Opis zdjęcia
Jadwiga Modlińska z d. Starkel, ok. 1906 r. Autorka 2 poprzednich fotografii z mojego katalogu (Czas zatrzymany) przedstawiających nauczyciela ludowego Franciszka Twaroga przed szkołą w Luboczy oraz tamtejsze dzieci z III klasy. O jej nieszczęśliwej historii dowiedziałem się od p. Marii Zderkowskiej z d. Twaróg, która jako 10 letnia dziewczynka siedzi na wcześniejszym zdjęciu jedyna w białej sukience pośród innych dzieci. Jadwiga z domu Starkel (1893-1932), kiedy dorosła najpierw pokochała z wzajemnością swego dalekiego kuzyna Tadeusza B., był on jednak niewierzący, a na dodatek wyśmiewał się z religii katolickiej nie chcąc przystąpić do sakramentu małżeństwa, co Jadwiga traktowała jako niezbędny warunek zamążpójścia. Miłość ich, pomimo, że wzajemna i płomienna napotkała na przeszkodę nie do przebycia, co dodatkowo utrudniało pochodzenie z wyższych sfer i ostentacyjne manifestowanie tego przy każdej okazji za strony rodziny jej narzeczonego. Po śmierci swoich rodziców Jadwiga, dysponująca pewnym majątkiem, była jednak zależna od swych prawnych opiekunów, którymi zostali właśnie opisani rodzice Tadeusza B. Ten jednak wciąż nie dopuszczał do głowy myśli, że nie zdobędzie ręki Jadwigi, „bo kochał się w niej straszliwie”, i w czasie rozłąki, każdego bez wyjątku dnia słał jej najpiękniejsze kartki pocztowe jakie tylko można było zdobyć. Zebrały się ich setki, co świadczy o dość długim okresie ich znajomości. Gdy kończyła się inwencja albo czasu brakowało, Tadeusz słał do narzeczonej kartkę za kartką, choćby tylko z datą i adresem, ale wysyłał je codziennie. Jadwiga pozostała mimo to w swym postanowieniu niewzruszona, i do jej małżeństwa z Tadeuszem nigdy nie doszło, a „miłość akademicka” – z czasem wypaliła się. Jego rodzice chcąc się wywiązać z nałożonego układem rodzinnym zobowiązania, wydali Jadwigę w 1920 r.za mąż, za człowieka szlachetnego, religijnego, a zarazem bardzo majętnego, pana Modlińskiego. Nieszczęście nie opuszczało jednak Jadwigi nadal, bo Modliński na drugi dzień po ślubie dostał częściowego wylewu krwi do mózgu i został sparaliżowany od nóg do pasa, nie mógł się w ogóle poruszać, o obowiązkach małżeńskich nie wspominając. Przeleżał tak biedak będąc pod troskliwą opieką żony i personelu zakładu opiekuńczego u Helclów w Krakowie przez 12 długich lat, nie podnosząc się wcale z łóżka, z postępującym w górę ciała paraliżem. Pobyt w tym zakładzie kosztował go krocie, ale dzięki temu przedłużył sobie życie o wiele lat. Odziedziczył po swych przodkach z Francji tytuł barona i znaczny majątek. Zanim zmarł na nadciśnienie w 1930 r., udzielił zgody na rozwód i powtórne małżeństwo swej żony z Kurtem Frankiem, nieprzytomnie od lat zakochanym w Jadwidze zastępcą dyrektora fabryki gdzie ona pracowała, i gdzie się poznali. Modliński nie podnosił się wcale z łóżka ale był świadomy. Często odwiedzany przez żonę mówił do niej: – „Słuchaj Jadziu, to przecież jest niemożliwe, abyś ty zmarnowała przy mnie całe swoje życie. Zwalniam cię z przysięgi wierności małżeńskiej – daję ci wolność”. Jadwiga z czasem obdarzyła uczuciem Kurta Franka, lecz będąc osobą wierzącą i wrażliwą nie chciała pozostawiać męża na łasce losu, w życiowej samotności, i jego propozycję za każdym razem odrzucała tym bardziej, że jakaś jej ciotka przypominała: – „Nie, nie opuścisz go, przecież przysięgałaś aż do śmierci!”. Nie było to jednak potrzebne, bo Jadwiga i tak nie chciała wyjść za Kurta Franka. Mawiała: „Dopóki mąż mój żyje, możemy być tylko przyjaciółmi, ale o » tym« nie ma mowy”. Była autentycznie zrozpaczona chorobą męża, najbardziej w początkowym okresie ich związku. Z czasem, jako kobieta bezdzietna i pozbawiona naturalnych obowiązków wypływających z roli matki, próbowała sobie znaleźć jakieś dodatkowe zajęcia, tym bardziej, że była bardzo ciekawa świata, zaradna i aktywna. Pani Maria opowiadając o niej mówiła, że „była łagodna i miała złote serce, ale i nieszczęśliwe życie, bo zaraz gdy kogoś pokochała, to pojawiały się i piętrzyły nie do pokonania przeszkody”. Jadwiga dziecka uwielbiała muzykę, więc przywoziła ze sobą do Luboczy patefon i kolekcję płyt, które wieczorami słuchano przy otwartym oknie, ku uciesze wiejskiej gawiedzi zbierającej się nieopodal na drodze. Drugim jej hobby była fotografia, którą uprawiała z prawdziwą przyjemnością robiąc przede wszystkim zdjęcia rodzinne. Po wywołaniu klisz naświetlała później papiery w tzw. kopioramce w dziennym świetle, i samodzielnie obrabiała je w domu. Na zachowanych zdjęciach Modlińskiej oprócz członków najbliższej familii znajdują się także postacie, które pani Maria Zderkowska po około 70-ciu latach identyfikowała i wymieniała bez trudu: Kurt Frank, ksiądz Jan Skarbek i ksiądz Franciszek Korzonkiewicz z Pleszowa, ojciec z zakonu oo. Kapucynów, wuj Wesołowski, pani Antecka z córką, Józef Wiśniewski – nauczyciel z Prus („przychodził do nas grać w karty z tatusiem, sportowiec, narciarz”), Felicja Galiszkiewicz – nauczycielka, pan Józef Bęben – nauczyciel, pani Łukaszewicz – żona dyrektora, Barbara Ciesielska – pomoc domowa, Rogowski – syn kierownika szkoły w Branicach, bratanek pani Oliwianki, która zginęła w Oświęcimiu za przechowywanie Żydów, pani Sikorska... Na zdjęciach często pojawiały się także dziewczynki: Władzia Krupianka z Luboczy, Jagusia Ciesielska z Pleszowa-Kujaw, Wikta Błachówna z Grębałowa i wiele innych, które odwiedzając Marysię Twarożankę, stawały się przy okazji wdzięcznym obiektem zainteresowań fotograficznych jej cioci. Jadwiga Modlińska będąc matką chrzestną Marysi Twarożanki zawsze przywoziła jej jakieś sukienki, trzewiki, lalki, wózeczki i wiele innych zabawek. Jadwiga mieszkała w Sosnowcu – i jak się po latach okazało – dokładnie na tym samym, niewielkim osiedlu, co rodzice przyszłego męża Marii – Romana Zderkowskiego, z którym prawdopodobnie w czasie odwiedzin swej cioci bawiła się nawet na podwórku, nie wiedząc, że kiedyś zostaną małżeństwem. Znacznie częściej niż ona w Sosnowcu, pojawiała się jednak w Luboczy jej ciocia wraz z pozostałymi gośćmi.. „To były niezwykle urocze tygodnie, gdy oni do nas przyjeżdżali, było cudownie!” powtarzała z błogim uśmiechem na twarzy pani Maria. Opowiadała: „Tatuś wynajmował dość często konie, bryczkę i odwiedzaliśmy w Pleszowie rodzinę jego brata Jana, który był kierownikiem tamtejszej szkoły albo składaliśmy wizytę u zaprzyjaźnionego z nami księdza proboszcza Jana Skarbka, a gdy odszedł, to księdza Franciszka Korzonkiewicza. Urządzaliśmy także wycieczki do Ruszczy, Dojazdowa i wielu jeszcze innych miejsc, gdzie robiono fajne zabawy i ogniska, a w zimie kuligi”. Po powrocie z wycieczek i kolacji niedoszły narzeczony Jadwigi Modlińskiej – Kurt, zazwyczaj wspaniale koncertował na fortepianie (na przemian z Teresą Twarogową), lub namiętnie grywał ze wszystkimi w szachy, a nawet uczył tej królewskiej gry dzieci wiejskie. Kurt przyjeżdżał wraz z Jadwigą z Sosnowca do Luboczy nie tylko na urlopy, ale także na każde większe święta, i kiedy się tu znalazł, bardzo lubił – od czasu do czasu – pojechać „kocmyrzówką” ( koleją łączącą Kraków z Kocmyrzowem) do dawnej stolicy Polski, by tam pozwiedzać zabytki i pospacerować po Rynku i Plantach. Na te wycieczki udawał się najczęściej samotnie, nie licząc towarzyszących mu w drodze na stację znajomych psów: „Reksa” i „Pypcia”, które idąc w parze, z racji znacznej różnicy swej wielkości wyglądały „szalenie zabawnie”. Ale zanim Kurt dotarł na pociąg, musiał pokonać drogę na piechotę z Luboczy przez Błonia do Grebałowa, którą bardzo uwielbiał, bo dookoła była wspaniała przyroda i rozciągał ciekawy krajobraz, którym był nieustannie zachwycony. „Po co mi jechać do Ameryki na Florydę ?” – mawiał, i nie były to tylko puste słowa, bo był bardzo zamożny, i bez problemu mógł pojechać tam, gdzie tylko by zechciał. Kurt Frank przyjeżdżał wspólnie z Jadwigą do Luboczy przez wiele lat, ale kiedy po 12 latach pobytu w zakładzie u Helclów zmarł na skutek nadciśnienia, na wylew krwi do mózgu jej mąż – baron Modliński, postanowili wreszcie się pobrać. Po okresie rocznej żałoby była już nawet wyznaczona data ich ślubu: 12 marca 1932 roku.. Jednak Jadwiga odczuwając pewne dolegliwości (guz) postanowiła poddać się jeszcze przed zamążpójściem operacji w prywatnej klinice Dra Gasińskiego. Operacja była bardzo kosztowna ( 2,5 tys. złotych plus opłaty za przedłużony pobyt w szpitalu), jednak dla jej narzeczonego – Kurta, nie stanowiło to żadnego problemu, a po zabiegu, gdy Jadwiga zamierzała się z nim udać do domu, przyjechał po nią rozradowany, z bukietem pięknych kwiatów. Samochód z szoferem stał przed kliniką, a Kurt długo oczekiwał na swą wybrankę, którą jeszcze przed wypisem miał powtórnie przebadać właściciel kliniki, chirurg Gasiński. Pobyt Modlińskiej był jednak przedłużony, bo coś budziło niepokój lekarzy. Dr Gasiński badał ją jeszcze tuż przed wyjściem, dotykał nogi, która była lekko opuchnięta, sprawdzał ciśnienie. Ale w końcu powiedział: – „Może Pani opuścić klinikę, jest pani zdrowa”. Jadwiga słysząc to ucieszyła się, a w chwilę potem, chcąc się przebrać do wyjścia, usiadła na skraju łóżka aby zdjąć przez głowę koszulę, uniosła ręce do góry, i.... w tej samej chwili osunęła się upadając na podłogę. Natychmiastowa pomoc nie przyniosła żadnego efektu i pacjentka zmarła w obecności lekarza i swojego narzeczonego, którego trzeba było ratować, bo na zmianę; to szalał z rozpaczy, to znów tracił przytomność. Potem okazało się, że Jadwiga dostała zawału mózgu na skutek powstania zakrzepu krwi. Zmarła mając zaledwie 39 lat. Po jej śmierci Kurt Frank nie odzyskał równowagi psychicznej i do swojej dyrektorskiej pracy już nie powrócił. Wciąż rozpaczał, żyć mu się nie chciało, i zmarł w trzy miesiące po ukochanej.
świetne
:)
dobra robote robisz, szacunek
Dobra historia. :)
świetne...
C.: Robiła też cudne zdjęcia, wkleję je za parę dni.
Modlińska z pochodzenia hrabianka, po ukończeniu w Wiedniu austriackiej szkoły powszechnej, a później seminarium nauczycielskiego, i jakichś dodatkowych kursów, została w latach 20. szefową kadr w filii zakładów „Fitzner – Gamp – Zieleniewski” w Sosnowcu. Mówiono o niej, że jest tam „wielką figurą”, ponieważ będąc szefową kadr przyjmowała do pracy ludzi oczekujących przed jej biurem w olbrzymiej kolejce. Była na tym odpowiedzialnym stanowisku bardzo lubiana i ceniona za sumienność i łagodne usposobienie. Posiadała przy tym szczególny dar: intuicję wychwytywania najlepszych, spośród poszukujących zatrudnienia w firmie. Po mężu była także zamożna, stać ją było na wczasy w dowolnym miejscu w Europy (czasami jeździła za granicę do Niemiec, Włoch i Francji) jednak najchętniej przyjeżdżała na wakacje, nawet na cały miesiąc do podkrakowskiej Luboczy, którą wprost uwielbiała za spokój, czyste środowisko, uroki krajobrazu, a nadto obecność ukochanej siostry Teresy, która wyszła za mąż za Franciszka Twaroga, tutejszego nauczyciela ludowego.
Dodam jeszcze, że dorobek fotograficzny Jadwigi Modlińskiej w postaci kilkuset szklanych klisz, pochodzący z lat 1917-1931 został zniszczony bezpowrotnie. Stało się to w 1972 r. kiedy remontowano dach starej szkoły w Luboczy, i robotnikom budowlanym nie chciało się znieść po wąskich schodach ze strychu budynku /uwidocznionego na jednym z wcześniejszych zdjęć/ drewnianej skrzyni z ciężką zawartością. Przez dziurę w dachu wysypali więc klisze na betonowy chodnik, a następnie zrzucili ją na ziemię. Póki trwał remont przez kilka tygodni deptano te klisze, by je na koniec uprzątnąć na wysypisko śmieci. Relację tę usłyszałem od p. Marii Zderkowskiej, chrześniaczki Modlińskiej oraz dawnych uczniów, bawiących się wówczas na pobliskim boisku szkolnym - naocznych świadków tego smutnego wydarzenia.W domowym archiwum moich ofiarodawców, przetrwało ledwie kilkadziesiąt wyjątkowej urody zdjęć autorstwa Modlińskiej, z których kilka chciałbym tu wkleić, jak mi się zwolni ograniczony limit. Jako ciekawostkę podam, że jej dziadek, był spolszczonym Austriakiem, który walczył pod Lwowem w Powstaniu Styczniowym, a jego brat zajmował się wydawaniem polskich klechd domowych.
bardzo mi sie podoba... mocno, mocno klimatyczne:)