios był śmiertelny. Wyszedłem zaraz z kościoła. W jednej z bram otarłem bagnet palcem. a krew zlizałem. Jeszcze w tym samym miesiącu, kilka dni później musiałem znów kogoś zabić. Spostrzegłem staruszkę i szedłem za nią. Gdy weszła do kamienicy i była na półpiętrze, uderzyłem ją nożem w plecy. Również kolejną ofiarę przyuważyłem na ulicy. Wszedłem za nią do przedsionka klasztoru Prezentek i tam uderzyłem nożem w plecy. Potem w najbliższej bramie starłem krew z noża i palec oblizałem, W lutym 1966 r, było to w niedzielę, nie mogłem usiedzieć w domu. Pojechałem na Kopiec Kościuszki. Dzień był ładny, leżało sporo śniegu. Gdy dochodziłem do Kopca, słyszałem odgłosy jakiś zawodów. Szedł akurat mały chłopczyk, ciągnął za sobą sanki. Spytałem "czy są, tu jakieś zawody lub spartakiada". Odpowiedział, że tak i wskazał jak mam iść. Gdy się odwrócił, przyciągnąłem jego główkę do siebie i prawą ręką uderzałem go nożem w okolicach łopatek i nerek. Wracając, kupiłem ciastka i zawiozłem do domu. W kwietniu tego roku znów poczułem "natchnienie". Wszedłem do jednej z kamienic. Po chwili zeszła mała dziewczynka do skrzynki z listami. Lewą ręką złapałem ją za szyję, a prawą zadawałem nożem ciosy w plecy, brzuch i okolice serca. Noża nie schowałem od razu do pochwy, aby nie zetrzeć krwi. Wracając do domu, wszedłem do KW MO, aby przedłużyć zezwolenie na broń. Muszę też powiedzieć o próbach zabójstwa na koleżankach. Oprócz wspomnianych już dziś dwóch zamachów na plastyczkę, przypominam sobie również trzeci, było to w piwnicy, gdy odmówiła zbliżenia, strzeliłem do niej z biodra, ale chybiłem. Myślałem też o zamordowaniu czterech innych dziewczyn, dwie odmówiły pójścia ze mną na spacer i to je uratowało. Trzecia, której chciałem pomóc zejść z tego świata, nie była sama w domu, a czwartą uratowało to, iż chciałem brzytwą rozciąć jej głowę "od ucha do ucha", ale nie miałem pieniędzy na brzytwę. Jak Pan wie, próbowałem tez zabijać trucizną. Podjąłem cztery próby, ale chyba żadna się nie udała, choć doprawdy nie wiem jak to było możliwe. Kupiłem kiedyś dwie butelki piwa i wsypałem do nich po około łyżeczce uwodnionego arsenianu sodu. Jedną butelką postawiłem w bramie przy ul. Wawrzyńca, a drugą przy ul. Bożego Ciała. Stałem i czekałem, aż się ktoś złakomi. Dopóki wytrzymałem, nikt nie skusił się na piwo. Innym razem butelkę piwa z trucizną postawiłem w bramie przy ul. Dzierżyńskiego, gdzie mieszkała moja koleżanka - w nadziei, że może ona da się złapać. Kolejny raz zadziałałem inaczej. Zabrałem ze sobą sproszkowaną truciznę i po spożyciu obiadu w restauracji "Sielanka" wsypałem ją do stojącej na stole oranżady ale znów nic z tego chyba nie wyszło. Ostatni raz wsypałem truciznę do buteleczki z octem w barze ,,Przy Błoniach". Myślałem tak, jak posmakuje ktoś oranżadę, to może nie dopić i wylać, a w occie nigdy nie wykapuje. Czytałem potem gazety, pytałem, ale nikt nie słyszał o żadnym otruciu. Może ono poszło na konto kogo innego a może lekarze uznali, ze to zawal serca, nie wiem, choć chciałbym wiedzieć. Najgorzej jest przecież wtedy, gdy robota idzie na marne albo coś się zrobi, a z wyniku korzysta ktoś inny... Przyjemności doznawałem, gdy nóż wchodził w mięso, jest to uczucie nie do opisania, przeżycie warte jest szubienicy. Zazdroszczę chirurgom, jak tak na okrągło tną ciało, tyle że brak im tej atmosfery, tego napięcia, ze ktoś ich nakryje, a w dodatku pacjent nic nie przezywa, bo jest uśpiony. Kiedy przykładałem nóż do gardła plastyczki, chciałem widzieć obłędny strach i grozę w jej oczach, słyszeć krzyk rozpaczy i przerażenia, błaganie o darowanie życia, a po wbiciu ostrza - słyszeć rzężenie konającej... po mordzie. Momentalnie się uspokajałem, byłem jakiś swobodny, złe głosy odstępowały ode mnie, lepiej spałem, nie czułem potrzeby biegania za ofiarą, byłem zadowolony ... miałem bogate plany zbrodnicze, o których myślę z ubolewaniem, że ich nie zrealizowałem. Przede wszystkim miałem mordować młode dziewczyny. Wymyśliłem cały przebieg poszczególnych morderstw, wiele miało mieć postać orgietek zakończonych torturami i śmiercią. Planowałem też wysadzenie wiaduktu kolejowego, mordowanie dzieci i starych. Nie zdążyłem, trudno..." [ fragmenty wywiadu z Karolem Kotem tuż przed wykonaniem na nim kary śmierci ] ... i cały mezalians... teraz jest sama... czasem strzela do plastikowych dziewczyn na ulicach miast... " lubię jak krwawisz..."
"Sometimes I feel I've got to... run away, I've got to... get away. From the pain you drive into the heart of me. The love we share seems to go nowhere, And I've lost my life, For I toss and turn, I can't sleep at night"
patrzac na foty widze wlasnie wiecej m mansona niz radiohead
wlascnie wlasnie a siooo! :)))) :P
to chyba strona fotograficzna,,, talenty literackie to chyba gdzie indziej....
hahaha... :D Razielo rozwana :D
Ten sam komentarz co do zdjecia 321295 :).
była nieślubnym dzieckiem Bogarta i Marilyn Monroe... wyszła za Karola Kota... a teraz jest sama... "...lubiłem pić ciepłą krew i zabijałem jak nikt inny z Krakowa..." tak mówił Karol... W chwili zatrzymania miał 19 lat. ... "Każdy mój czyn poprzedzała dziwna myśl, taka natrętna, drążąca cały mózg. Dręczyła mnie, prześladowała. Nie mogłem spać ani się uczyć. Cierpiałem okrutnie, musiałem więc szybko myśleć, gdzie i kogo zabić. Po mordzie momentalnie się uspokajałem"... "No cóż, chyba się najpierw urodziłem. Było to krótko przed gwiazdką 1946 r. Tu w Krakowie. Jestem spod znaku Koziorożca, przez 8 lat byłem jedynakiem. Potem urodziła się siostra. Matka nie pracowała, nie chodziłem do przedszkola. Łatwo zaliczyłem podstawówkę i startowałem do technikum łączności. Z braku miejsc nie zostałem jednak przyjęty. Długo nie mogłem tego zrozumieć. Potem zdawałem do technikum energetycznego na Loretańskiej. Przyjęli mnie. Chodziłem tam aż do zdania matury... Pamiętam, że mając 10 lat zachorowałem na dyfteryt. Leżałem nawet w szpitalu. Poza tym zawsze byłem sprawny i zdrowy, jak żołnierz... interesowało mnie to, co służy na wojnie niszczeniu człowieka i jego dobrobytu, a wiec: trucizny, noże, broń palna oraz sposoby ich najskuteczniejszego używania. Miałem sporą kolekcję noży : finki, noże sprężynowe, monterskie, rybackie i inne. Milicja zwinęła mi 17 sztuk. Należałem do sekcji strzeleckiej w klubie "Cracovia". Byłem najlepszym strzelcem z k.b.k.s. w Krakowie. Zbierałem atlasy medyczne i podręczniki z medycyny sądowej, studiowałem przebieg żył i umiejscowienie narządów, których rażenie powoduje nagłą śmierć. Czy Pan wie, że najłatwiejsza droga do serca prowadzi przez plecy? ... Przyjemność sprawiał mi widok zarzynanych zwierząt i ich rozbierania. Z rodzicami jeździłem na wakacje do Pcimia (to taka dziura pod Myślenicami). Było nudno, chodziłem więc do tamtejsze] rzeźni i asystowałem przy zabijaniu cieląt. Lubiłem ten widok i w końcu zasmakowałem w cieplej krwi. Piłem krew z cielęcia i wieprza. Dawali mi rzeźnicy, ile chciałem. Wiedziałem, ze ich to bawiło, i dziwili się mi, a ja z tego korzystałem. Zabijałem potem żaby. kury, gawrony, krety i cielęta. Matka o tym nic nie wiedziała, a dla niepoznaki odmawiałem jej zabicia ryby czy drobiu na obiad, choć to powstrzymywanie się dużo mnie kosztowało, bo przecież tak lubiłem wydłubywać oczy ptakom, pruć ich flaki i lizać krew. Inne upodobanie, to namiętne rysowania noży, gilotyn, szubienic i broni palnej. Gdy wiatrówkę miałem w domu strzelałem do książek, do mięsa, które matka przynosiła na obiad, aby zbadać energię i siłę pocisku. Dobrze operowałem nożem. Nosiłem go zawsze ze sobą. Wiele ćwiczyłem, np. refleks wyrabiałem sobie, uderzając nożem między swoimi rozłożonymi palcami Doszedłem do takiej wprawy, że przebijałem na wylot 3 cm deskę. Bardzo lubiłem niszczyć bilon. Miałem tego całą kolekcję. Rzucałem nożem do kart od gry - zawsze wybierałem na ofiary damy. Od czwartej klasy ćwiczyłem karate. Zbierałem tez truciznę, bo to przecież jeden z rodzajów broni wojskowej. Miałem także proch strzelniczy... Rodzice cieszyli, ze syneczek ma jakieś zamiłowanie... byłem przecież normalnym człowiekiem... "...popatrz, bierz przykład z Karola, chcę żebyś był taki, jak Karol"... Bardziej szkoda mi mojej dziewczyny. Była ode mnie starsza. Studiowała sztuki piękne. Poznałem ją na treningach. Była to miłość platoniczna, nie skonsumowana, choć bardzo tego chciałem. Jej perswazje łagodziły moje zapędy. Ona znała moją tajemnicę. Zimą 1966 r. w czasie pobytu w Tyńcu pod Krakowem zwierzyłem jej się za swoich skłonności sadystycznych, mówiłem jej, że zadawanie ran sprawia mi przyjemność. Zresztą doznała tego na sobie. Kiedyś znów pojechaliśmy do Tyńca. Chciała coś tam rysować. Szliśmy jakimś wałem, przewróciłem ją na ziemię i przytknąłem nóż do jej gardła. Powiedziałem, że ją zabiję. Była spokojna, mówiła, że to nie ma sensu, przecież ludzie znajdą ciało, a milicja mnie złapie, bo wiadomo, że byłem z nią. Darowałem jej życie, jednak gdy wracaliśmy, znów ją dusiłem, ale ponownie puściłem ją wolno. Widziałem, że moje zachowanie traktowała jako żart, wtedy pokazałem jej szkło, które miałem w kieszeni. Zgłupiała kompletnie, a ja mówię, że przygotowałem je po to, aby po morderstwie poprzecinać jej żyły i upozorować czyn samobójczy, a potem ciało rzucić do rzeki. Gdyby ją znaleźli, wszyscy by potwierdzili, ze z miłości do mnie to zrobiła. Przeraziła się wtedy chyba na dobre. Następnego dnia namówiła mnie, abym poszedł z nią do lekarza. Dali mi jakieś witaminy. Więcej już nie byłem i powiedziałem jej, że i tak to już za późno. Ona jedna wiedziała przed napadem na tę małą, chyba Małgosię, ze muszę kogoś zgładzić. Wtedy jeszcze nie dowierzała. Nie mogłem jej zawieść, więc jak powiedziałem, tak zrobiłem... W domu mieliśmy dwa koty. Były to koty siostry. Może dlatego znęcałem się nad nimi. Kopałem je, rzucałem z pokoju do pokoju, uderzałem o ścianę. Nie mogłem natomiast patrzeć jak prowadzili na rzeź cielęta, jak zabijano kury i świniaki. Płakałem jak bóbr. Może dla złagodzenia ich bólu i ze współczucia lubiłem ich krew. To prawdziwy napój bogów. Świadomość, że pijesz krew. która przed chwilą była żywa, to coś wzniosłego. Wy, którzy zostajecie wśród żywych, nie pojmiecie tego, zrozumieć to mogą tylko wybrani. Ja byłem naznaczony na tej ziemi, aby to odczuwać i sycić swój organizm odchodzącym życiem innych istot... Z moich marzeń zdążyło się spełnić jedno, chciałem i byłem katem ludzi, choć myślałem o większej rzezi, o prawdziwym dużym krematorium. Gdyby była wojna, chciałbym być szefem obozu koncentracyjnego, obcinałbym piersi kobiet i kładł je pod hełmy żołnierzy, aby nie uciskały ich w głowę. Marzyły mi się masowe mordy w komorach gazowych, łapanki, ćwiartowanie ludzi. Chciałem wymordować wszystkie kobiety, może poza dwoma - moją siostrą i kuzynką. Niestety, nie zdążyłem. Nie wiem , kto na tym stracił... Moralność? Według mnie jest to takie postępowanie, które sprawia przyjemność, które odpowiada człowiekowi. Co jest przyjemne, to jest moralne. Jeśli wiec mnie sprawiało satysfakcję i zadowolenie zgładzanie ludzi, to było to postępowanie zgodne z moją moralnością. Byłem oburzony, gdy rodzice komentowali opisywane w gazetach wypadki mordu i mówili, że robi to drań. Ja siebie nie uważam za drania. Drań to taki, który jest pijakiem, złym człowiekiem. Ja zaś uważam siebie za dobrego człowieka. Dokonywane przeze mnie mordy to była moja prywatna sprawa. Byłbym złym człowiekiem, gdybym pil wódkę i zadawał się z prostytutkami. Można więc być mordercą i zarazem dobrym człowiekiem, tak jak ja... Modliłem się o to, aby w szkole nie być pytanym, czy o to, aby planowane morderstwo się udało... Samo cierpienie jest pięknem, a zadawanie komuś bólu lub cierpienia jest dziełem sztuki, a nie każdy to potrafi... Credio życiowe? Powiem krótko: zabijać i pić krew ofiar, niszczyć ludzi i ich majątek... Rozpocząłem więc od istot nieludzkich, chodziłem na łąki, gdzie było dużo żab. Wbijałem im ostrze kozika w wypukłe brzuszki i rzucałem za siebie. Potem były krety, ptaki i gołębie. Kiedyś spostrzegłem, że krew tych istot robi na mnie dziwne wrażenie. Lubiłem patrzeć, jak spływa po nożu, jak krople padają w ziemię i jeszcze do niedawna żywe wsiąkają w podłoże. Krew ciągle żyła, była ciepła... Był wrzesień 1964 r. Coś od rana chodziło za mną, gnało mnie, nakłaniało, aby kogoś ugodzić nożem. Zabrałem dwa noże i wyszedłem szukać obiektu. Pomyślałem, ze najpewniej będzie zamordować w pustym kościele jakąś starą, modlącą się kobietę. Wpierw zajrzałem do kościoła Kapucynów, a potem do Sercanek. Wszedłem do wnętrza, ukląkłem, przeżegnałem się i tak bezmyślnie czekałem na jakąś starowinę. Jak na złość żadna nie przychodziła. Już wychodziłem gdy w drzwiach zobaczyłem starą kobietę. Gdy uklękła, podszedłem do niej, wyjąłem bagnet i ciosem od dołu dźgnąłem ją silnie w plecy, mierząc na wysokości serca, tak aby cios był śmiertelny. Wyszedłem zaraz z kościoła. W jednej z bram otarłem bagnet palcem. a krew zlizałem. Jeszcze w tym samym miesiącu, kilka dni później musiałem znów kogoś zabić. Spostrzegłem staruszkę i szedłem za nią. Gdy weszła do kamienicy i była na półpiętrze, uderzyłem ją nożem w plecy. Również kolejną ofiarę przyuważyłem na ulicy. Wszedłem za nią do przedsionka klasztoru Prezentek i tam uderzyłem nożem w plecy. Potem w najbliższej bramie starłem krew z noża i palec oblizałem, W lutym 1966 r, było to w niedzielę, nie mogłem usiedzieć w domu. Pojechałem na Kopiec Kościuszki. Dzień był ładny, leżało sporo śniegu. Gdy dochodziłem do Kopca, słyszałem odgłosy jakiś zawodów. Szedł akurat mały chłopczyk, ciągnął za sobą sanki. Spytałem "czy są, tu jakieś zawody lub spartakiada". Odpowiedział, że tak i wskazał jak mam iść. Gdy się odwrócił, przyciągnąłem jego główkę do siebie i prawą ręką uderzałem go nożem w okolicach łopatek i nerek. Wracając, kupiłem ciastka i zawiozłem do domu. W kwietniu tego roku znów poczułem "natchnienie". Wszedłem do jednej z kamienic. Po chwili zeszła mała dziewczynka do skrzynki z listami. Lewą ręką złapałem ją za szyję, a prawą zadawałem nożem ciosy w plecy, brzuch i okolice serca. Noża nie schowałem od razu do pochwy, aby nie zetrzeć krwi. Wracając do domu, wszedłem do KW MO, aby przedłużyć zezwolenie na broń. Muszę też powiedzieć o próbach zabójstwa na koleżankach. Oprócz wspomnianych już dziś dwóch zamachów na plastyczkę, przypominam sobie również trzeci, było to w piwnicy, gdy odmówiła zbliżenia, strzeliłem do niej z biodra, ale chybiłem. Myślałem też o zamordowaniu czterech innych dziewczyn, dwie odmówiły pójścia ze mną na spacer i to je uratowało. Trzecia, której chciałem pomóc zejść z tego świata, nie była sama w domu, a czwartą uratowało to, iż chciałem brzytwą rozciąć jej głowę "od ucha do ucha", ale nie miałem pieniędzy na brzytwę. Jak Pan wie, próbowałem tez zabijać trucizną. Podjąłem cztery próby, ale chyba żadna się nie udała, choć doprawdy nie wiem jak to było możliwe. Kupiłem kiedyś dwie butelki piwa i wsypałem do nich po około łyżeczce uwodnionego arsenianu sodu. Jedną butelką postawiłem w bramie przy ul. Wawrzyńca, a drugą przy ul. Bożego Ciała. Stałem i czekałem, aż się ktoś złakomi. Dopóki wytrzymałem, nikt nie skusił się na piwo. Innym razem butelkę piwa z trucizną postawiłem w bramie przy ul. Dzierżyńskiego, gdzie mieszkała moja koleżanka - w nadziei, że może ona da się złapać. Kolejny raz zadziałałem inaczej. Zabrałem ze sobą sproszkowaną truciznę i po spożyciu obiadu w restauracji "Sielanka" wsypałem ją do stojącej na stole oranżady ale znów nic z tego chyba nie wyszło. Ostatni raz wsypałem truciznę do buteleczki z octem w barze ,,Przy Błoniach". Myślałem tak, jak posmakuje ktoś oranżadę, to może nie dopić i wylać, a w occie nigdy nie wykapuje. Czytałem potem gazety, pytałem, ale nikt nie słyszał o żadnym otruciu. Może ono poszło na konto kogo innego a może lekarze uznali, ze to zawal serca, nie wiem, choć chciałbym wiedzieć. Najgorzej jest przecież wtedy, gdy robota idzie na marne albo coś się zrobi, a z wyniku korzysta ktoś inny... Przyjemności doznawałem, gdy nóż wchodził w mięso, jest to uczucie nie do opisania, przeżycie warte jest szubienicy. Zazdroszczę chirurgom, jak tak na okrągło tną ciało, tyle że brak im tej atmosfery, tego napięcia, ze ktoś ich nakryje, a w dodatku pacjent nic nie przezywa, bo jest uśpiony. Kiedy przykładałem nóż do gardła plastyczki, chciałem widzieć obłędny strach i grozę w jej oczach, słyszeć krzyk rozpaczy i przerażenia, błaganie o darowanie życia, a po wbiciu ostrza - słyszeć rzężenie konającej... po mordzie. Momentalnie się uspokajałem, byłem jakiś swobodny, złe głosy odstępowały ode mnie, lepiej spałem, nie czułem potrzeby biegania za ofiarą, byłem zadowolony ... miałem bogate plany zbrodnicze, o których myślę z ubolewaniem, że ich nie zrealizowałem. Przede wszystkim miałem mordować młode dziewczyny. Wymyśliłem cały przebieg poszczególnych morderstw, wiele miało mieć postać orgietek zakończonych torturami i śmiercią. Planowałem też wysadzenie wiaduktu kolejowego, mordowanie dzieci i starych. Nie zdążyłem, trudno..." [ fragmenty wywiadu z Karolem Kotem tuż przed wykonaniem na nim kary śmierci ] ... i cały mezalians... teraz jest sama... czasem strzela do plastikowych dziewczyn na ulicach miast... " lubię jak krwawisz..."
cool text, teatr fot
"Sometimes I feel I've got to... run away, I've got to... get away. From the pain you drive into the heart of me. The love we share seems to go nowhere, And I've lost my life, For I toss and turn, I can't sleep at night"
wódz -> ale marylin manson nie :P
ale ta wyszla za Karola M. ale ten kochal sie w Sharon T. i caly mezalians.. teraz jest sama... [kobieta to aktywny podmiot alienacji]
marylin byla blond
i don't think so.