Ledwie zaś piękna zstąpiła w ogrody, Kwiaty o względy jej poszły w zawody, Wawrzyn się skłonił i przykląkł ostrokrzew, Do stóp źródlane przypadły jej wody. Kwietnik widziałem czy raj — nie odgadnę. Ona — hurysą niebiańskiej urody. Pamiętaj, serce — szybko więdną róże. Pośpiesz się przeto, nim nastały chłody. Na każdym płatku — znaki przeznaczenia, Czytać je — chyba daremne zachody. Słuchaj, lekarzu! Cierpienie mnie trawi — Lekarstwo na nie czy znasz, siwobrody? Oczy jej — okna ciemnego pałacu, Rzęsy — cierniami zjeżone przeszkody. Ze okrucieństwo zabija, słyszałem: Znoszę je co dzień, nie żądam nagrody. Mówią, żem nędzarz — nie! jestem bogaczem. Kocham — to starczy za skarbce i trzody. Nadeszła: żegnaj marzenie o raju, Nadeszła: w raj się zmieniły ogrody. Nikt tu nie wtargnie — uczucie oplotło Jak pająk wszystkie szczeliny przyrody. Kto ujrzał pasmo jej włosów puszystych, Ten niewolnikiem — sędziwy czy młody. Słuchaj, lekarzu! Cierpienie się wzmaga — A tobie wciąż nie wiadome powody... Pewnie ktoś urok na mnie rzucił wiosną: Zima nadejdzie — żar mój stopi lody... Odchodzi, żadnych nie rzuca rozkazów — Lecz jam niewolnik i nie chcę swobody! Odchodzi: źródło wysycha, liść spada I przekwitają samotne ogrody. Ach, nawet miesiąc gaśnie wśród obłoków. Ciemne są słońca wschody i zachody. Kamal pijaństwu nigdy nie hołdował — Dziś w cierpkim winie poszuka osłody. Lecz cóż to... Pączki znów się otwierają, Znów trel słowika, ważek korowody: Ona powraca, namiętna i czuła — Znów czas nastaje szczęścia i pogody. Wietrzyk poranny kołysze listowie, Spijam rozkoszy najwspanialsze miody. Post porzuciłem, modlitwę i prawo Dla łaskawego daru jej urody. Ludzie, nazwijcie Kamala szaleńcem: Piękna zstąpiła w miłości ogrody. Kamal Chudżandi
Ledwie zaś piękna zstąpiła w ogrody, Kwiaty o względy jej poszły w zawody, Wawrzyn się skłonił i przykląkł ostrokrzew, Do stóp źródlane przypadły jej wody. Kwietnik widziałem czy raj — nie odgadnę. Ona — hurysą niebiańskiej urody. Pamiętaj, serce — szybko więdną róże. Pośpiesz się przeto, nim nastały chłody. Na każdym płatku — znaki przeznaczenia, Czytać je — chyba daremne zachody. Słuchaj, lekarzu! Cierpienie mnie trawi — Lekarstwo na nie czy znasz, siwobrody? Oczy jej — okna ciemnego pałacu, Rzęsy — cierniami zjeżone przeszkody. Ze okrucieństwo zabija, słyszałem: Znoszę je co dzień, nie żądam nagrody. Mówią, żem nędzarz — nie! jestem bogaczem. Kocham — to starczy za skarbce i trzody. Nadeszła: żegnaj marzenie o raju, Nadeszła: w raj się zmieniły ogrody. Nikt tu nie wtargnie — uczucie oplotło Jak pająk wszystkie szczeliny przyrody. Kto ujrzał pasmo jej włosów puszystych, Ten niewolnikiem — sędziwy czy młody. Słuchaj, lekarzu! Cierpienie się wzmaga — A tobie wciąż nie wiadome powody... Pewnie ktoś urok na mnie rzucił wiosną: Zima nadejdzie — żar mój stopi lody... Odchodzi, żadnych nie rzuca rozkazów — Lecz jam niewolnik i nie chcę swobody! Odchodzi: źródło wysycha, liść spada I przekwitają samotne ogrody. Ach, nawet miesiąc gaśnie wśród obłoków. Ciemne są słońca wschody i zachody. Kamal pijaństwu nigdy nie hołdował — Dziś w cierpkim winie poszuka osłody. Lecz cóż to... Pączki znów się otwierają, Znów trel słowika, ważek korowody: Ona powraca, namiętna i czuła — Znów czas nastaje szczęścia i pogody. Wietrzyk poranny kołysze listowie, Spijam rozkoszy najwspanialsze miody. Post porzuciłem, modlitwę i prawo Dla łaskawego daru jej urody. Ludzie, nazwijcie Kamala szaleńcem: Piękna zstąpiła w miłości ogrody. Kamal Chudżandi
bdb!
od tych oczu trudno oderwać wzrok, jest coś w tym portrecie