Opis zdjęcia
Właśnie rozpocząłem 7 rok bytności na ploto. Można powiedzieć, że przez te lata było różnie. A jak to się zaczęło? Zaczęło się ni stąd ni zowąd ładnych parę lat temu. Właściwie nagle. Nagle wystąpiły pierwsze objawy, które były całkowitym zaskoczeniem dla mojego nieprzygotowanego organizmu, w którego sedniu rozrastało się coś, co na myśl przywodziło obce ciało. Był to pierwszy okres, w którym stosunkowo łatwo było mnie wyleczyć. Niestety, przebieg choroby nie został w porę zatrzymany i przybrał postać indywidualną. Nasza soma i psyche, cokolwiek by nie mówić, mają tylko ludzką tolerancję na urazy właśnie, które jak wiadomo mogą być bardzo dotkliwe, a niekiedy mogą nieść skutki nieodwracalne, jako że nie posiadamy zdolności regeneracyjnych w przeciwieństwie do opon samochodowych i zdaje się, że i dżdżownic. Zaatakowany został rozum, uczucie i namiętność, co było stanem alarmującym, beznadziejnym i nierokującym jakkolwiek na przyszłość. Skorodowana przez chorobę namiętność wylała się wszystkimi otworami i dziurkami, co zatkało moje oczy i uszy. W rezultacie stałem się ślepy na obrazy swoje i cudze, głuchy na terapeutyczny głos rozsądku. Nastąpiło pęknięcie charakteru, rozdarcie wnętrza, poszarpanie życiorysu, wreszcie załamanie życia. Nie wynaleziono niestety do dzisiejszego dnia antybiotyku, pod którego osłoną można by się z tego leczyć. Ani wyciąć, ani zeszyć nie można żadnego z wymienionych symptomów choroby. Poza tym nie warto się już leczyć. Mogę spokojnie pracować nad chorobą, hodować ją i uskrzydlać. Puszyć się i nabzdyczać i mówić wszystkim, że fotografia jest dla mnie piękną chorobą. Dziękuję wszystkim, którzy są tu ze mną od sześciu lat i mimo tylu zmian obserwują w tym i innych miejscach. Życzę wszystkim stu lat dobrego światła i stu milionów udanych kadrów :)