Opis zdjęcia
16.08.2012 Aiguilles d\\\\\\\'Arves - trzy strzeliste wyizolowane szczyty (najwyższy 3514 m) w masywie Grandes Rousess; Alpy Delfinackie, Francja. Chciałbym dziś się podzielić kilkoma refleksjami z wyjątkowego dnia w Alpach francuskich. To jest jeden z tych dni w górach, które zdarzają się bardzo rzadko, ale pamięta się je lepiej od pozostałych. To jeden z tych dni, kiedy człowiek wie, dlaczego tyle poświęca by po tych górach chodzić. Wreszcie to jeden z tych dni, kiedy pogoda jest niepewna i nie wiadomo do końca czy uda się zobaczyć to na co się czeka. Rano lało, choć prognozy pogody nic na ten temat nie wspomniały. Nocowaliśmy w namiocie około 3-4 godzin drogi od miejsca do którego zamierzaliśmy dojść, by ujrzeć najlepszą panoramę Aiguilles d\\\\\\\'Arves. Wyszliśmy późno, bo dopiero w momencie kiedy trochę się przejaśniało. W ciągu dnia przejaśnienia były już znaczne, ale wciąż nie było widać trzech skalnych piramid. Wciąż były przykryte gęstą pierzyną chmur, która cały dzień siedziała na nich jak przyklejona. Chmury się kotłowały, raz było ich mniej, raz więcej, ale zawsze zakrywały iglice. Czekaliśmy cały dzień, aż cel naszej wyprawy się odsłoni. Około godziny 19, kiedy chmury jeszcze zgęstniały chyba już zwątpiliśmy, że w ogóle tego dnia ujrzymy góry, usiedliśmy trochę zrezygnowani czekając na rychłe nadejście nocy. I wtedy stało się to na co czekaliśmy. Może przesadzam, ale dla mnie było to jak uderzenie pioruna, jak głos Boga, jak odgłos trąby. Nagle chmury ustąpiły, ale nie całkiem i odsłaniając tylko wierzchołki gór tańczyły na skałach rzucając fantazyjne cienie, bo słońce było już nisko. Spektakl trwał kilkadziesiąt minut, a my oglądaliśmy jak w amoku co rozgrywa się przed oczyma. Byliśmy tam sami, nie było w ogóle ludzi. Sami w całych górach, oko w oko z przyrodą, która jakby dla nas rozegrała to co się działo. Być tam i poczuć, to nie to samo co opisać, słowa zamierają, niech namiastkę stanowi powyższa fotografia.