Opis zdjęcia
Dawno nie było u mnie recenzji. No to nadrabiam. DCD zawsze uważałem za cwaniaczków, a ich twórczość jako rodzaj hochszaplerki, na którą dają się nabrać nadwrażliwcy z mierną znajomością muzyki etnicznej i dawnej. (no choćby Hidlegaarda Von Bingen się kłania). 15 lat temu pożegnali się owi cwaniacy Spiritchaserem, na którym poszli w afrykanizmy mocno, z bardzo dobrym skutkiem zresztą. Wydawało się ze koniec historii nastapił. Płyt DCD od dawna sam z własnej woli nie włączam. Ot wspomnienie zatarte z młodości naiwnej i tyle. Aż tu między opłotkami wieść gruchła była, że owi szarlatani znowu coś knuja. Od kilku dni odsłuchiwam najnowszą potrawę tych australijskich kucharzy "Anastasis" i proszę proszę, dobra rzecz psze państwa, nawet bardzo dobra! Tym razem poszli w klimaty Libanu, mojego rodzinnego Izraela, ogólnie bliskowschodnio i Stambulsko zalatywa. Dobre, rytmiczne, z przekonujacymi melodiami i aranżami. Dużo lepsze od większości ich płyt, które po latach odbieram jako sprytnie podaną, ładnie opakowaną myślową pustkę. Niemniej Anastasis polecam. Następna recenzja około 2014tego.