Opis zdjęcia
Franciszek Twaróg (1891-1968) - nauczyciel ludowy z Luboczy. Zdjęcie maturalne z 1910 r. wykonane w zakładzie St. Stadlera w Krakowie./.../ W czasie jednego ze spotkań z mieszkańcami Grębałowa, zorganizowanych przez pana Franciszka Nowaka w klubie Dukat, ujrzałem na stole kilka pożółkłych fotografii, które przykuły moją uwagę. Przedstawiały tego samego, przystojnego mężczyznę w różnych okresach jego życia; od młodości po wiek dojrzały. Najczęściej w ujęciach z młodzieżą; przed szkołą, na lekcjach i na wycieczkach. Ale nie tylko, bo były też zdjęcia rodzinne: w domu i ogrodzie a nawet przy ulach w pasiece, gdzie gołymi rękami, bez jakichkolwiek zabezpieczeń wyciąga ramki z plastrami miodu. Kiedy moja ciekawość wzrosła, spytałem: Kim jest ten człowiek na fotografii ? - To Franciszek Twaróg ! - odpowiedziano niemal jednogłośnie jakby z lekkim zdziwieniem, że mogę tego nie wiedzieć. Okazało się, że był absolwentem Seminarium Nauczycielskiego, a od 1917 roku długoletnim kierownikiem szkoły w Luboczy, której ufundował w 1934 roku sztandar. W 1954 roku został usunięty ze szkoły za odmowę zdjęcia krzyża. Do pracy w szkole przywrócono go po protestach mieszkańców Luboczy i Grębałowa. Franciszek Twaróg pozostawił cenną kronikę szkoły zawierającą jego racjonalną analizę i spojrzenie na rzeczywistość. Do tej szkoły chodziły wówczas także dzieci z Grębałowa, od których teraz - już jako ludzi starszych - usłyszałem jego historię. Był wielkim patriotą i nauczycielem, ale przede wszystkim – wychowawcą. Dzieci kochały go jak własnego ojca, traktując szkołę jak drugi dom. Uczył wszystkich przedmiotów. Prowadził także rozmaite kursy: sadownictwa, pszczelarstwa, stolarstwa, robót ręcznych. Nauczał także muzyki; był świetnym skrzypkiem. Uwielbiał grać Schumana, zaś jego żona Teresa, również nauczycielka, grała wybornie na fortepianie. Moi rozmówcy podkreślali, że miał do nich stosunek ojcowski i był dla wszystkich jednakowo sprawiedliwy - choć wymagający. Potrafił jednak “przyłożyć”, co zresztą wcale nie osłabiało jego autorytetu wśród dziatwy szkolnej i poważania u ich rodziców. Franciszek Twaróg był także urodzonym społecznikiem, inicjatorem budowy w 1934 roku Domu Ludowego w Luboczy i członkiem-założycielem rozmaitych kół np. Związku Nauczycielstwa Polskiego czy komitetów d/s Ochotniczej Straży Pożarnej, a po wojnie elektryfikacji wsi. To jestem ja ! Widząc moje rosnące zainteresowanie, pan Franciszek Nowak - społecznik i prekursor popularyzacji Franciszka Twaroga obiecał, że umówi następne spotkanie u pani Marii Zderkowskiej – jego córki. Słowa dotrzymał i wkrótce ponownie udałem się do Grębałowa, tym razem do domu pani Marii. Po miłym powitaniu znalazłem się w pokoju pełnym sprzętów i przedmiotów pamiętających jeszcze jej dom rodzinny, czyli szkołę w Luboczy, gdzie oprócz sal lekcyjnych było także mieszkanie: dwa pokoje z kuchnią i osobną jadalnią. Podczas sympatycznej pogawędki pokazałem pani Marii przyniesione ze sobą zdjęcia, wybrane spośród tych, które wcześniej zreprodukowałem w klubie. Zdjęcia były już obrobione na komputerze i wydrukowane. Jedno z nich, całkowicie przypadkowo wybrane spośród dziesiątków innych, przedstawiało grupę dzieci gimnastykujących się na świeżym powietrzu, a oryginał tego zdjęcia wykonano w 1929 roku. Jakież było moje zdziwienie, gdy pani Maria wskazując na małą dziewczynkę w białej, eleganckiej sukience i w bucikach powiedziała z uśmiechem – To jestem ja ! Owszem, zdarzają się w mojej pracy fotograficznej nieraz takie ekscytujące chwile, ale zdarzają się nieczęsto. Tym razem byłem pewien, że dzieje się coś niezwykłego: silnie przemówiła do mnie magia starej fotografii, wzmocniona bezpośrednim kontaktem z kimś, kto się na nim rozpoznaje i to po 77 latach ! Pani Maria kontynuowała – A te dziewczynki obok, to moje koleżanki: Błachówna z Grębałowa i Krupianka z Luboczy - z tyłu zaś przy szkolnej stodole stoi w garniturze mój ojciec, a w tle widać jeszcze stodołę dworską i spichlerz Sióstr Norbertanek. Patrzyłem na panią Marię, będącą w doskonałej nad podziw kondycji oraz na zdjęcie – i byłem rad, że mogę uczestniczyć w intymnym, fotograficznym misterium. Franciszek Twaróg miał wówczas 38 lat, a Marysia Twarożanka - 10. W tym samym 1929 roku w Pleszowie, podczas uroczystości dożynkowych i powitania Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej – Ignacego Mościckiego, wizytującego ten urodzajny zakątek kraju, Marysia deklamowała przed nim wiersz rozpoczynający się od słów: “ My dzieci szkolne stajem wraz, By uczcić Ciebie Panie, Jesteśmy wdzięczne, żeś i nas przyjął na powitanie “ /.../ Przed prezydentem Mościckim wystąpiła wtedy w stroju krakowskim, który specjalnie na tę okazję kazał uszyć jej ojciec, przeznaczając na to całą swą nauczycielską pensję, czyli 100 złotych. Był uszyty na miarę przez najlepszego krawca w okolicy, a strój ten pani Maria przechowuje do dziś, podobnie jak wiele innych pamiątek. Franciszek Twaróg poświęcił się tej szkole bez reszty na długie lata. Warto poznać choćby w wielkim skrócie jego biografię, bowiem żywo ilustruje ona losy człowieka, o którym do dziś powiadają, że był “solą tej ziemi” i tytanem pracy społecznej na rzecz ukochanej wsi. Ominęła go czarna ospa Przyszedł na świat 2 kwietnia 1891 roku we wsi Łuczanowice, gdzie wcześniej zamieszkał jego ojciec Kasper – góral z Rabki, który był robotnikiem rolnym u właściciela majątku Władysława Mycielskiego. W jego rodzinie było aż ośmioro dzieci, co pogarszało ich niełatwą sytuację materialną. Mieszkali w starym, drewnianym , krytym strzechą domku dworskim stojącym pomiędzy dwoma stawami. Franciszek Twaróg w swych prywatnych wspomnieniach z kwietniu 1962 roku, dedykowanych swej jedynej córce Marysi napisał, że wraz z rodzeństwem w lecie używał dużo kąpieli, łowił ryby i raki, a zimą -chociaż matka chowała im z oszczędności buty – ślizgali się boso po lodzie. Gdy miał rok, we wsi panowała czarna ospa, na którą wiele osób zapadło i zmarło. Zachorowała też jego matka, która karmiła go własną piersią, a mimo to wyjątkowo nie zachorował. Do szkoły ludowej chodził w pobliskim Dojazdowie, a gdy miał osiem lat rodzina przeniosła się do dawnej karczmy zwanej “gospodą”, gdzie matka sprzedawała artykuły spożywcze. Często odbywały się tam - zwłaszcza w zimie – wieczorne spotkania sąsiadów. Mały Franio kładł się wówczas cichutko na kanapie za siedzącymi chłopami i słuchał opowiadań o strachach, gusłach i czarach. Lata nauki i samodoskonalenie W późniejszym okresie Franciszek chodził do szkoły św. Barbary na Małym Rynku w Krakowie mieszkając w opłakanych warunkach na stancji u znajomej rodziny, skąd później zabrała go matka na ul. Smoleńsk 19, gdzie objęła stróżówkę. Nauka szła mu dobrze. Franciszek wspomina, że rodzice dali mu piękny przykład spokojnego, zgodnego i uczciwego życia. Podkreśla ich ofiarność i pracowitość, co wzbudzało w nim miłość i szacunek, ale także skłonność do posłuszeństwa. Po ukończeniu najwyższej, czwartej klasy poszedł do gimnazjum św. Jacka przy ul. Siennej, gdzie ukończył z dobrymi wynikami I oraz II klasę. Tę naukę przerwał jednak ojciec - mimo jego płaczu i próśb – zapisując go do Seminarium Nauczycielskiego, ponieważ nauka w gimnazjum i na studiach trwała zbyt długo. Ojca opuszczały już siły i czuł, że długo jako stangret dworski nie wytrzyma, a byt ktoś musi rodzinie zapewnić. Franciszek Twaróg potem przyznał, że decyzja ojca była słuszna, bo życie dopisało smutny scenariusz: jego ojciec zmarł wkrótce po otrzymaniu przez niego posady nauczyciela. Musiał go wówczas zastąpić w opiece nad matką i rodzeństwem. W okresie nauki w seminarium Franciszek należał do tajnych kółek samokształceniowych, był także piłkarzem w “Wiśle” i “Wawelu”, chodził też na gimnastykę do krakowskiego “Sokoła”. Świadectwo dojrzałości otrzymał w 1910 roku - w rocznicę zwycięstwa pod Grunwaldem. Powrót na wieś W tym samym roku rozpoczął pracę w Czulicach, gdzie dał się poznać jako zdolny nauczyciel, dobrze radzący sobie nawet z 60 - osobową klasą W wiejskiej świetlicy, gdzie gromadziła się po lekcjach dorastająca młodzież urządzał wraz z kierownikiem szkoły zabawy, odczyty i przedstawienia ujawniając swe predyspozycje do pracy społecznej. Założył nawet małą orkiestrę smyczkową. Po trzech latach został przeniesiony przez Inspektorat Szkolny w Krakowie do Branic, gdzie doskonalił się w robotach ręcznych, ogrodnictwie, sadownictwie i hodowli pszczół. W 1913 roku na fali dążeń wolnościowych założył Drużynę Bartoszową należącą do Chorągwi w Krakowie. Po wybuchu pierwszej wojny światowej Drużyny te zostały rozwiązane po odmowie złożenia przysięgi wojskowej na wierność Austrii, a Franciszek Twaróg powrócił ze zgrupowania w Mszanie Dolnej do szkoły w Branicach. Został zwolniony ze służby wojskowej do pracy jako: nauczyciel, pisarz gminny, członek komisji aprowizacyjnej i straży pożarnej. W Branicach poznał swą przyszłą żonę Teresę Starkel, która pracowała tam jako nauczycielka. Na własną prośbę, po kilku latach pracy w Mogile i Branicach, został przeniesiony do zrujnowanej przez wojska austriackie i żandarmerię szkoły w Luboczy, gdzie zniszczono cały dorobek 40 lat istnienia szkoły: ławy, stoły, piece, wszystkie akta, pomoce naukowe i zbiory biblioteczne. Ocalała tylko pieczątka. Franciszek Twaróg mając 26 lat został kierownikiem tej placówki dnia 7 maja 1917 roku. Jest pełen zapału i choć wie, że czeka go ciężka praca – podejmuje to wyzwanie, by po półwieczu, we wspomnieniach napisanych dla córki wyznać, że spędził w Luboczy wszystkie najcenniejsze lata swego życia. Chciał je ustabilizować i pragnął wówczas samodzielnej pracy na wsi. Ale Lubocza była zrujnowana, podobnie jak szkoła. Stało się tak na rozkaz wojsk austriackich, dla oczyszczenia przedpola fortu w Grębałowie broniącego Krakowa przed zbliżającą się armią rosyjską. Zburzono pół wsi; budynki mieszkalne i gospodarcze, wycięto wszystkie drzewa, zniszczono ogrodzenia. Ludzi zaś wysiedlono na przedmieścia Krakowa. Franciszek Twaróg w pierwszym okresie swej pracy przeżywał więc bardzo ciężkie chwile, tym bardziej, że Lubocza, podobnie jak inne zrujnowane wsie korzystała z moratorium , zwalniającego ją z płacenia podatków gruntowych z których pobierano datki na utrzymanie szkoły. Sytuacja wymagała zatem ofiary ze strony jej heroicznego kierownika, który mając stosowne uzdolnienia porobił stoły, szafy i stołki. Naprawił porozbijane ławki, schody i ganek. Ślub z Teresą zawarł 4 kwietnia 1918 roku, która wkrótce potem przeniosła się z Branic do Luboczy, a remont szkoły stał się wreszcie możliwy po uzyskaniu państwowej subwencji i napłynięciu dotacji na utrzymanie szkoły. Franciszek Twaróg reaktywował Kółko Rolnicze, przeprowadził rejestrację strat wojennych ludności, pisał setki wniosków o odbudowę, pracował w miejscowym kole Związku Nauczycielstwa Polskiego. Posadził mnóstwo drzewek owocowych, omawiał na zebraniach potrzeby gospodarcze wsi. Założył nawet kontraktowaną hodowlę jedwabników morwowych. 10 października 1918 roku pojechał pociągiem z Grębałowa do Krakowa., gdzie był naocznym świadkiem zdania władzy przez generała Nastupila i oddawania szabli polskim patrolom przez oficerów austriackich. Nastały lata szczęśliwe Zaczyna wreszcie wieść spokojne życie przy boku swej ukochanej małżonki przyznając, że poświęcenie jego rodziców nie poszło na marne, ponieważ dało mu chleb i pozycję całej rodzinie. Franciszek Twaróg daje się wciągnąć w wir pracy społecznej. Zakłada z dorosłą młodzieżą Koło Młodzieży. Jego siedzibą jest oczywiście szkoła, w której wciąż urządza jakieś zebrania, przedstawienia i zabawy. Z dochodów uzyskanych tą drogą zakupuje książki i zakłada bibliotekę. Wiele czasu spędza z młodzieżą w swoim mieszkaniu na rozmowach i planowaniu pracy. Buduje ruchomą scenę, by po każdym wieczornym przedstawieniu można ją było łatwiej rozebrać, a rano bez przeszkód rozpocząć naukę. Reżyserował przedstawienia, malował własnoręcznie dekoracje, wykonywał kostiumy, grał na skrzypcach. Uczył pieśni ludowych, zaś jego żona Teresa i koleżanka Felicja Galiszkiewicz prowadziły kursy gotowania i szycia, a brat Felicji– nawet kurs tańca. Franciszek Twaróg w swych wspomnieniach serdecznie przypomina swych przyjaciół i wielu współpracowników; absolwentów szkoły, którzy w swych marzeniach chcieli zobaczyć wieś szczęśliwą, a swą pracą chcieli tę przyszłość urzeczywistnić. Wszyscy moi rozmówcy, którzy o nim opowiadali, zwracali uwagę na jego niezwykłą skromność. Starał się zawsze bardziej podkreślać osiągnięcia innych niż własne. To co robił, robił przede wszystkim dla dzieci i wsi, która zawdzięcza mu sporo, o czym do dziś nie tylko starsi ludzie pamiętają. Będąc niedawno u pana Stanisława Walczaka, radnego z Luboczy w poszukiwaniu starych zdjęć, miałem okazję obejrzeć amatorski film na taśmie video z 1994 r. pokazujący uroczystości, związane z obchodami 60 – lecia sztandaru szkolnego. Usłyszałem tam wiele gorących słów pod adresem jej dawnego kierownika. Potrafił zjednać ludzi Pan Stanisław Walczak, którego Twaróg uczył mówi: – Był wielkim patriotą i pedagogiem ! - Był człowiekiem twórczym i wszechstronnym. Uczył rozmaitych przedmiotów, ale przede wszystkim uczył nas patriotyzmu, co znalazło swój wyraz w jego nauczaniu na tajnych kompletach, które prowadził w czasie wojny z narażeniem życia. Cechowała go także szczodrość, dobroć i odwaga . Ale nade wszystko autentyczne umiłowanie ojczyzny. Także jego działalność społeczna przynosiła piękne owoce, bo potrafił zjednać ludzi wokół idei, których najczęściej był inicjatorem i wykonawcą np. budowy Domu Ludowego czy powojennej elektryfikacji wsi.. Organizował im zabawy, wycieczki i kuligi. Pisał także wiersze opowiadające o miłości, radości i zaufaniu – wspominał pan Walczak oprowadzając mnie po opustoszałej i popadającej w ruinę szkole. – O, tutaj była jadalnia, tu zaś kuchnia, a w tym miejscu w pokoju stał fortepian, na którym grywała jego żona Teresa. Z przepięknego pieca kaflowego pozostała niewielka kupka gruzu i kilka potłuczonych kafli z ciekawą ornamentyką. - O ! w tym pokoju w czasie wojny przyszedł na świat jego wnuk Jureczek – dodaje pan Walczak – Jest teraz profesorem w Pittsbourghu w Ameryce, ale był w Luboczy podczas uroczystości związanych z 60 – leciem szkolnego sztandaru. Pozostałości po ściennych malowidłach przypominają życie dawnych lokatorów. Pan Stanisław pokazuje zawalone wejście do piwnicy i małą komórkę - Tu przechowywano zapasy na zimę; przetwory i konfitury. – W tej szkole kiedyś były robione pomiary i badania – powiada dotykając ścian przy oknie zabitym deskami – Fundamenty i grube na 60 centymetrów ściany są w dobrym stanie, szkoda byłoby je wyburzyć. Budynek ma swą historię związaną z niezapomnianym kierownikiem. Można by go odremontować i urządzić w nim dom kultury lub choćby świetlicę dla młodzieży. Trzeba tylko wpierw dach naprawić, bo wichura szkody wyrządziła i teraz przecieka. Przyznaję, że pomysł pana Stanisława spodobał mi się bardzo. Franciszek Twaróg pewno też by się ucieszył. Prowadził tu wszakże zajęcia świetlicowe dla młodzieży skupionej w Kole Młodych. Warto ten pomysł poddać pod rozwagę naszym decydentom. W jednej z sal można urządzić coś na kształt izby pamięci, w której wyeksponuje się powiększone reprodukcje zdjęć, dokumentów i pokaże zachowane przedmioty, bo przecież warto przypomnieć - w czasach powszechnego upadku wartości i autorytetów – takich ludzi jak Franciszek Twaróg. Praca, praca, praca Od samego początku swej – jak to określał – służby nauczycielskiej tj. od 1 sierpnia 1910 roku należał do Związku Nauczycielstwa Polskiego. Był we Lwowie w 1911 r. na ogólnym zjeździe i wiecu nauczycielskim żądając 7 – letniej nauki w szkole powszechnej, wykształcenia wyższego dla nauczycieli i poprawy płac. Przez 30 lat należał do ogniska branickiego i był jego przewodniczącym. Jednocześnie był członkiem Zarządu Okręgowego ZNP w Krakowie. Zachowały się zdjęcia z tamtego okresu ilustrujące zebrania, zjazdy i wycieczki związkowe które organizował. Po latach gorąco wspominał z pracy oświatowej i samokształceniowej: Genowefę i Jana Twarogów, Wiśniewskich, Hojnackich, Lowasów, Wyżgów, Tylków, Okulczyka, Pałosza, Wąsa, Hausnera, panią Galiszkiewicz. W równej mierze udzielał się równocześnie w Kole Młodych, pragnąc poprzez spotkania i zjazdy kół skończyć z zawiścią i krwawymi rozgrywkami pomiędzy młodzieżą z poszczególnych wsi. Miał za sobą – jak sam wyznawał – powagę organizacji ojców zrzeszonych w Kółku Rolniczym. Wspominał tu przede wszystkim Emila Zegadłowicza – poetę i pisarza, autora dzieł o wsi, przewodniczącego Zarządu Małopolskiego Związku Młodzieży, ale także rolników: Wincentego Kota, Wincentego Pietruszkę, Piotra Brosia, Wojciecha Raźnego, Józefa Bętkowskiego i in. W jego odczuciach, tę spokojną pracę nadszarpnęła potem konkurencja Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej i Żeńskiej, Koła Młodzieży “Znicz” i Związku Walki Młodych. Rozproszone siły i organizacje zwalczały się wzajemnie, co nie wyszło nikomu na korzyść. Sztandar szkolny W 1928 roku Franciszek Twaróg rozpoczął starania o odkupienie starego dworskiego czworaka od Sióstr Norbertanek ze Zwierzyńca. Konwent Sióstr wyraził zgodę na sprzedaż domku drewnianego i w listopadzie tegoż roku w wyremontowanym domu odbyła się nauka w nowej sali lekcyjnej. Pełna nazwa szkoły w Luboczy w tamtych latach brzmiała: “Czteroklasowa Publiczna Szkoła Powszechna im. Księdza Stanisława Konarskiego”. Do najważniejszych uroczystości związanych z tą szkołą należało poświęcenie sztandaru szkoły z Matką Boską i orłem w koronie w dniu 6 maja 1934 roku. Franciszek Twaróg uczestniczył ponadto w takiej ilości rozmaitych komitetów, rad i komisji, że śmiało mógłby dziś kandydować w tej kategorii do rekordu Guinnessa ! Rzecz jednak w tym, że przyjęte obowiązki traktował bardzo poważnie wywiązując się z nich najlepiej jak tylko potrafił. Funkcje te wynikały z jego pracy, zainteresowań i czynnego stanowiska wobec problemów wsi. Był m.in. członkiem Powiatowego Komitetu nad Wdowami i Sierotami po poległych, członkiem Powiatowej Komisji Aprowizacyjnej, członkiem Tymczasowej Rady Powiatowej w Krakowie, członkiem Rady Kasy Komunalnej Powiatu Krakowskiego oraz członkiem Powiatowej Rady Szkolnej. Dom Ludowy Wyróżnienia go omijały, ponieważ był bezpartyjny. Skreślano go zazwyczaj z listy odznaczonych - tym bardziej więc pozostawał wierny swej pracy w kółkach rolniczych i młodzieżowych oraz w ZNP. Sen z powiek spędzała mu nieustannie trwoga o pożar we wsi, zabudowanej szeregowo drewnianymi budynkami. Zainicjował więc założenie Oddziału Ochotniczej Straży Pożarnej, którą zaopatrzono w sprzęt i mundury, regularnie przeprowadzając szkolenia. Brak stosownych pomieszczeń dla OSP i innych organizacji wyzwolił w nim inicjatywę budowy Domu Ludowego. Chciał tym samym odciążyć prowadzoną przez siebie szkołę, która już “pękała w szwach” od coraz to innych zebrań i przedsięwzięć. Franciszek Twaróg czuwał nad postępem prac przy Domu Ludowym dokonując m.in. rozliczeń finansowych. A koszta budowy były niemałe: 9000 zł. Dnia 16 sierpnia 1936 roku nastąpiło otwarcie Domu Ludowego w samym środku wsi Luboczy, na gruzach zburzonej w czasie I wojny karczmy dworskiej Twaróg był z tego dumny i radował się, że w miejscu gdzie niegdyś rozpijano wieś, stanął teraz dom przeznaczony dla pracy oświatowej, kulturalnej i spółdzielczej. Lata wojny W czasie kampanii wrześniowej w 1939 roku, w lubockiej szkole kwaterował polski oddział przeciwlotniczy z ciężkim karabinem maszynowym ulokowanym na złamanym chłopskim wozie. Potem nastąpiła miesięczna tułaczka Franciszka Twaroga po Polsce wschodniej, skąd szczęśliwie powrócił do domu w którym zastał żonę i dziecko. We wsi stacjonowali już Niemcy. Szkołę trzeba było opuścić dla wojska, a nauka odbywała się teraz w dwóch izbach domu dworskiego. Uczono języka polskiego i geografii. Franciszkowi udało się ukryć bibliotekę szkolną, obrazy, podręczniki, sztandar szkolny i radioaparat. Nastały lata prześladowań i ciężkich doświadczeń. Niemcy robili łapanki, aresztowano nawet za sprzedaż mleka. Zginęła wówczas jego znajoma, pani Kołacz – matka dwojga niemowląt. Do Oświęcimia wywieziono też jedną z nauczycielek – Irenę Oliwiankę, gdzie wkrótce zmarła na tyfus. Zginęła też Józia Grzesiak, córka tutejszego rolnika, wyróżniająca się spośród wszystkich panien wdziękiem i urodą. Poginęło też wielu innych, wywożonych do obozów i na przymusowe roboty do Niemiec, do Puszczy Niepołomickiej, do budowy bunkrów i rowów strzeleckich. Drakońskie dostawy żywca, zboża i ziemniaków spowodowały we wsi głód. Napad tutejszych partyzantów z Batalionów Chłopskich na siedzibę “Trauhander” w Mogile - choć co do tego krążą do dziś różne wersje - gdzie zabrano, a następnie spalono spisy bydła i trzody podlegającej kontroli dostaw, na jakiś czas pozwoliło prowadzić tu wolny handel i swobodny ubój. Franciszek Twaróg wraz z żoną i kolegą Maciejem Nowakiem oprócz nauki jawnej dla wszystkich dzieci zorganizował u siebie tajne nauczanie. Było to bardzo niebezpieczne zajęcie, bo po obu stronach mieszkania w 2 klasach przebywali Niemcy. Na tajnych kompletach przerabiano ostatnią klasę podstawówki i pierwszą klasę gimnazjalną. Koncert nad koncertami Zaraz na początku okupacji przyszedł do szkoły - z komendy zakwaterowanej we dworze - pewien Niemiec, który przedstawił się jako profesor gimnazjalny Staedtler. Jedna z sióstr norbertanek ostrzegała przed nim, mówiąc, że to gestapowiec. Był wyznaczony do kontrolowania szkoły Franciszka Twaroga. Zobaczył fortepian, powiedział, że jest muzykalny i spytał, czy może zagrać. Po otwarciu klapy zobaczył rozłożone na pulpicie nuty. Były to pozostawione wcześniej pieśni patriotyczne z mazurkiem Dąbrowskiego na pierwszej stronie. Niemiec nieświadom tego co to jest, zagrał i zaśpiewał kalecząc słowa hymnu. W oczach Franciszka i Teresy pojawiły się łzy. Niemiec nie pytał o nic i zamknął fortepian, który przez długi czas stał potem głuchy. A jednak odbył się tu koncert konspiracyjny. I to jaki ! Halina – koleżanka córki Marysi, która w obawie przed represjami uciekła wraz z matką z Krakowa do pobliskich Branic, przyszła kiedyś do Luboczy, gdyż nie było u niej w domu fortepianu do ćwiczeń. Miała wówczas jakieś 18 lat. W nauczycielskim mieszkaniu zebrało się sporo osób. Niemców akurat nie było, a wszyscy spragnieni byli muzyki. Halina grała z pamięci utwory klasyków. Na Twarogu największe wrażenie wywarł polonez A-dur Chopina. Wszyscy tonąc we łzach gorąco oklaskiwali młodą artystkę, ale nikt nawet nie przypuszczał, że stoi przed nimi późniejsza, światowej sławy pianistka: Halina Czerny – Stefańska. Bóg jest cudowny, fortuna jest zmienna Niemiec Staedtler wielokrotnie nachodził szkołę i często rozmawiał z panią Teresą, która świetnie znała niemiecki. Kiedyś ją spytał - Czy nie zechciałaby pani zostać Niemką, skoro tak dobrze mówi i ma z domu niemieckie nazwisko ? Żona Twaroga na to z gniewem odpowiedziała wskazując portret ojca wiszący na ścianie: - Ojciec mój był Polakiem, walczył o Polskę i cierpiał za nią i ja chce pozostać i umrzeć Polką ! Z trudem jakoś opanowano nerwową sytuację, choć katastrofa wisiała na włosku. Ale i tak skończyło się to donosem. Innym razem Staedtler spytał Franciszka: - Jak pan sądzi, czy będzie jeszcze Polska ? Wówczas Twaróg odparł tak samo jak w roku 1655 kanonik Szymon Starowolski, królowi szwedzkiemu Karolowi Gustawowi przed sarkofagiem Władysława Łokietka na Wawelu: “Deus mirabilis, Fortuna variabilis” / Bóg jest cudowny, fortuna jest zmienna/. Staedtler odrzekł: - My Niemcy nie liczymy na Boga, my swoją siłą zwyciężymy. Po upływie 4 lat historia zweryfikowała te sądy, jednak wcześniej doszło tu jeszcze do wielu dramatów. Pewnego zimowego poranka, gdy pan Franciszek szedł do Krzesławic, obok niego przejechały niemieckie auta ciężarowe, na których za zasłonami można było zobaczyć więźniów i uzbrojonych strażników. Auta skręciły w polną drogę w stronę fortu w Krzesławicach, a ponieważ były duże zaspy śniegu, wkrótce zatrzymały się i wówczas pan Franciszek ujrzał więźniów brnących przez śnieg, popędzanych przez konwojentów. Po chwili, gdy znikli w kazamatach fortu usłyszał strzały – było to miejsce straceń. . Od 11 listopada 1939 r. do jesieni 1941 r. Niemcy rozstrzeliwali i grzebali w fortecznych fosach polskich patriotów – więźniów przewożonych z ul. Montelupich i więzienia św. Michała w Krakowie, którzy dzień wcześniej kopali tam doły dla siebie. Zginęło wówczas 440 osób. Dziś w tym miejscu stoi pomnik. 19 stycznia 1945 roku pojawił się w Luboczy pierwszy czołg radziecki i piechota. Wcześniej Niemcy zaczęli uciekać w popłochu, zostawiając nawet broń z pociskami w szkolnym ogrodzie. Doszło do krwawej walki. Rozbito dwa czołgi: radziecki i niemiecki. Poległo kilku Niemców. Duch sprawczy Franciszek Twaróg później napisał: “ I znów, jak przedtem po pierwszej wojnie światowej, zabraliśmy się za przerwaną przez 6 lat wojny działalność społeczną, gospodarczą i kulturalno-oświatową”. W roku szkolnym 1946/47 naukę w szkole podjęło aż 175 uczniów. Warunki przy tej ilości dzieci były niezwykle trudne, ale jej kierownik – “duch sprawczy”, zawsze troszczył się o swe dzieci znajdując wyjście z niejednej sytuacji. Jednocześnie pracował jak lokomotywa w komitecie elektryfikacyjnym, pociągając za sobą opornych i niezdecydowanych, co doprowadziło w ekspresowym tempie do tego, że światło w domach zabłysło już 20 września 1946 roku. Prócz tego został przewodniczącym Gminnego Komitetu do zwalczania analfabetyzmu w Mogile i organizował kursy we wszystkich wsiach należących do gminy, a osobiście prowadził je w Luboczy za co otrzymał dyplom uznania. Przyświecała mu pamięć o ojcu, który nie z własnej woli był analfabetą. Widział jak miasto zbliża się nieuchronnie do wsi i wiedział, że zmieni się wkrótce jej charakter w związku z oddziaływaniem Nowej Huty. Nie wierzył jednak, aby ta bliskość unicestwiła pracę na wsi, której poświecił wraz z żoną całe swe dorosłe życie. Do końca swych dni chciał pozostać wśród swoich uczniów i wychowanków. Upragniony dom W 1946 roku zakupił parcelę w Grębałowie, na której postawił drewniany domek, aby mieć spokojny dach nad głową. Przeniósł się tu na stałe w 1954 roku, wraz z żoną, którą w tym czasie dotknął całkowity paraliż. Wciąż był przy niej, niosąc jej pomoc i opiekę, gdy ta przykuta była do łóżka. Przeżyli ze sobą w wielkiej miłości 41 lat. Franciszek twierdził, że jeśli mógł zrobić cokolwiek dobrego dla społeczeństwa – było to zasługą żony Teresy, która życzliwą opieką i pracą domową stwarzała odpowiednią atmosferę dla jego pracy publicznej. Nowy dom Franciszek Twaróg otoczył sadem, gdzie przewiózł pasiekę i posadził morwy. Próbował także uprawy poziomek owocujących od maja do października. Od czasu gdy zamieszkał w Grębałowie, chodził jeszcze przez 7 lat do szkoły w Luboczy, gdzie po przejściu na rentę uczył w zmniejszonym wymiarze 16 godzin tygodniowo. Codziennie przemierzał tam i z powrotem 4 km - w deszczu i błocie, spiekocie i na mrozie. Nigdy nie opuścił nawet jednego dnia nauki, ani też nie spóźnił się na lekcje. Gdy w 1961 roku na pobliskich Wzgórzach Krzesławickich powstała szkoła dla klas I-IV mieszcząca się w prowizorycznym baraku, Franciszek Twaróg poprosił o przeniesienie do tej placówki. Mawiał, że jest to najmniejsza i najbiedniejsza szkoła w Nowej Hucie, ale ma za to najwspanialszy horoskop, bo wkrótce powstanie tu “szklany dom” Żeromskiego - 19 – to oddziałowa szkoła. Odczuwał niezwykłą parabolę i związek pomiędzy martyrologią krzesławicką, której był naocznym świadkiem, a współtworzeniem nowego życia przez wychowanie dzieci oddanych mu pod opiekę. Pragnął je doprowadzić do nowej szkoły powstającej na wzgórzu i uczyć je nadal. Ta praca dawała mu spokój i zadowolenie. Wypełniała jego samotność życiem twórczym. Był pewien, że skoro ma dać z siebie pewne wartości, to musi je także posiadać oraz mieć silną wolę - bo jak mówi Wyspiański: “ Dużo byście mogli mieć, byście tylko chcieli chcieć”. Dla niego była to naczelna zasada życia i pracy. Czuł się w niej spełniony. Franciszek Twaróg pochodził z ludu i miał wrodzony imperatyw życia dla niego. Był wielkim patriotą - nauczycielem ludowym. Jego dzieło może stanowić piękny i wzruszający symbol heroicznej pracy, pełnej wiary, nadziei i miłości oraz zmagań z przeciwnością losu. Zmarł 26 maja 1968 roku w Nowej Hucie. Został pochowany w grobowcu rodzinnym na Cmentarzu Rakowickim.
:)
f: dzięki :)
przeczytałem :-) ciekawie piszesz...pozdrawiam
M: jedni się na takie długie opisy obruszą, inni odwrócą wzrok ze wstrętem, ale pozostaje przecie nadzieja /wiem, wiem, to matka głupiutkich, ale ta cała nasza mądrość i tak jest niczym u Boga/, że ktoś kiedyś może zechce je przeczytać. Takich ludzi jak Franciszek Twaróg już się prawie nie spotyka. W każdym razie nie ten format Człowieka! Skrobać, a właściwie to stukać po klawiaturze zacząłem z konieczności parę lat wstecz, nie mając o tym zresztą większego pojęcia i talentu, ale miałem na tyle silny imperatyw, aby utrwalać pamięć, bo archeologia fotografii wciąga dając drugie życie tym, którzy odeszli przed nami, a mieli w życiu coś istotnego do powiedzenia i zrobienia. Historia nie musi być wcale kulą u nogi i przeszkodą w nadążaniu za Postępem, który może się okazać w pewnych obszarach np. ekologii czy edukacji powszechnej (z wyrugowaną historia z programów nauczania) - ślepą ulicą.
świetne...
to ja sobie jurto poczytam :-) odnośnie mojego komentarza pierwszego ...zasmuciłem się ponieważ ludzie nie czytają tylko szybko zdjęcia oglądaja ....rzucają 10 i biegną dalej...to na tyle ;-)) pozdrawiam
Ale istotnie sllonko, od pierwszego zdania chce się brnąć w głąb opisu.
Ktoś zdecydowanie przesadził z ilością tekstu na jeden komentarz.
może jutro...co? Fotografista ciekawie pisze.
kto to przeczyta ??? :-/
Franciszek Twaróg – nauczyciel z Luboczy. W czasie jednego ze spotkań z mieszkańcami Grębałowa, zorganizowanych przez pana Franciszka Nowaka w klubie Dukat, ujrzałem na stole kilka pożółkłych fotografii, które przykuły moją uwagę. Przedstawiały tego samego, przystojnego mężczyznę w różnych okresach jego życia; od młodości po wiek dojrzały. Najczęściej w ujęciach z młodzieżą; przed szkołą, na lekcjach i na wycieczkach. Ale nie tylko, bo były też zdjęcia rodzinne: w domu i ogrodzie a nawet przy ulach w pasiece, gdzie gołymi rękami, bez jakichkolwiek zabezpieczeń wyciąga ramki z plastrami miodu. Kiedy moja ciekawość wzrosła, spytałem: Kim jest ten człowiek na fotografii ? - To Franciszek Twaróg ! - odpowiedziano niemal jednogłośnie jakby z lekkim zdziwieniem, że mogę tego nie wiedzieć. Okazało się, że był absolwentem Seminarium Nauczycielskiego, a od 1917 roku długoletnim kierownikiem szkoły w Luboczy, której ufundował w 1934 roku sztandar. W 1954 roku został usunięty ze szkoły za odmowę zdjęcia krzyża. Do pracy w szkole przywrócono go po protestach mieszkańców Luboczy i Grębałowa. Franciszek Twaróg pozostawił cenną kronikę szkoły zawierającą jego racjonalną analizę i spojrzenie na rzeczywistość. Do tej szkoły chodziły wówczas także dzieci z Grębałowa, od których teraz - już jako ludzi starszych - usłyszałem jego historię. Był wielkim patriotą i nauczycielem, ale przede wszystkim – wychowawcą. Dzieci kochały go jak własnego ojca, traktując szkołę jak drugi dom. Uczył wszystkich przedmiotów. Prowadził także rozmaite kursy: sadownictwa, pszczelarstwa, stolarstwa, robót ręcznych. Nauczał także muzyki; był świetnym skrzypkiem. Uwielbiał grać Schumana, zaś jego żona Teresa, również nauczycielka, grała wybornie na fortepianie. Moi rozmówcy podkreślali, że miał do nich stosunek ojcowski i był dla wszystkich jednakowo sprawiedliwy - choć wymagający. Potrafił jednak “przyłożyć”, co zresztą wcale nie osłabiało jego autorytetu wśród dziatwy szkolnej i poważania u ich rodziców. Franciszek Twaróg był także urodzonym społecznikiem, inicjatorem budowy w 1934 roku Domu Ludowego w Luboczy i członkiem-założycielem rozmaitych kół np. Związku Nauczycielstwa Polskiego czy komitetów d/s Ochotniczej Straży Pożarnej, a po wojnie elektryfikacji wsi. To jestem ja ! Widząc moje rosnące zainteresowanie, pan Franciszek Nowak - społecznik i prekursor popularyzacji Franciszka Twaroga obiecał, że umówi następne spotkanie u pani Marii Zderkowskiej – jego córki. Słowa dotrzymał i wkrótce ponownie udałem się do Grębałowa, tym razem do domu pani Marii. Po miłym powitaniu znalazłem się w pokoju pełnym sprzętów i przedmiotów pamiętających jeszcze jej dom rodzinny, czyli szkołę w Luboczy, gdzie oprócz sal lekcyjnych było także mieszkanie: dwa pokoje z kuchnią i osobną jadalnią. Podczas sympatycznej pogawędki pokazałem pani Marii przyniesione ze sobą zdjęcia, wybrane spośród tych, które wcześniej zreprodukowałem w klubie. Zdjęcia były już obrobione na komputerze i wydrukowane. Jedno z nich, całkowicie przypadkowo wybrane spośród dziesiątków innych, przedstawiało grupę dzieci gimnastykujących się na świeżym powietrzu, a oryginał tego zdjęcia wykonano w 1929 roku. Jakież było moje zdziwienie, gdy pani Maria wskazując na małą dziewczynkę w białej, eleganckiej sukience i w bucikach powiedziała z uśmiechem – To jestem ja ! Owszem, zdarzają się w mojej pracy fotograficznej nieraz takie ekscytujące chwile, ale zdarzają się nieczęsto. Tym razem byłem pewien, że dzieje się coś niezwykłego: silnie przemówiła do mnie magia starej fotografii, wzmocniona bezpośrednim kontaktem z kimś, kto się na nim rozpoznaje i to po 77 latach ! Pani Maria kontynuowała – A te dziewczynki obok, to moje koleżanki: Błachówna z Grębałowa i Krupianka z Luboczy - z tyłu zaś przy szkolnej stodole stoi w garniturze mój ojciec, a w tle widać jeszcze stodołę dworską i spichlerz Sióstr Norbertanek. Patrzyłem na panią Marię, będącą w doskonałej nad podziw kondycji oraz na zdjęcie – i byłem rad, że mogę uczestniczyć w intymnym, fotograficznym misterium. Franciszek Twaróg miał wówczas 38 lat, a Marysia Twarożanka - 10. W tym samym 1929 roku w Pleszowie, podczas uroczystości dożynkowych i powitania Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej – Ignacego Mościckiego, wizytującego ten urodzajny zakątek kraju, Marysia deklamowała przed nim wiersz rozpoczynający się od słów: “ My dzieci szkolne stajem wraz, By uczcić Ciebie Panie, Jesteśmy wdzięczne, żeś i nas przyjął na powitanie “ /.../ Przed prezydentem Mościckim wystąpiła wtedy w stroju krakowskim, który specjalnie na tę okazję kazał uszyć jej ojciec, przeznaczając na to całą swą nauczycielską pensję, czyli 100 złotych. Był uszyty na miarę przez najlepszego krawca w okolicy, a strój ten pani Maria przechowuje do dziś, podobnie jak wiele innych pamiątek. Franciszek Twaróg poświęcił się tej szkole bez reszty na długie lata. Warto poznać choćby w wielkim skrócie jego biografię, bowiem żywo ilustruje ona losy człowieka, o którym do dziś powiadają, że był “solą tej ziemi” i tytanem pracy społecznej na rzecz ukochanej wsi. Ominęła go czarna ospa Przyszedł na świat 2 kwietnia 1891 roku we wsi Łuczanowice, gdzie wcześniej zamieszkał jego ojciec Kasper – góral z Rabki, który był robotnikiem rolnym u właściciela majątku Władysława Mycielskiego. W jego rodzinie było aż ośmioro dzieci, co pogarszało ich niełatwą sytuację materialną. Mieszkali w starym, drewnianym , krytym strzechą domku dworskim stojącym pomiędzy dwoma stawami. Franciszek Twaróg w swych prywatnych wspomnieniach z kwietniu 1962 roku, dedykowanych swej jedynej córce Marysi napisał, że wraz z rodzeństwem w lecie używał dużo kąpieli, łowił ryby i raki, a zimą -chociaż matka chowała im z oszczędności buty – ślizgali się boso po lodzie. Gdy miał rok, we wsi panowała czarna ospa, na którą wiele osób zapadło i zmarło. Zachorowała też jego matka, która karmiła go własną piersią, a mimo to wyjątkowo nie zachorował. Do szkoły ludowej chodził w pobliskim Dojazdowie, a gdy miał osiem lat rodzina przeniosła się do dawnej karczmy zwanej “gospodą”, gdzie matka sprzedawała artykuły spożywcze. Często odbywały się tam - zwłaszcza w zimie – wieczorne spotkania sąsiadów. Mały Franio kładł się wówczas cichutko na kanapie za siedzącymi chłopami i słuchał opowiadań o strachach, gusłach i czarach. Lata nauki i samodoskonalenie W późniejszym okresie Franciszek chodził do szkoły św. Barbary na Małym Rynku w Krakowie mieszkając w opłakanych warunkach na stancji u znajomej rodziny, skąd później zabrała go matka na ul. Smoleńsk 19, gdzie objęła stróżówkę. Nauka szła mu dobrze. Franciszek wspomina, że rodzice dali mu piękny przykład spokojnego, zgodnego i uczciwego życia. Podkreśla ich ofiarność i pracowitość, co wzbudzało w nim miłość i szacunek, ale także skłonność do posłuszeństwa. Po ukończeniu najwyższej, czwartej klasy poszedł do gimnazjum św. Jacka przy ul. Siennej, gdzie ukończył z dobrymi wynikami I oraz II klasę. Tę naukę przerwał jednak ojciec - mimo jego płaczu i próśb – zapisując go do Seminarium Nauczycielskiego, ponieważ nauka w gimnazjum i na studiach trwała zbyt długo. Ojca opuszczały już siły i czuł, że długo jako stangret dworski nie wytrzyma, a byt ktoś musi rodzinie zapewnić. Franciszek Twaróg potem przyznał, że decyzja ojca była słuszna, bo życie dopisało smutny scenariusz: jego ojciec zmarł wkrótce po otrzymaniu przez niego posady nauczyciela. Musiał go wówczas zastąpić w opiece nad matką i rodzeństwem. W okresie nauki w seminarium Franciszek należał do tajnych kółek samokształceniowych, był także piłkarzem w “Wiśle” i “Wawelu”, chodził też na gimnastykę do krakowskiego “Sokoła”. Świadectwo dojrzałości otrzymał w 1910 roku - w rocznicę zwycięstwa pod Grunwaldem. Powrót na wieś W tym samym roku rozpoczął pracę w Czulicach, gdzie dał się poznać jako zdolny nauczyciel, dobrze radzący sobie nawet z 60 - osobową klasą W wiejskiej świetlicy, gdzie gromadziła się po lekcjach dorastająca młodzież urządzał wraz z kierownikiem szkoły zabawy, odczyty i przedstawienia ujawniając swe predyspozycje do pracy społecznej. Założył nawet małą orkiestrę smyczkową. Po trzech latach został przeniesiony przez Inspektorat Szkolny w Krakowie do Branic, gdzie doskonalił się w robotach ręcznych, ogrodnictwie, sadownictwie i hodowli pszczół. W 1913 roku na fali dążeń wolnościowych założył Drużynę Bartoszową należącą do Chorągwi w Krakowie. Po wybuchu pierwszej wojny światowej Drużyny te zostały rozwiązane po odmowie złożenia przysięgi wojskowej na wierność Austrii, a Franciszek Twaróg powrócił ze zgrupowania w Mszanie Dolnej do szkoły w Branicach. Został zwolniony ze służby wojskowej do pracy jako: nauczyciel, pisarz gminny, członek komisji aprowizacyjnej i straży pożarnej. W Branicach poznał swą przyszłą żonę Teresę Starkel, która pracowała tam jako nauczycielka. Na własną prośbę, po kilku latach pracy w Mogile i Branicach, został przeniesiony do zrujnowanej przez wojska austriackie i żandarmerię szkoły w Luboczy, gdzie zniszczono cały dorobek 40 lat istnienia szkoły: ławy, stoły, piece, wszystkie akta, pomoce naukowe i zbiory biblioteczne. Ocalała tylko pieczątka. Franciszek Twaróg mając 26 lat został kierownikiem tej placówki dnia 7 maja 1917 roku. Jest pełen zapału i choć wie, że czeka go ciężka praca – podejmuje to wyzwanie, by po półwieczu, we wspomnieniach napisanych dla córki wyznać, że spędził w Luboczy wszystkie najcenniejsze lata swego życia. Chciał je ustabilizować i pragnął wówczas samodzielnej pracy na wsi. Ale Lubocza była zrujnowana, podobnie jak szkoła. Stało się tak na rozkaz wojsk austriackich, dla oczyszczenia przedpola fortu w Grębałowie broniącego Krakowa przed zbliżającą się armią rosyjską. Zburzono pół wsi; budynki mieszkalne i gospodarcze, wycięto wszystkie drzewa, zniszczono ogrodzenia. Ludzi zaś wysiedlono na przedmieścia Krakowa. Franciszek Twaróg w pierwszym okresie swej pracy przeżywał więc bardzo ciężkie chwile, tym bardziej, że Lubocza, podobnie jak inne zrujnowane wsie korzystała z moratorium , zwalniającego ją z płacenia podatków gruntowych z których pobierano datki na utrzymanie szkoły. Sytuacja wymagała zatem ofiary ze strony jej heroicznego kierownika, który mając stosowne uzdolnienia porobił stoły, szafy i stołki. Naprawił porozbijane ławki, schody i ganek. Ślub z Teresą zawarł 4 kwietnia 1918 roku, która wkrótce potem przeniosła się z Branic do Luboczy, a remont szkoły stał się wreszcie możliwy po uzyskaniu państwowej subwencji i napłynięciu dotacji na utrzymanie szkoły. Franciszek Twaróg reaktywował Kółko Rolnicze, przeprowadził rejestrację strat wojennych ludności, pisał setki wniosków o odbudowę, pracował w miejscowym kole Związku Nauczycielstwa Polskiego. Posadził mnóstwo drzewek owocowych, omawiał na zebraniach potrzeby gospodarcze wsi. Założył nawet kontraktowaną hodowlę jedwabników morwowych. 10 października 1918 roku pojechał pociągiem z Grębałowa do Krakowa., gdzie był naocznym świadkiem zdania władzy przez generała Nastupila i oddawania szabli polskim patrolom przez oficerów austriackich. Nastały lata szczęśliwe Zaczyna wreszcie wieść spokojne życie przy boku swej ukochanej małżonki przyznając, że poświęcenie jego rodziców nie poszło na marne, ponieważ dało mu chleb i pozycję całej rodzinie. Franciszek Twaróg daje się wciągnąć w wir pracy społecznej. Zakłada z dorosłą młodzieżą Koło Młodzieży. Jego siedzibą jest oczywiście szkoła, w której wciąż urządza jakieś zebrania, przedstawienia i zabawy. Z dochodów uzyskanych tą drogą zakupuje książki i zakłada bibliotekę. Wiele czasu spędza z młodzieżą w swoim mieszkaniu na rozmowach i planowaniu pracy. Buduje ruchomą scenę, by po każdym wieczornym przedstawieniu można ją było łatwiej rozebrać, a rano bez przeszkód rozpocząć naukę. Reżyserował przedstawienia, malował własnoręcznie dekoracje, wykonywał kostiumy, grał na skrzypcach. Uczył pieśni ludowych, zaś jego żona Teresa i koleżanka Felicja Galiszkiewicz prowadziły kursy gotowania i szycia, a brat Felicji– nawet kurs tańca. Franciszek Twaróg w swych wspomnieniach serdecznie przypomina swych przyjaciół i wielu współpracowników; absolwentów szkoły, którzy w swych marzeniach chcieli zobaczyć wieś szczęśliwą, a swą pracą chcieli tę przyszłość urzeczywistnić. Wszyscy moi rozmówcy, którzy o nim opowiadali, zwracali uwagę na jego niezwykłą skromność. Starał się zawsze bardziej podkreślać osiągnięcia innych niż własne. To co robił, robił przede wszystkim dla dzieci i wsi, która zawdzięcza mu sporo, o czym do dziś nie tylko starsi ludzie pamiętają. Będąc niedawno u pana Stanisława Walczaka, radnego z Luboczy w poszukiwaniu starych zdjęć, miałem okazję obejrzeć amatorski film na taśmie video z 1994 r. pokazujący uroczystości, związane z obchodami 60 – lecia sztandaru szkolnego. Usłyszałem tam wiele gorących słów pod adresem jej dawnego kierownika. Potrafił zjednać ludzi Pan Stanisław Walczak, którego Twaróg uczył mówi: – Był wielkim patriotą i pedagogiem ! - Był człowiekiem twórczym i wszechstronnym. Uczył rozmaitych przedmiotów, ale przede wszystkim uczył nas patriotyzmu, co znalazło swój wyraz w jego nauczaniu na tajnych kompletach, które prowadził w czasie wojny z narażeniem życia. Cechowała go także szczodrość, dobroć i odwaga . Ale nade wszystko autentyczne umiłowanie ojczyzny. Także jego działalność społeczna przynosiła piękne owoce, bo potrafił zjednać ludzi wokół idei, których najczęściej był inicjatorem i wykonawcą np. budowy Domu Ludowego czy powojennej elektryfikacji wsi.. Organizował im zabawy, wycieczki i kuligi. Pisał także wiersze opowiadające o miłości, radości i zaufaniu – wspominał pan Walczak oprowadzając mnie po opustoszałej i popadającej w ruinę szkole. – O, tutaj była jadalnia, tu zaś kuchnia, a w tym miejscu w pokoju stał fortepian, na którym grywała jego żona Teresa. Z przepięknego pieca kaflowego pozostała niewielka kupka gruzu i kilka potłuczonych kafli z ciekawą ornamentyką. - O ! w tym pokoju w czasie wojny przyszedł na świat jego wnuk Jureczek – dodaje pan Walczak – Jest teraz profesorem w Pittsbourghu w Ameryce, ale był w Luboczy podczas uroczystości związanych z 60 – leciem szkolnego sztandaru. Pozostałości po ściennych malowidłach przypominają życie dawnych lokatorów. Pan Stanisław pokazuje zawalone wejście do piwnicy i małą komórkę - Tu przechowywano zapasy na zimę; przetwory i konfitury. – W tej szkole kiedyś były robione pomiary i badania – powiada dotykając ścian przy oknie zabitym deskami – Fundamenty i grube na 60 centymetrów ściany są w dobrym stanie, szkoda byłoby je wyburzyć. Budynek ma swą historię związaną z niezapomnianym kierownikiem. Można by go odremontować i urządzić w nim dom kultury lub choćby świetlicę dla młodzieży. Trzeba tylko wpierw dach naprawić, bo wichura szkody wyrządziła i teraz przecieka. Przyznaję, że pomysł pana Stanisława spodobał mi się bardzo. Franciszek Twaróg pewno też by się ucieszył. Prowadził tu wszakże zajęcia świetlicowe dla młodzieży skupionej w Kole Młodych. Warto ten pomysł poddać pod rozwagę naszym decydentom. W jednej z sal można urządzić coś na kształt izby pamięci, w której wyeksponuje się powiększone reprodukcje zdjęć, dokumentów i pokaże zachowane przedmioty, bo przecież warto przypomnieć - w czasach powszechnego upadku wartości i autorytetów – takich ludzi jak Franciszek Twaróg. Praca, praca, praca Od samego początku swej – jak to określał – służby nauczycielskiej tj. od 1 sierpnia 1910 roku należał do Związku Nauczycielstwa Polskiego. Był we Lwowie w 1911 r. na ogólnym zjeździe i wiecu nauczycielskim żądając 7 – letniej nauki w szkole powszechnej, wykształcenia wyższego dla nauczycieli i poprawy płac. Przez 30 lat należał do ogniska branickiego i był jego przewodniczącym. Jednocześnie był członkiem Zarządu Okręgowego ZNP w Krakowie. Zachowały się zdjęcia z tamtego okresu ilustrujące zebrania, zjazdy i wycieczki związkowe które organizował. Po latach gorąco wspominał z pracy oświatowej i samokształceniowej: Genowefę i Jana Twarogów, Wiśniewskich, Hojnackich, Lowasów, Wyżgów, Tylków, Okulczyka, Pałosza, Wąsa, Hausnera, panią Galiszkiewicz. W równej mierze udzielał się równocześnie w Kole Młodych, pragnąc poprzez spotkania i zjazdy kół skończyć z zawiścią i krwawymi rozgrywkami pomiędzy młodzieżą z poszczególnych wsi. Miał za sobą – jak sam wyznawał – powagę organizacji ojców zrzeszonych w Kółku Rolniczym. Wspominał tu przede wszystkim Emila Zegadłowicza – poetę i pisarza, autora dzieł o wsi, przewodniczącego Zarządu Małopolskiego Związku Młodzieży, ale także rolników: Wincentego Kota, Wincentego Pietruszkę, Piotra Brosia, Wojciecha Raźnego, Józefa Bętkowskiego i in. W jego odczuciach, tę spokojną pracę nadszarpnęła potem konkurencja Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej i Żeńskiej, Koła Młodzieży “Znicz” i Związku Walki Młodych. Rozproszone siły i organizacje zwalczały się wzajemnie, co nie wyszło nikomu na korzyść. Sztandar szkolny W 1928 roku Franciszek Twaróg rozpoczął starania o odkupienie starego dworskiego czworaka od Sióstr Norbertanek ze Zwierzyńca. Konwent Sióstr wyraził zgodę na sprzedaż domku drewnianego i w listopadzie tegoż roku w wyremontowanym domu odbyła się nauka w nowej sali lekcyjnej. Pełna nazwa szkoły w Luboczy w tamtych latach brzmiała: “Czteroklasowa Publiczna Szkoła Powszechna im. Księdza Stanisława Konarskiego”. Do najważniejszych uroczystości związanych z tą szkołą należało poświęcenie sztandaru szkoły z Matką Boską i orłem w koronie w dniu 6 maja 1934 roku. Franciszek Twaróg uczestniczył ponadto w takiej ilości rozmaitych komitetów, rad i komisji, że śmiało mógłby dziś kandydować w tej kategorii do rekordu Guinnessa ! Rzecz jednak w tym, że przyjęte obowiązki traktował bardzo poważnie wywiązując się z nich najlepiej jak tylko potrafił. Funkcje te wynikały z jego pracy, zainteresowań i czynnego stanowiska wobec problemów wsi. Był m.in. członkiem Powiatowego Komitetu nad Wdowami i Sierotami po poległych, członkiem Powiatowej Komisji Aprowizacyjnej, członkiem Tymczasowej Rady Powiatowej w Krakowie, członkiem Rady Kasy Komunalnej Powiatu Krakowskiego oraz członkiem Powiatowej Rady Szkolnej. Dom Ludowy Wyróżnienia go omijały, ponieważ był bezpartyjny. Skreślano go zazwyczaj z listy odznaczonych - tym bardziej więc pozostawał wierny swej pracy w kółkach rolniczych i młodzieżowych oraz w ZNP. Sen z powiek spędzała mu nieustannie trwoga o pożar we wsi, zabudowanej szeregowo drewnianymi budynkami. Zainicjował więc założenie Oddziału Ochotniczej Straży Pożarnej, którą zaopatrzono w sprzęt i mundury, regularnie przeprowadzając szkolenia. Brak stosownych pomieszczeń dla OSP i innych organizacji wyzwolił w nim inicjatywę budowy Domu Ludowego. Chciał tym samym odciążyć prowadzoną przez siebie szkołę, która już “pękała w szwach” od coraz to innych zebrań i przedsięwzięć. Franciszek Twaróg czuwał nad postępem prac przy Domu Ludowym dokonując m.in. rozliczeń finansowych. A koszta budowy były niemałe: 9000 zł. Dnia 16 sierpnia 1936 roku nastąpiło otwarcie Domu Ludowego w samym środku wsi Luboczy, na gruzach zburzonej w czasie I wojny karczmy dworskiej Twaróg był z tego dumny i radował się, że w miejscu gdzie niegdyś rozpijano wieś, stanął teraz dom przeznaczony dla pracy oświatowej, kulturalnej i spółdzielczej. Lata wojny W czasie kampanii wrześniowej w 1939 roku, w lubockiej szkole kwaterował polski oddział przeciwlotniczy z ciężkim karabinem maszynowym ulokowanym na złamanym chłopskim wozie. Potem nastąpiła miesięczna tułaczka Franciszka Twaroga po Polsce wschodniej, skąd szczęśliwie powrócił do domu w którym zastał żonę i dziecko. We wsi stacjonowali już Niemcy. Szkołę trzeba było opuścić dla wojska, a nauka odbywała się teraz w dwóch izbach domu dworskiego. Uczono języka polskiego i geografii. Franciszkowi udało się ukryć bibliotekę szkolną, obrazy, podręczniki, sztandar szkolny i radioaparat. Nastały lata prześladowań i ciężkich doświadczeń. Niemcy robili łapanki, aresztowano nawet za sprzedaż mleka. Zginęła wówczas jego znajoma, pani Kołacz – matka dwojga niemowląt. Do Oświęcimia wywieziono też jedną z nauczycielek – Irenę Oliwiankę, gdzie wkrótce zmarła na tyfus. Zginęła też Józia Grzesiak, córka tutejszego rolnika, wyróżniająca się spośród wszystkich panien wdziękiem i urodą. Poginęło też wielu innych, wywożonych do obozów i na przymusowe roboty do Niemiec, do Puszczy Niepołomickiej, do budowy bunkrów i rowów strzeleckich. Drakońskie dostawy żywca, zboża i ziemniaków spowodowały we wsi głód. Napad tutejszych partyzantów z Batalionów Chłopskich na siedzibę “Trauhander” w Mogile - choć co do tego krążą do dziś różne wersje - gdzie zabrano, a następnie spalono spisy bydła i trzody podlegającej kontroli dostaw, na jakiś czas pozwoliło prowadzić tu wolny handel i swobodny ubój. Franciszek Twaróg wraz z żoną i kolegą Maciejem Nowakiem oprócz nauki jawnej dla wszystkich dzieci zorganizował u siebie tajne nauczanie. Było to bardzo niebezpieczne zajęcie, bo po obu stronach mieszkania w 2 klasach przebywali Niemcy. Na tajnych kompletach przerabiano ostatnią klasę podstawówki i pierwszą klasę gimnazjalną. Koncert nad koncertami Zaraz na początku okupacji przyszedł do szkoły - z komendy zakwaterowanej we dworze - pewien Niemiec, który przedstawił się jako profesor gimnazjalny Staedtler. Jedna z sióstr norbertanek ostrzegała przed nim, mówiąc, że to gestapowiec. Był wyznaczony do kontrolowania szkoły Franciszka Twaroga. Zobaczył fortepian, powiedział, że jest muzykalny i spytał, czy może zagrać. Po otwarciu klapy zobaczył rozłożone na pulpicie nuty. Były to pozostawione wcześniej pieśni patriotyczne z mazurkiem Dąbrowskiego na pierwszej stronie. Niemiec nieświadom tego co to jest, zagrał i zaśpiewał kalecząc słowa hymnu. W oczach Franciszka i Teresy pojawiły się łzy. Niemiec nie pytał o nic i zamknął fortepian, który przez długi czas stał potem głuchy. A jednak odbył się tu koncert konspiracyjny. I to jaki ! Halina – koleżanka córki Marysi, która w obawie przed represjami uciekła wraz z matką z Krakowa do pobliskich Branic, przyszła kiedyś do Luboczy, gdyż nie było u niej w domu fortepianu do ćwiczeń. Miała wówczas jakieś 18 lat. W nauczycielskim mieszkaniu zebrało się sporo osób. Niemców akurat nie było, a wszyscy spragnieni byli muzyki. Halina grała z pamięci utwory klasyków. Na Twarogu największe wrażenie wywarł polonez A-dur Chopina. Wszyscy tonąc we łzach gorąco oklaskiwali młodą artystkę, ale nikt nawet nie przypuszczał, że stoi przed nimi późniejsza, światowej sławy pianistka: Halina Czerny – Stefańska. Bóg jest cudowny, fortuna jest zmienna Niemiec Staedtler wielokrotnie nachodził szkołę i często rozmawiał z panią Teresą, która świetnie znała niemiecki. Kiedyś ją spytał - Czy nie zechciałaby pani zostać Niemką, skoro tak dobrze mówi i ma z domu niemieckie nazwisko ? Żona Twaroga na to z gniewem odpowiedziała wskazując portret ojca wiszący na ścianie: - Ojciec mój był Polakiem, walczył o Polskę i cierpiał za nią i ja chce pozostać i umrzeć Polką ! Z trudem jakoś opanowano nerwową sytuację, choć katastrofa wisiała na włosku. Ale i tak skończyło się to donosem. Innym razem Staedtler spytał Franciszka: - Jak pan sądzi, czy będzie jeszcze Polska ? Wówczas Twaróg odparł tak samo jak w roku 1655 kanonik Szymon Starowolski, królowi szwedzkiemu Karolowi Gustawowi przed sarkofagiem Władysława Łokietka na Wawelu: “Deus mirabilis, Fortuna variabilis” / Bóg jest cudowny, fortuna jest zmienna/. Staedtler odrzekł: - My Niemcy nie liczymy na Boga, my swoją siłą zwyciężymy. Po upływie 4 lat historia zweryfikowała te sądy, jednak wcześniej doszło tu jeszcze do wielu dramatów. Pewnego zimowego poranka, gdy pan Franciszek szedł do Krzesławic, obok niego przejechały niemieckie auta ciężarowe, na których za zasłonami można było zobaczyć więźniów i uzbrojonych strażników. Auta skręciły w polną drogę w stronę fortu w Krzesławicach, a ponieważ były duże zaspy śniegu, wkrótce zatrzymały się i wówczas pan Franciszek ujrzał więźniów brnących przez śnieg, popędzanych przez konwojentów. Po chwili, gdy znikli w kazamatach fortu usłyszał strzały – było to miejsce straceń. . Od 11 listopada 1939 r. do jesieni 1941 r. Niemcy rozstrzeliwali i grzebali w fortecznych fosach polskich patriotów – więźniów przewożonych z ul. Montelupich i więzienia św. Michała w Krakowie, którzy dzień wcześniej kopali tam doły dla siebie. Zginęło wówczas 440 osób. Dziś w tym miejscu stoi pomnik. 19 stycznia 1945 roku pojawił się w Luboczy pierwszy czołg radziecki i piechota. Wcześniej Niemcy zaczęli uciekać w popłochu, zostawiając nawet broń z pociskami w szkolnym ogrodzie. Doszło do krwawej walki. Rozbito dwa czołgi: radziecki i niemiecki. Poległo kilku Niemców. Duch sprawczy Franciszek Twaróg później napisał: “ I znów, jak przedtem po pierwszej wojnie światowej, zabraliśmy się za przerwaną przez 6 lat wojny działalność społeczną, gospodarczą i kulturalno-oświatową”. W roku szkolnym 1946/47 naukę w szkole podjęło aż 175 uczniów. Warunki przy tej ilości dzieci były niezwykle trudne, ale jej kierownik – “duch sprawczy”, zawsze troszczył się o swe dzieci znajdując wyjście z niejednej sytuacji. Jednocześnie pracował jak lokomotywa w komitecie elektryfikacyjnym, pociągając za sobą opornych i niezdecydowanych, co doprowadziło w ekspresowym tempie do tego, że światło w domach zabłysło już 20 września 1946 roku. Prócz tego został przewodniczącym Gminnego Komitetu do zwalczania analfabetyzmu w Mogile i organizował kursy we wszystkich wsiach należących do gminy, a osobiście prowadził je w Luboczy za co otrzymał dyplom uznania. Przyświecała mu pamięć o ojcu, który nie z własnej woli był analfabetą. Widział jak miasto zbliża się nieuchronnie do wsi i wiedział, że zmieni się wkrótce jej charakter w związku z oddziaływaniem Nowej Huty. Nie wierzył jednak, aby ta bliskość unicestwiła pracę na wsi, której poświecił wraz z żoną całe swe dorosłe życie. Do końca swych dni chciał pozostać wśród swoich uczniów i wychowanków. Upragniony dom W 1946 roku zakupił parcelę w Grębałowie, na której postawił drewniany domek, aby mieć spokojny dach nad głową. Przeniósł się tu na stałe w 1954 roku, wraz z żoną, którą w tym czasie dotknął całkowity paraliż. Wciąż był przy niej, niosąc jej pomoc i opiekę, gdy ta przykuta była do łóżka. Przeżyli ze sobą w wielkiej miłości 41 lat. Franciszek twierdził, że jeśli mógł zrobić cokolwiek dobrego dla społeczeństwa – było to zasługą żony Teresy, która życzliwą opieką i pracą domową stwarzała odpowiednią atmosferę dla jego pracy publicznej. Nowy dom Franciszek Twaróg otoczył sadem, gdzie przewiózł pasiekę i posadził morwy. Próbował także uprawy poziomek owocujących od maja do października. Od czasu gdy zamieszkał w Grębałowie, chodził jeszcze przez 7 lat do szkoły w Luboczy, gdzie po przejściu na rentę uczył w zmniejszonym wymiarze 16 godzin tygodniowo. Codziennie przemierzał tam i z powrotem 4 km - w deszczu i błocie, spiekocie i na mrozie. Nigdy nie opuścił nawet jednego dnia nauki, ani też nie spóźnił się na lekcje. Gdy w 1961 roku na pobliskich Wzgórzach Krzesławickich powstała szkoła dla klas I-IV mieszcząca się w prowizorycznym baraku, Franciszek Twaróg poprosił o przeniesienie do tej placówki. Mawiał, że jest to najmniejsza i najbiedniejsza szkoła w Nowej Hucie, ale ma za to najwspanialszy horoskop, bo wkrótce powstanie tu “szklany dom” Żeromskiego - 19 – to oddziałowa szkoła. Odczuwał niezwykłą parabolę i związek pomiędzy martyrologią krzesławicką, której był naocznym świadkiem, a współtworzeniem nowego życia przez wychowanie dzieci oddanych mu pod opiekę. Pragnął je doprowadzić do nowej szkoły powstającej na wzgórzu i uczyć je nadal. Ta praca dawała mu spokój i zadowolenie. Wypełniała jego samotność życiem twórczym. Był pewien, że skoro ma dać z siebie pewne wartości, to musi je także posiadać oraz mieć silną wolę - bo jak mówi Wyspiański: “ Dużo byście mogli mieć, byście tylko chcieli chcieć”. Dla niego była to naczelna zasada życia i pracy. Czuł się w niej spełniony. Franciszek Twaróg pochodził z ludu i miał wrodzony imperatyw życia dla niego. Był wielkim patriotą - nauczycielem ludowym. Jego dzieło może stanowić piękny i wzruszający symbol heroicznej pracy, pełnej wiary, nadziei i miłości oraz zmagań z przeciwnością losu. Zmarł 26 maja 1968 roku w Nowej Hucie. Został pochowany w grobowcu rodzinnym na Cmentarzu Rakowickim.