liść przyziemny [2008-07-17 13:47:50]: no cóż, pointę dopisało życie. Latem 1989 planowaliśmy wspólny wyjazd na Kaukaz. Miał się odbyć w 1990 roku, ale wtedy tyle się działo, że nie doszedł do skutku. Później trochę pisywaliśmy, aż do roku 2000, kiedy nagle zamilkł. Nikt mnie nie powiadomił. Myślałem, że zapomniał. Nie chciałem o tym pisać, bo mi coś nie pasowało i dlatego opowieśc Szecherezady została bez pointy. A teraz wszystko jasne :(
Nestety znalazłem tylko kilka jego zdjęć w sieci. http://www.shparo.ru/photo/Pronz/10_s.jpg , http://www.shparo.ru/photo/Pronz/16_s.jpg , http://sovphoto.spb.ru/regular/76-02/76_02_010_old_musician.jpg
Sławku cieszy tak dobra puenta historii :) Jednak mam olbrzymią prośbę - spróbowałbyś podać jeszcze parę wersów o tym wszystkim co miało miejsce w miedzyczasie? :) dla mnei to szelenei ciekawe szczegóły tamtych realiów. Pozdrawiam, czekam na więcej i wracaj prędko ;]
A w kilka tygodni później okazało się, że Kola Nizow, do tej pory niezbyt znany fotoreporter z Kaługi, jest laureatem złotego medalu World Press Photo.
Nazwał mnie "ojcem chrzestnym" swojego sukcesu. Zdobył ten rzadki album i wpisał dedykację. Cieszył się, ach jak bardzo się cieszył!
Ostatni raz spotkaliśmy się na przełomie czerwca i lipca 1989 roku.
No cóż, jakby nie wpadać w dygresje, jak by nie przedłużać, opowieść zbliża się do końca. Został już tylko jeden odcinek - opowieśc o naszym spotkaniu. Może także o Kałudze i Związku Radzieckim, który właśnie zaczynał upadać.
Znikam na pewien czas. Czytelnikom moim dziękuję za cierpliwość. Obiecuję dokończyć tę hiostorię, a może i zacząć opowiadać kolejną.
Do poczytania, Moi Drodzy.
:)
Abstrahując na moment od Koli powiem jedno, opisane przez Ciebie sposoby postrzegania fotografii doskonale oddają stosunek odbiorców oraz ich umiejętności percepcyjne.... Mnie najbardziej przekonuja fotografie ukazująceludzi ze swym życiem, troskami, radościami, samotnością... Indywidualne dramaty czy uniesienia, może dla historii mało ważne w globalnym znaczeniu, dostarczajace jednakowoż wielu przeżyć, wzruszeń.... Zdjecia Koli musiały wiele mówić o człowieku kalekim, często poza nawiasem, ale człowieku wręcz heroicznym w zmaganiu się z trudami dnia codziennego i do tego zdolnym osiagać sukcesy...
Trochę dodatkowych informacji, związanych z tą opowieścią, dostarczają zdjęcia - http://plfoto.com/1575182/zdjecie.html
http://plfoto.com/1577514/zdjecie.html
Bywalcy plfoto, którzy nie tylko zamieszczają tu zdjęcia, ale I czytaja dyskuje pod nimi, a także biorą w nich czynny udział, doskonale wiedzą, że na zdjecie patrzeć mozna rozmaicie, i rozmaicie je oceniać. Dla jednych zdjęcie sprowadza się do histogramu, a wszelkie wypalenia I smolistości, dyskwalifikują je niezależnie od treści. Dla innych liczy sie ostrość - przy czym od kiedy pewien klasyk nie tylko odkrył, ale i publicznie ogłosił, że ostrość jest sprawą subiektywną, waga tego parametru w ocenie obrazu jakby zmniejszyła się. Są namietni czytacze exiffów, którzy wyciagają dalako idące wnioski o autorze I samej fotografii na podstawie informacji tam zawartych. Żywią oni niezachwiane przekonanie, że arcydzieła nie mozna zrobić kompaktem, a nawet niedroga lustrzanką. Istnieje calkiem liczne plemię porównywaczy do wzorców (“ostrość PRAWIE jak u Adamsa”). Dla wielu fotografia i galeria tutejsza to miejsce rywalizacji, wykazywania się moderacyjną władzą, czy uczonością. Wprawdzie “krytyk i eunuch z jednej są parafii”, ale nie każdy o tym mysli. Nie bez racji powiadają Anglicy – “każdy osił lubi słuchac swego ryku”. Są łowcy ziarna i szumów, tropiciele pyłków matrycowych, badacze drgań i poruszeń. Są też i tacy, dla których fotografia jako taka to język, a poszczególne zdjęcia, to dla nich przede wszystkim historie. Ci patrzą na treść opowieści.
Zdjęcia Koli nie podobały się w redakcjach nie ze względu na ziarno, kompozycję, ostrość, czy kontrast. Nie podobały się ze wzgledu na treść. Kiedy jednak o owej treści sobie porozmawialiśmy, okazało się, że owa treśc właśnie jest ich największym walorem. Sport, uprawiany przez osoby niepełnosprawne, to dla fotoreportera w pewnym sensie temat-samograj. Bohaterowie zdjęć budzą sympatię iwpólczucie, uznanie, że sa dzielni i mimo braku nogi na przykład, próbuja skakać w dal, czy grać w piłkę. Niewiele osób patrzy jednak na styk niepełnosprawnych i całkiem sprawnych. Na źle skrywaną wyższość tych sprawnych, na zdarzającą się odrazę, gesty pobłażania, widoczne lekceważenie. Kolę ten właśnie aspekt bycia inwalidą szczególnie interesował.
Po powrocie do siebie pracował nad tym tematem kilka miesięcy. A później skorzystał ze sposobu, który mu “sprzedałem”. I tak jego zdjęcia na czas znalazły się przed jury World Press Photo w Amsterdamie. c.d.n.
czytam na bierząco, nie lekaj się. słucham Twoich słów jak świnia grzmotu :) na marginesie, jednek mozesz śmiało podawać więcej detali - te detale bardzo lubię za aurę którą budują. tym nie mniej na privie nie dam Tobie spokoju odnośnie tego incydentu :D
Wiele lat minęło od tamtej chwili, a ja wciąż zastanawiam się, czy napisać jak to było. Skłaniam się do wariantu kompromisowego. Pisania prawdy, lecz nie zaprzątania uwagi Czytelników detalami. Zdjęcie z Mistrzostw Europy w Kulturystyce opublikowała – wraz z tekstem – tylko „Polityka”. Jeszcze ta duża, gazetowa „Polityka”. Chodziłem wtedy po tej imprezie wraz z Jackiem Kurczewskim, ciekawym tak samo jak ja śiata tych dziwnych sportowców. Jacek nie był wtedy jeszcze tym Jackiem, wicemarszałkiem Sejmu, a po prostu Jackiem, mężem koleżanki prawie że z zakładu, Joanny. Dla Jacka udało się zdobyć plakietkę coacha drużyny angielskiej. Ja byłem prasa, on zawodnicy. Chodziliśmy po kuluarach i rozmawialiśmy z kim się dało. Ciekawe to były rozmowy. Ich ulotny zapis został zawarty w notatce do tego zdjęcia, które zamieściła „Polityka” –
http://plfoto.com/1382530/zdjecie.html
Rzecz w tym, że obawiałem się jednak, iż zaadresowane na adres World Press Photoi i powierzone Poczcie Polskiej foto może zaginąć, lub nie dotrzeć na czas. Niewiele czasu upłynęło od chwili zniesienia obowiązującej w stanie wojennym cenzury rozmów telefonicznych i przesyłek pocztowych. W pudełku pod telewizorem leżały świąteczne pocztówki i koperty ze stemplem „ocenzurowano”. Krążył dowcip o młodej zonie, która w liście do przebywającego w delegacji męża op[pisywała postępy niemowlęcia. Napisała „Jacuś juz siedzi”. Niewidzialna ręka przekreśliła podobno słowo „siedzi” i napisała „Internowany”.
Powiększenie było zrobione, termin się zbliżał, a ja się wahałem. Wreszcie wziąłem kopertę pod pachę i poszedłem do przedstawicielstwa zagranicznych linii lotniczych. Poprosiłem o rozmowę z szefem, pokazałem foto, wyłuszczyłem obawy. A później uiściłem tylko opłatę za znaczki na przesyłkę z Amsterdamu do Amsterdamu. Foto przeleciało w bagażu załogi rejsowego samolotu i dopiero w Amsterdamie zostało nadane. Doszło na czas 
Ten sposób na wysłani e zdjęcia „sprzedałem” Koli.
c.d.n.
Konrad Lorenz, zdeklarowany ewolucjonista (ten od zachowań zwierząt i ludzi), nazwał to zjawisko fulguracją. Jego zdaniem, ewolucja następowała wprawdzie ciągiem drobnych zmian, ale fundamentalne znaczenie miały w niej momenty przemiany gwałtownej. Kiedy suma drobnych zmian powodowała szybko przeskok jakościowy. Aż strach pomyśleć, że inny niemieckojęzyczny dialektyk przychodzi tu na myśl, ten, który stwierdził, że „ilość przechodzi w jakość”. Lorenz mówił, że z ewolucją jest trochę jak z przechodzeniem przez szeroką rzekę metodą skakania z kry na krę. Nie ma gwarancji, ze kolejny skok się powiedzie. Ale bez ryzyka skakania, nie ma mowy o dotarciu na drugi brzeg. Podobnie trzymanie się starej kry, też prowadzi do zagłady.
Jeśli rozważania te z gruntu ewolucji przenieść na grunt twórczości ludzkiej, okazuje się, że są sytuację, do których opisu pasują. Bywa, że robimy coś nie do końca świadomie, aż nagle dostrzegamy inny kontekst i coś się w naszym sposobie widzenia świata, czy fotografowania tylko radykalnie zmienia. Albo tylko w innym świetle dostrzegamy to, codo tej pory robiliśmy, a czego wartości nie do końca jesteśmy świadomi.
Tak było z Kolą Nizowem, który fotografował ludzi, a nie ideologiczne wyobrażenia o nich. Jego zdjęcia nie pasowały do publikacji prasowych, bo inaczej opowiadały o ludziach radzieckich. W klasycznej pracy W.A. Jasztołda-Goworko, „Fotosjemka i obrabotka”, Wydawnictwo Isskustwo, Moskwa, wiele wydań, w rozdziale „Reportażnaja fotosjemka” stoi jak byk: „fotografia reportażowa poprzez technikę druku dokumentalnej fotografii informuje o wydarzeniach mających społeczne znaczenie i budzących społeczne zainteresowanie. Podstawowym zadaniem radzieckiego fotoreportera jest doprowadzenie do świadomości ludzi pracy Związku Radzieckiego słuszności polityki Partii Komunistycznej i rządu radzieckiego” (s.123). Kola tymczasem fotografował ludzi, owszem, w ich społecznych zachowaniach i uwarunkowaniach, ale patrzenie na nie mogło w niejednej głowie wywoływać poważne wątpliwości w słuszność polityki radzieckiej władzy. Przy czym, zaznaczmy to wyraźnie, nie wynikało to z dysydenckich ambicji Koli, a ze skrzeczącej rzeczywistości po prostu. Gdyby Kola urodził się w USA, Francji, czy Niemczech, też pewnie fotografowałby ludzi dotkniętych przez los z różnych – nie tylko politycznych powodów. Nieszczęście, cierpienie, nędza – są bowiem nieodłączną częścią ludzkiej egzystencji i żaden poziom PKB per capita, ani żadne systemy socjalnej opieki tego zjawiska nie zlikwidują. Tyle tylko, że w niektórych systemach, szczególnie tych deklaratywnie nastawionych na budowę społeczeństwa doskonałego, pokazywanie tych nieszczęść (nie zawsze spowodowanych przyczynami politycznymi) jest politycznie niepożądane i źle widziane.
Rozpisuję się o tym, bo takim tropem szedł mnie więcej mój wywód w ciemni. Kola słuchał, bo jako świeżo wystawiający na World Press Photo i konkursie krajowym, miałem niejaki autorytet. I w którymś momencie doznał fulguracji – zobaczył swoje zdjęcia w innym świetle i kontekście, zrozumiał też o co chodzi redaktorom i nagle dostrzegł parę jeszcze tematów, które chciałby sfotografować. Opowiadał mi o nich z przejęciem. Szczególnie zajmująco wyglądał temat osób niepełnosprawnych.
Umówiliśmy się, że Kola go podejmie. Wyłonił się problem przesłania zdjęć. Kolę intrygowało jak ja przesłałem swoje do Amsterdamu. Intrygowało go, czy zdecydowałem się zaufać Poczcie Polskiej, czy użyłem jakiegoś innego sposobu. C.d.n
Dzień sztafety zaczynał się cmentarnym maratonem. Delegacja najpierw złożyła hołd żołnierzom radzieckim, pochowanym na cmentarzu w Ostrołęce – 10.832 pochowanych. Tam leżą między innymi dwie dziewczyny: Bielik i Makarowa. Latały na kukuruźnikach. Jesienią 1944 roku strącił je niemiecki myśliwiec. Nie miały jeszcze 20 lat. Zespół szkół przy cmentarzu, gdzie są pochowane, nosił jakiś czas ich imię, aż zmienił je na bardziej swojskie 5. Pułku Ułanów Zasławskich. Też związane z wojną. Na ten grób przyjeżdżała koleżanka lotniczek, składała kwiaty, paliła znicze, młodzieży opowiadała o tamtych czasach. Elegancka, mądra kobieta. Mam ją na zdjęciach.
Za pamięć poległych poszły z rana pierwsze flaszki. Później był położony na wysokim brzegu Narwi cmentarz wojenny w Pułtusku – 16.643 poległych. Nie wypadała nie uczcić ich bohaterstwa.
Później była wizyta w zakładzie przemysłowym, spotkanie z dyrekcją i aktywem. Trzeba powiedzieć, że gospodarze byli gościnni.
Z fabryki pędem na spotkanie z młodzieżą Licealną. Gorące głowy, muszę powiedzieć. Jeden zapytał wprost o Katyń. Płyny działały – „czort znajet, kto strielał” – usłyszał od jednego z piszących żurnalistów.
Później znowu cmentarz. Jeden z piękniej położonych cmentarzy wojennych w Polsce – cmentarz na Grzance – 17.500 pochowanych. Oglądaliśmy tablice na bezimiennych kwaterach. Pierwsi potomkowie z ZSRR zaczynali tu docierać i na kwaterach, gdzie pochowani byli ich najbliżsi, umieszczali zdjęcia, tablice, kwiaty. Prawosławne krzyże, muzułmańskie półksiężyce, sowieckie gwiazdy, katolickie krzyże. Ze zdjęć patrzyli na nas młodzi chłopcy. Jakiś kolega, który przeżył, położył towarzyszom broni ze swego konnego szwadronu ładną marmurową płytę z ich nazwiskami.
Znowu trzeba było uczcić pamięć bohaterów – tym razem w sztafecie z naszej strony brali udział działacze Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Kola był oszczędzany, bo musiał robić zdjęcia. Ale jego towarzysze, goszczeni w tylu miejscach przez tyle osób, wyraźnie osłabli.
W takim stanie znaleźli się u mnie w domu. W kominku płonęły drwa i ciepłe, pomarańczowe światło ślizgało się na oszronionej flaszce na stole. Był boczek i korniszony, i śledzie, i prasowana słonina. I była świeża zmiana absolutnie trzeźwych przyjaciół, entuzjastycznie nastawionych na myśl o konsumpcji.
Ktoś zagrał na gitarze, a ja postanowiłem pokazać Koli ciemnię, urządzoną w domowych warunkach. Do ciemni, jak wiadomo, nawet pijanym dziennikarzom, bez pozwolenia wchodzić nie wolno. Prawdę mówiąc, to oni z chodzeniem mieli już niejakie trudności. I w ten sposób w spokoju Kola pokazał mi zdjęcia i opowiedział, co na nich jest.
Przede wszystkim był ciekaw opinii – czy to dobre zdjęcia, czy też – by użyć pokutującego tu określenia – gnioty, jak wmawiali mu redaktorzy. Na moje oko, zdjęcia nie były dobre – były świetne. Na ludzkich twarzach malowały się emocje, szczegóły tła mówiły o warunkach. Widz nie pozostawał obojętny.
Snowman [2008-06-28 12:20:16]: masz rację, przeprasza. tytułem zadośćuczynienia nie będzie przerwy weekendowej, tylko porządne dwa odcinki tej historii. Pewnie nocą zamieszczę dziś i tomorrow. Pozdrawiam i raz jeszcze się kajam
Sztafeta, jak wiadomo, polega na tym, ze przekazuje sie pałeczkę zmieniającym się biegaczom z druzyny. Tu role pałeczki pełniły flaszki. Nasi się zmieniali, oni tej szansy nie mieli. Sztuka polegała więc nie tyle na tym, bym w miarę trzeźwo do mety dobiegła ja (miałem się pojawić na umówiony znak), ile zeby Kola jakoś dotrwał w stanie umołżiwiającym interakcję. Udało się. po części dzięki ochronie, a po częsci dzięki naturalnym predyspozycjom Koli, który głowę miał mocną. c.d.n.
kankai [2008-06-18 10:05:19]: tylko czasu; byly pilniejsze zajecia. A zauwaz, ze skoro poki opowiadam, poty zyje, do finalu bardzo mi sie nie spieszy. Dzisiaj jednakowoz bedzie kolejny odcinek, slowo! Pozdrawiam
dopiero 14 - tego sie udało, na przymknietych oczach po nocnym dyzurze. Przed spaniem lubie poczytać, więc zajrzałam:) Nie powiem, ale włączył mi się "sportowiec", ciekawam, kto w sztafecie zwyciężył.... Chyba sie domyślam (?)...
Madame Bovary [2008-06-12 20:16:51]: kolorowe jarmarki w celowniku Zorki 4 to radość dla oczu, które przez wizjer głównie lustrzanek patrzyły na różne okropieństwa. A piekne światło czerwcowych przedwieczorów jeszcze te kolorowość podkreśla. Kłaniam się.
Młody fotoreporter z Kaługi Kola Nizow. Przed chwila skończyłem przeglądać płachty (znaczy stykówki) z roku 1988 – od numeru 896 do 1147. Na rozum gdzieś tam powinien być Kola i dziennikarze-kałamarze, którym towarzyszył. I którzy towarzyszyli jemu. Nie udało mi się jednak znaleźć ich wizerunków. Może w weekend. Z tym wzajemnym towarzyszeniem był kłopot. Tak się jakoś działo, że nigdy nie udało się Koli znaleźć sam na sam ze mną na dłużej niż krótka chwile. Na tyle długa, by zdążył mi powiedzieć, że ma mi do pokazania interesujące zdjęcia, ale nie na tyle długo, by te zdjęcia pokazać. Kopertę z tymi zdjęciami formatu 18x24 nosił w jednej z dwóch swoich skórzanych torb na sprzęt. Jedna była podobna do naszych starych reporterskich toreb, a druga to była klasyczna służbowa torba. Taka torba korespondenta radzieckiego to był cymes. Obecnie rarytas, czasem można spotkać na e-bayu za około 120 – 180 USA. Na wszelki wypadek podaję linek: http://cgi.ebay.pl/ws/eBayISAPI.dll?ViewItem&rd=1&item=160232672582&ssPageName=STRK:MEWA:IT&ih=006
Ponieważ pobyt miał trwać niecały tydzień, sprawa odseparowania kałamarzy od Koli na co najmniej pół godziny, stawała się nagląca. Nie było wyjścia – trzeba było ich tak nasączyć alkoholem (zachowując w niejakiej przytomności Kolę i siebie), by stracili świadomość istnienia. Przy czym ogólnie przepić Ruskiego nie jest łatwo, a ruskiego dziennikarza jeszcze trudniej. Wymysliliśmy więc sztafetę ze strony polskiej kontra reprezentacja radziecka bez sztafety. c.d.n.
W przeciwieństwie do kolorowych jarmarków, tej cząstki Twojego portfolio nigdy nie traktowałam lekko ani z przymrożeniem oka. Może dlatego, że część faktów jest mi znana.
Madame: dzięuję. zabawa jest bardziej serio niż się wydaje jednak :) Wedle zyczen ia kontynuuję.
Właściwie zastanawiam się, czy nie napisałem o tym za wcześnie. Ustrój się zmienił, ale przeciez nie postawy ludzkie. Myślę, że i dziś nie zabrakłoby ludzi, którzy mieliby za złe rodakowi, że pokazuje coś, co kompromituje własny kraj. Jak długo trwają tajemnice? W 1993 roku jeden z ostatnich żyjących członków AK na terenie Prus Wschodnich (a wiec w ówczesnej III Rzeszy) nie chciał ujawnić młodemu podówczas reporterowi kulis akcji odbicia jeńców z posterunku żandarmerii. Mówił, że obowiązuje go tajemnicy. Kto go może zwolnić z jej dochowania? – Dowódca. A gdzie dowódca? – Zginął jesienią 1944 roku. Przyciśnięty do muru Mazur wreszcie się rozpłakał, ale nic nie powiedział. Szef tego dociekliwego reportera został później pitolony przez proboszcza z parafii, do której należała wieś. Opitalając, proboszcz wyjaśnił jednak przyczynę milczenia starca . Otóż rodziny i potomkowie tych polskich konspiratorów mieszkają dziś w Niemczech. Ostatni wyjeżdżali w latach 70-tych. Wtopili się tam lepiej lub gorzej. Są obywatelami Niemiec. Mają sąsiadów. Kandydują do lokalnych samorządów, biora udział w wyborach do Bundestagu. Informacja o tym, że dziadek był w AK mogła skomplikować ich życie. W nie mniejszym stopniu niż w Polsce informacja o dziadku z Wehrmachtu. Mam jednak nadzieję, że tym, co napisałem, nie skomplikuję życia Koli. W czasach, kiedy dzieje się zasadnicza część tej opowieści, młodego fotoreportera z Kaługi. C.d.n.
Kankai: napisałem, żer Kola bał się trochę wywozić zdjęcia. A przeciez jechał w komandirowku w drużeskij kraj. Jako członek delegacji dziennikarzy. Napisałem, że wśród zdjęć, które przewiózł (mimo obaw) były m.in. zdjęcia z ekshumacji z pola bitwy. Tam były nie tylko czaszk, nie tylko rzędem ułożone piszczele. Nie tylko listy, nadal czytelne, ukryte w łuskach od karabinowych nabojów, przez żołnierzy, którzy już wiedzieli, że nie wrócą do domów. Lata całe później taki list pisał uwięziony w zatopionym okręcie podwodnym „Kursk” bosman do swojej dziewczyny. Świetnie wyszkolony chłopak, który walczył ożycie do końca, a wyszkolenie przedłużało mu agonię. Jestem Szecherezadą, gram w tej opowieści o Zycie, więc jeszcze jedna dygresja. W 1987 w Amsterdamie, w czasie wernisażu World Press Photo, rozmawiałem z Janett Knott: http://plfoto.com/1426714/zdjecie.html . Ona opowiadała, że dowiedziała się później, że znakomite wyszkolenie załogi Challengera przedłużyło tylko ich agonię, straszną, bo dokonującą się między innymi przez doprowadzenie do wrzenia ich krwi z powodu niskiego cisnienia w zdekompresowanej kabinie.
Wróćmy jednak do Koli i do jego zdjęć. Otóż zapomniałem napisać, że wśród tego fotoreportażu z ekshumacji poległych Krasnmoarmiejców ukryty był jeszcze jeden fotoreportaż. Jego gównym zdjęciem był rząd czaszek z dziurą w czole. Tu należy przypomnieć, że w skład miejscowości obwodu kałuskiego, oprócz tych, które już wymieniłem, wchodziło też miasto Kozielsk. C.d.n
Hmmm, Kola chyba nie fotografował łatwych momentów, ekshumacja, niepełnosprawni czy zdjęcia, jak to okresliłeś " z których wiele można było dowiedzieć się o Rosji i ludziach, którzy tam mieszkali". Pamietajmy, że lata przed odwilżą były, wiele można było wmówić "niewygodnym" reporterom, nawet brak warsztatu.... Czekam, co dalej, razem z Madame:)
Madame: Zdjęcia Koli Nizowa często nie kwalifikowały się do druku. Poważni, doświadczeni redaktorzy mówili mu, że ma talent, ale że marnuje go robiąc zdjęcia, które nie mają szans na publikację. Kola był fotoreporterem dziennika „Kałużeskoje Znamija”, ukazującego się w Kałudze. Kaługa to miasto, położone o około 200 kilometrów na południowy zachód od Moskwy. W owym czasie mieszkało tam około 300 tysięcy osób. Duma Kaługi był Konstanty Ciołkowski i Muzedum Kosmonautyki. Tam zrodziła się teoria lotu rakietowego a marzenia o locie w Kosmos nabrały postaci matematycznych równań. Drugą duma Kaługi była Klinika Mikrochirurgii Oka profesora Fiodorowa. A w kałzużeskoj obłasti leżała także wioska Żukowka – rodzinna wieś marszałg Gerigija Żukowa, słąwne miasto Kirow i Obninsk, gdzie działała elektrownia jądrowa i pełno było wojska i tajemniczych instalacji. W jednej z instytucji w dłuuuugich podziemnych tunelach mieścił się ośrodek pomiarów sejsmicznych. Wyglądało na to, ze był zdolny zarejestrować pierdnięcie w Pentagonie. I był kołchoz, wzorcowy, którzy odwiedzali członkowie Politbiura. Kołchoz robił wrażenie nie tylko na nich. Ja do Kaługi miałem stosunek trochę osobisty – bo mój dziadek Władysław, jeniec konarmii Budionnego, stamtąd właśnie trzy razy próbował uciekać z niewoli, i za każdym razem dopadał go tyfus. Chorego przewozili z powrotem do Kaługi i tam rozpoczynała się rekonwalescencja. W nieodległym Briańsku, za cara mieście gubernialnym, w 1917 roku przyszła na świat moja babcia – bo w czas pierwszej wojny światowej wielu mieszkańców Mazowsza ewakuowanych było przed Niemcami do cesarstwa Rosyjskiego. Z warszawskiej Woli tak trafiłą do Rosji rodzina Karola Świerczewskiego, a i sam Karol także zarówno, na przykład. C.d.n
W owym czasie niewielu Polaków brało udział w World Press Photo. Byłem jednym z nich. W 1987 roku zdjęcie „Two Face s of Power” zostało dostrzeżone przez jury. Kola miał przeczucie, że robi dobre zdjęcia, ale redaktorzy wmawiali mu, że powinien jeszcze wiele się nauczyć by dorównać najlepszym. Kola chwilami nie wiedział – czy to, że jego zdjęcia są INNE oznacza, że są gorsze od zdjęć najlepszych radzieckich fotoreporterów, czy po prostu fotoedytorz tkwią w błędzie i nie widzą wartości jego zdjęć. sytuacja wydaje się abstrakcyjna i rodem z innych czasów. Aktualna jest jednak aż za bardzo może. Kiedy zamieściłem swoje pierwsze zdjęcia w PL Foto i poczytałem komentarze, wystawiane przez osoby nie mające pojęcia o fotoreportażu, mające jednak sporą wiedzę na temat techniki fotograficznej, chwilami wątpiłem, czy aby się nie mylę, uznając za dobre zdjęcia, którym tzw. „fachowcy” wytykali a to ziarno, a to niedostateczną ostrość, a to nazbyt grube i ordynarne ziarno. Presja ekspertów bywa nieznośna i niełatwo jest wytrwać przy własnej opinii. Szczególnie jeśli upór w tej materii nie przynosi uznania, a wręcz dyskwalifikacje do druku, brak uznania i nagród. Wszystkie te działania wymuszają na fotografie konformizm – podobnie jak na PL Foto wymuszaniu konformizmu służą nie tylko oceny w stylu „gniot”, ale i moderowanie zdjęć. c.d.n.
Madame: jasne, że co wieczór będzie opowieść. trchę zakleszczyłem się przy skanerze, ale już uzupełniam. Miłej lektury. jeśli coś jest niejasne - proszę pytać. :)
W 1988 roku, bodajże wczesną wiosną, bo śnieg jeszcze bielił się w lasach, a Narwią szła kra, Kola Nizow przyjechał do Polski. Był dodatkiem do delegacji „kałamarzy”, czyli dziennikarzy piszących. Miał udokumentować ich pobyt w Polsce, a także – jeśli się da – zrobić jakiś fotoreportaż z tej podróży. Wrażeniówkę raczej niż pogłębiony temat. Miał ze sobą Kola Zenita z teleobiektywem TAIR 3 (4/300) oraz dalmierzowe z szerokim kątem. Podstawowym filmem było Foto 130 i Foto 65. Oprócz tego wziął Kola ze sobą teczkę ze swoimi zdjęciami. Były tam wstrząsające zdjęcia z prac ekshumacyjnych, które odbywały się na terenie bitwy z drugiej wojny. Ekshumowali młodzi żołnierze i starsi pionierzy. Wszystko to na porośniętych karłowatymi brzozami bagnach. Były zdjęcia z domu opieki. Były zdjęcia z zawodów sportowych niepełnosprawnych… Były jeszcze inne zdjęcia, z których wiele można było dowiedzieć się o Rosji i ludziach, którzy tam mieszkali. Kola trochę się bał wywozić te zdjęcia, ale postanowił zaryzykować. Wiedział jeszcze przed wyjazdem, że spotka się ze mną. I chciał się pochwalić. Dlaczego akurat mnie? C.d.n.
Album "Otczizny wiecznaja krasa" był wydawnictwem niemal bibloifilskim. Wydany w Leningradzie w roku 1985 przez wydawnictwo - jakże by inaczej - Aurora w nakałdzie 10 000 egzemplarzy na cały ZSRR. Drukowany w Moskwie w Moskowskoj Ekspierimentalnoj Tipografii przy Cwietnom Bulwiarie 30. Papier - jakaś kreda co najmniej 200 g/cm 2. Zawierał zdjęcia ludzi i krajobrazów ze wszystkich republik ZSRR. Dobre zdjęcia, trzeba dodać. Po latach widać to tym wyraźniej. Robili je najlepsi fotografowie radzieccy. Redaktorem albumu była A.N. Sliżewskaja. c.d.n.
moim skromnym zdaniem do tego serwisu zniechecaja gepnery i inne... sorki Slawku, ze pod Twoim zdjeciem :(
Pointa :( _http://plfoto.com/1691678/zdjecie.html_
liść przyziemny [2008-07-17 13:47:50]: no cóż, pointę dopisało życie. Latem 1989 planowaliśmy wspólny wyjazd na Kaukaz. Miał się odbyć w 1990 roku, ale wtedy tyle się działo, że nie doszedł do skutku. Później trochę pisywaliśmy, aż do roku 2000, kiedy nagle zamilkł. Nikt mnie nie powiadomił. Myślałem, że zapomniał. Nie chciałem o tym pisać, bo mi coś nie pasowało i dlatego opowieśc Szecherezady została bez pointy. A teraz wszystko jasne :(
Hmm, aż tak rosyjskiego nie znam dobrze...
Nestety znalazłem tylko kilka jego zdjęć w sieci. http://www.shparo.ru/photo/Pronz/10_s.jpg , http://www.shparo.ru/photo/Pronz/16_s.jpg , http://sovphoto.spb.ru/regular/76-02/76_02_010_old_musician.jpg
Raingold [2008-11-15 22:28:14]: dzieki; właśnie się dowiedziałem, czemu przestał się odzywać; a myślałem że to z powodu przemian ustrojowych :((((
http://www.kp40.ru/image/uploads/images/_1/nizov1.jpg :(
Sławku cieszy tak dobra puenta historii :) Jednak mam olbrzymią prośbę - spróbowałbyś podać jeszcze parę wersów o tym wszystkim co miało miejsce w miedzyczasie? :) dla mnei to szelenei ciekawe szczegóły tamtych realiów. Pozdrawiam, czekam na więcej i wracaj prędko ;]
oczekuję z niecierpliwością!
A w kilka tygodni później okazało się, że Kola Nizow, do tej pory niezbyt znany fotoreporter z Kaługi, jest laureatem złotego medalu World Press Photo. Nazwał mnie "ojcem chrzestnym" swojego sukcesu. Zdobył ten rzadki album i wpisał dedykację. Cieszył się, ach jak bardzo się cieszył! Ostatni raz spotkaliśmy się na przełomie czerwca i lipca 1989 roku. No cóż, jakby nie wpadać w dygresje, jak by nie przedłużać, opowieść zbliża się do końca. Został już tylko jeden odcinek - opowieśc o naszym spotkaniu. Może także o Kałudze i Związku Radzieckim, który właśnie zaczynał upadać. Znikam na pewien czas. Czytelnikom moim dziękuję za cierpliwość. Obiecuję dokończyć tę hiostorię, a może i zacząć opowiadać kolejną. Do poczytania, Moi Drodzy. :)
Abstrahując na moment od Koli powiem jedno, opisane przez Ciebie sposoby postrzegania fotografii doskonale oddają stosunek odbiorców oraz ich umiejętności percepcyjne.... Mnie najbardziej przekonuja fotografie ukazująceludzi ze swym życiem, troskami, radościami, samotnością... Indywidualne dramaty czy uniesienia, może dla historii mało ważne w globalnym znaczeniu, dostarczajace jednakowoż wielu przeżyć, wzruszeń.... Zdjecia Koli musiały wiele mówić o człowieku kalekim, często poza nawiasem, ale człowieku wręcz heroicznym w zmaganiu się z trudami dnia codziennego i do tego zdolnym osiagać sukcesy...
Trochę dodatkowych informacji, związanych z tą opowieścią, dostarczają zdjęcia - http://plfoto.com/1575182/zdjecie.html http://plfoto.com/1577514/zdjecie.html Bywalcy plfoto, którzy nie tylko zamieszczają tu zdjęcia, ale I czytaja dyskuje pod nimi, a także biorą w nich czynny udział, doskonale wiedzą, że na zdjecie patrzeć mozna rozmaicie, i rozmaicie je oceniać. Dla jednych zdjęcie sprowadza się do histogramu, a wszelkie wypalenia I smolistości, dyskwalifikują je niezależnie od treści. Dla innych liczy sie ostrość - przy czym od kiedy pewien klasyk nie tylko odkrył, ale i publicznie ogłosił, że ostrość jest sprawą subiektywną, waga tego parametru w ocenie obrazu jakby zmniejszyła się. Są namietni czytacze exiffów, którzy wyciagają dalako idące wnioski o autorze I samej fotografii na podstawie informacji tam zawartych. Żywią oni niezachwiane przekonanie, że arcydzieła nie mozna zrobić kompaktem, a nawet niedroga lustrzanką. Istnieje calkiem liczne plemię porównywaczy do wzorców (“ostrość PRAWIE jak u Adamsa”). Dla wielu fotografia i galeria tutejsza to miejsce rywalizacji, wykazywania się moderacyjną władzą, czy uczonością. Wprawdzie “krytyk i eunuch z jednej są parafii”, ale nie każdy o tym mysli. Nie bez racji powiadają Anglicy – “każdy osił lubi słuchac swego ryku”. Są łowcy ziarna i szumów, tropiciele pyłków matrycowych, badacze drgań i poruszeń. Są też i tacy, dla których fotografia jako taka to język, a poszczególne zdjęcia, to dla nich przede wszystkim historie. Ci patrzą na treść opowieści. Zdjęcia Koli nie podobały się w redakcjach nie ze względu na ziarno, kompozycję, ostrość, czy kontrast. Nie podobały się ze wzgledu na treść. Kiedy jednak o owej treści sobie porozmawialiśmy, okazało się, że owa treśc właśnie jest ich największym walorem. Sport, uprawiany przez osoby niepełnosprawne, to dla fotoreportera w pewnym sensie temat-samograj. Bohaterowie zdjęć budzą sympatię iwpólczucie, uznanie, że sa dzielni i mimo braku nogi na przykład, próbuja skakać w dal, czy grać w piłkę. Niewiele osób patrzy jednak na styk niepełnosprawnych i całkiem sprawnych. Na źle skrywaną wyższość tych sprawnych, na zdarzającą się odrazę, gesty pobłażania, widoczne lekceważenie. Kolę ten właśnie aspekt bycia inwalidą szczególnie interesował. Po powrocie do siebie pracował nad tym tematem kilka miesięcy. A później skorzystał ze sposobu, który mu “sprzedałem”. I tak jego zdjęcia na czas znalazły się przed jury World Press Photo w Amsterdamie. c.d.n.
poczytam jutro ciąg dalszy, niebawem się kładę.....
Nic w przyrodzie nie ginie.. tylko czasami zmienia miejsce pobytu ;))
Madame Bovary [2008-07-09 00:24:56]: i wróciło tam, skąd wyszło :)
liść przyziemny [2008-07-10 21:02:27]; tak, przepraszam za opieszałość; tonight będzoe c.d.n. Pzdr
ach, teraz zrozumiałem to co napisał Mopar :) czy pozwolisz, że poprosimy o ciąg dalszy Twoich historii :)
nieee nic. żadnego 8-)
liść przyziemny [2008-07-09 00:32:36]: jekiego incydentu. Liściu Drogi?>
na marginesie sądzę, że to dobry preteksty by coś dopisac teraz :) od rana będę czytał dalej
czytam na bierząco, nie lekaj się. słucham Twoich słów jak świnia grzmotu :) na marginesie, jednek mozesz śmiało podawać więcej detali - te detale bardzo lubię za aurę którą budują. tym nie mniej na privie nie dam Tobie spokoju odnośnie tego incydentu :D
Mopar [2008-07-09 00:23:54]: co grorsza, wygląda na to, że procej jest jednokierunkowy i nieodwracalny :(
moze przy innej fotce odwzajemnie, bo to to tylko kolejny wyprysk, ktory zajebiscie zniecheca mnie w ogole do zagladania do tego serwisu.
Wojciech Gepner [2008-07-09 00:25:18: ukłony :)
moderator widac czyms sie zamroczyl...
liść przyziemny [2008-07-09 00:22:56: a to jeszcze nie czytałeś??? :( To ja się tu, Panie, trudzę i wysilam...
Bardzo dobrze. Znalazło się na właściwym miejscu :)
Jak się zmienia z prywatnego folio na ogólne... to tak jest ;)
hehe, a jkim cudem foto wyladowało na miniaturach u góry? :D pozdrawiam i czytam :)
Suplement fotografoczny do tego, co napisałem - http://plfoto.com/1575182/zdjecie.html
Wiele lat minęło od tamtej chwili, a ja wciąż zastanawiam się, czy napisać jak to było. Skłaniam się do wariantu kompromisowego. Pisania prawdy, lecz nie zaprzątania uwagi Czytelników detalami. Zdjęcie z Mistrzostw Europy w Kulturystyce opublikowała – wraz z tekstem – tylko „Polityka”. Jeszcze ta duża, gazetowa „Polityka”. Chodziłem wtedy po tej imprezie wraz z Jackiem Kurczewskim, ciekawym tak samo jak ja śiata tych dziwnych sportowców. Jacek nie był wtedy jeszcze tym Jackiem, wicemarszałkiem Sejmu, a po prostu Jackiem, mężem koleżanki prawie że z zakładu, Joanny. Dla Jacka udało się zdobyć plakietkę coacha drużyny angielskiej. Ja byłem prasa, on zawodnicy. Chodziliśmy po kuluarach i rozmawialiśmy z kim się dało. Ciekawe to były rozmowy. Ich ulotny zapis został zawarty w notatce do tego zdjęcia, które zamieściła „Polityka” – http://plfoto.com/1382530/zdjecie.html Rzecz w tym, że obawiałem się jednak, iż zaadresowane na adres World Press Photoi i powierzone Poczcie Polskiej foto może zaginąć, lub nie dotrzeć na czas. Niewiele czasu upłynęło od chwili zniesienia obowiązującej w stanie wojennym cenzury rozmów telefonicznych i przesyłek pocztowych. W pudełku pod telewizorem leżały świąteczne pocztówki i koperty ze stemplem „ocenzurowano”. Krążył dowcip o młodej zonie, która w liście do przebywającego w delegacji męża op[pisywała postępy niemowlęcia. Napisała „Jacuś juz siedzi”. Niewidzialna ręka przekreśliła podobno słowo „siedzi” i napisała „Internowany”. Powiększenie było zrobione, termin się zbliżał, a ja się wahałem. Wreszcie wziąłem kopertę pod pachę i poszedłem do przedstawicielstwa zagranicznych linii lotniczych. Poprosiłem o rozmowę z szefem, pokazałem foto, wyłuszczyłem obawy. A później uiściłem tylko opłatę za znaczki na przesyłkę z Amsterdamu do Amsterdamu. Foto przeleciało w bagażu załogi rejsowego samolotu i dopiero w Amsterdamie zostało nadane. Doszło na czas  Ten sposób na wysłani e zdjęcia „sprzedałem” Koli. c.d.n.
Madame: kajam się; ale pamiętaj proszę - póki opowiadam, póty żyję
Obiecanki, cacanki.... :(
Kochani, dzieki za zmotywowanie. dzis w nocy powiesze c.d.n. Sciskamn was mocno
yhm :) - prosimy!
Prosimy o ciąg dalszy, który nastąpił :)
Razem z innymi czytam... przeżywam... czekam na kontynuację...
czytem ze smutkiem, zaciekawieniem. a jednocześnie nadzieją na to, że puenta będzie pocieszajaca
Konrad Lorenz, zdeklarowany ewolucjonista (ten od zachowań zwierząt i ludzi), nazwał to zjawisko fulguracją. Jego zdaniem, ewolucja następowała wprawdzie ciągiem drobnych zmian, ale fundamentalne znaczenie miały w niej momenty przemiany gwałtownej. Kiedy suma drobnych zmian powodowała szybko przeskok jakościowy. Aż strach pomyśleć, że inny niemieckojęzyczny dialektyk przychodzi tu na myśl, ten, który stwierdził, że „ilość przechodzi w jakość”. Lorenz mówił, że z ewolucją jest trochę jak z przechodzeniem przez szeroką rzekę metodą skakania z kry na krę. Nie ma gwarancji, ze kolejny skok się powiedzie. Ale bez ryzyka skakania, nie ma mowy o dotarciu na drugi brzeg. Podobnie trzymanie się starej kry, też prowadzi do zagłady. Jeśli rozważania te z gruntu ewolucji przenieść na grunt twórczości ludzkiej, okazuje się, że są sytuację, do których opisu pasują. Bywa, że robimy coś nie do końca świadomie, aż nagle dostrzegamy inny kontekst i coś się w naszym sposobie widzenia świata, czy fotografowania tylko radykalnie zmienia. Albo tylko w innym świetle dostrzegamy to, codo tej pory robiliśmy, a czego wartości nie do końca jesteśmy świadomi. Tak było z Kolą Nizowem, który fotografował ludzi, a nie ideologiczne wyobrażenia o nich. Jego zdjęcia nie pasowały do publikacji prasowych, bo inaczej opowiadały o ludziach radzieckich. W klasycznej pracy W.A. Jasztołda-Goworko, „Fotosjemka i obrabotka”, Wydawnictwo Isskustwo, Moskwa, wiele wydań, w rozdziale „Reportażnaja fotosjemka” stoi jak byk: „fotografia reportażowa poprzez technikę druku dokumentalnej fotografii informuje o wydarzeniach mających społeczne znaczenie i budzących społeczne zainteresowanie. Podstawowym zadaniem radzieckiego fotoreportera jest doprowadzenie do świadomości ludzi pracy Związku Radzieckiego słuszności polityki Partii Komunistycznej i rządu radzieckiego” (s.123). Kola tymczasem fotografował ludzi, owszem, w ich społecznych zachowaniach i uwarunkowaniach, ale patrzenie na nie mogło w niejednej głowie wywoływać poważne wątpliwości w słuszność polityki radzieckiej władzy. Przy czym, zaznaczmy to wyraźnie, nie wynikało to z dysydenckich ambicji Koli, a ze skrzeczącej rzeczywistości po prostu. Gdyby Kola urodził się w USA, Francji, czy Niemczech, też pewnie fotografowałby ludzi dotkniętych przez los z różnych – nie tylko politycznych powodów. Nieszczęście, cierpienie, nędza – są bowiem nieodłączną częścią ludzkiej egzystencji i żaden poziom PKB per capita, ani żadne systemy socjalnej opieki tego zjawiska nie zlikwidują. Tyle tylko, że w niektórych systemach, szczególnie tych deklaratywnie nastawionych na budowę społeczeństwa doskonałego, pokazywanie tych nieszczęść (nie zawsze spowodowanych przyczynami politycznymi) jest politycznie niepożądane i źle widziane. Rozpisuję się o tym, bo takim tropem szedł mnie więcej mój wywód w ciemni. Kola słuchał, bo jako świeżo wystawiający na World Press Photo i konkursie krajowym, miałem niejaki autorytet. I w którymś momencie doznał fulguracji – zobaczył swoje zdjęcia w innym świetle i kontekście, zrozumiał też o co chodzi redaktorom i nagle dostrzegł parę jeszcze tematów, które chciałby sfotografować. Opowiadał mi o nich z przejęciem. Szczególnie zajmująco wyglądał temat osób niepełnosprawnych. Umówiliśmy się, że Kola go podejmie. Wyłonił się problem przesłania zdjęć. Kolę intrygowało jak ja przesłałem swoje do Amsterdamu. Intrygowało go, czy zdecydowałem się zaufać Poczcie Polskiej, czy użyłem jakiegoś innego sposobu. C.d.n
Madame:Twoje zaciekawienie jest dla mnie najlepszym bodźcem do snucia tej opowieści z minionej epoki :) Dołączam wyrazy sympatii i szacunku
Bałam się, że już zapomniałeś o tej opowieści. Dobrze, że kontynuujesz.
Dzień sztafety zaczynał się cmentarnym maratonem. Delegacja najpierw złożyła hołd żołnierzom radzieckim, pochowanym na cmentarzu w Ostrołęce – 10.832 pochowanych. Tam leżą między innymi dwie dziewczyny: Bielik i Makarowa. Latały na kukuruźnikach. Jesienią 1944 roku strącił je niemiecki myśliwiec. Nie miały jeszcze 20 lat. Zespół szkół przy cmentarzu, gdzie są pochowane, nosił jakiś czas ich imię, aż zmienił je na bardziej swojskie 5. Pułku Ułanów Zasławskich. Też związane z wojną. Na ten grób przyjeżdżała koleżanka lotniczek, składała kwiaty, paliła znicze, młodzieży opowiadała o tamtych czasach. Elegancka, mądra kobieta. Mam ją na zdjęciach. Za pamięć poległych poszły z rana pierwsze flaszki. Później był położony na wysokim brzegu Narwi cmentarz wojenny w Pułtusku – 16.643 poległych. Nie wypadała nie uczcić ich bohaterstwa. Później była wizyta w zakładzie przemysłowym, spotkanie z dyrekcją i aktywem. Trzeba powiedzieć, że gospodarze byli gościnni. Z fabryki pędem na spotkanie z młodzieżą Licealną. Gorące głowy, muszę powiedzieć. Jeden zapytał wprost o Katyń. Płyny działały – „czort znajet, kto strielał” – usłyszał od jednego z piszących żurnalistów. Później znowu cmentarz. Jeden z piękniej położonych cmentarzy wojennych w Polsce – cmentarz na Grzance – 17.500 pochowanych. Oglądaliśmy tablice na bezimiennych kwaterach. Pierwsi potomkowie z ZSRR zaczynali tu docierać i na kwaterach, gdzie pochowani byli ich najbliżsi, umieszczali zdjęcia, tablice, kwiaty. Prawosławne krzyże, muzułmańskie półksiężyce, sowieckie gwiazdy, katolickie krzyże. Ze zdjęć patrzyli na nas młodzi chłopcy. Jakiś kolega, który przeżył, położył towarzyszom broni ze swego konnego szwadronu ładną marmurową płytę z ich nazwiskami. Znowu trzeba było uczcić pamięć bohaterów – tym razem w sztafecie z naszej strony brali udział działacze Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Kola był oszczędzany, bo musiał robić zdjęcia. Ale jego towarzysze, goszczeni w tylu miejscach przez tyle osób, wyraźnie osłabli. W takim stanie znaleźli się u mnie w domu. W kominku płonęły drwa i ciepłe, pomarańczowe światło ślizgało się na oszronionej flaszce na stole. Był boczek i korniszony, i śledzie, i prasowana słonina. I była świeża zmiana absolutnie trzeźwych przyjaciół, entuzjastycznie nastawionych na myśl o konsumpcji. Ktoś zagrał na gitarze, a ja postanowiłem pokazać Koli ciemnię, urządzoną w domowych warunkach. Do ciemni, jak wiadomo, nawet pijanym dziennikarzom, bez pozwolenia wchodzić nie wolno. Prawdę mówiąc, to oni z chodzeniem mieli już niejakie trudności. I w ten sposób w spokoju Kola pokazał mi zdjęcia i opowiedział, co na nich jest. Przede wszystkim był ciekaw opinii – czy to dobre zdjęcia, czy też – by użyć pokutującego tu określenia – gnioty, jak wmawiali mu redaktorzy. Na moje oko, zdjęcia nie były dobre – były świetne. Na ludzkich twarzach malowały się emocje, szczegóły tła mówiły o warunkach. Widz nie pozostawał obojętny.
czytam.
Snowman [2008-06-28 12:20:16]: masz rację, przeprasza. tytułem zadośćuczynienia nie będzie przerwy weekendowej, tylko porządne dwa odcinki tej historii. Pewnie nocą zamieszczę dziś i tomorrow. Pozdrawiam i raz jeszcze się kajam
(zaniedbujesz) (czytelnikow) ;)
Oj, zaniedbuje sie (i nas, czytlenikow, tez...) ;)
nic dziwnego, tak głosi fama i chyba słusznie:)))
Sztafeta, jak wiadomo, polega na tym, ze przekazuje sie pałeczkę zmieniającym się biegaczom z druzyny. Tu role pałeczki pełniły flaszki. Nasi się zmieniali, oni tej szansy nie mieli. Sztuka polegała więc nie tyle na tym, bym w miarę trzeźwo do mety dobiegła ja (miałem się pojawić na umówiony znak), ile zeby Kola jakoś dotrwał w stanie umołżiwiającym interakcję. Udało się. po części dzięki ochronie, a po częsci dzięki naturalnym predyspozycjom Koli, który głowę miał mocną. c.d.n.
czekam niecierpliwie
kankai [2008-06-18 10:05:19]: tylko czasu; byly pilniejsze zajecia. A zauwaz, ze skoro poki opowiadam, poty zyje, do finalu bardzo mi sie nie spieszy. Dzisiaj jednakowoz bedzie kolejny odcinek, slowo! Pozdrawiam
weny zabrakło?:)
dopiero 14 - tego sie udało, na przymknietych oczach po nocnym dyzurze. Przed spaniem lubie poczytać, więc zajrzałam:) Nie powiem, ale włączył mi się "sportowiec", ciekawam, kto w sztafecie zwyciężył.... Chyba sie domyślam (?)...
Madame Bovary [2008-06-12 20:16:51]: kolorowe jarmarki w celowniku Zorki 4 to radość dla oczu, które przez wizjer głównie lustrzanek patrzyły na różne okropieństwa. A piekne światło czerwcowych przedwieczorów jeszcze te kolorowość podkreśla. Kłaniam się.
kankai [2008-06-12 23:05:31]: dzień dobry :) Miłej lektury
Młody fotoreporter z Kaługi Kola Nizow. Przed chwila skończyłem przeglądać płachty (znaczy stykówki) z roku 1988 – od numeru 896 do 1147. Na rozum gdzieś tam powinien być Kola i dziennikarze-kałamarze, którym towarzyszył. I którzy towarzyszyli jemu. Nie udało mi się jednak znaleźć ich wizerunków. Może w weekend. Z tym wzajemnym towarzyszeniem był kłopot. Tak się jakoś działo, że nigdy nie udało się Koli znaleźć sam na sam ze mną na dłużej niż krótka chwile. Na tyle długa, by zdążył mi powiedzieć, że ma mi do pokazania interesujące zdjęcia, ale nie na tyle długo, by te zdjęcia pokazać. Kopertę z tymi zdjęciami formatu 18x24 nosił w jednej z dwóch swoich skórzanych torb na sprzęt. Jedna była podobna do naszych starych reporterskich toreb, a druga to była klasyczna służbowa torba. Taka torba korespondenta radzieckiego to był cymes. Obecnie rarytas, czasem można spotkać na e-bayu za około 120 – 180 USA. Na wszelki wypadek podaję linek: http://cgi.ebay.pl/ws/eBayISAPI.dll?ViewItem&rd=1&item=160232672582&ssPageName=STRK:MEWA:IT&ih=006 Ponieważ pobyt miał trwać niecały tydzień, sprawa odseparowania kałamarzy od Koli na co najmniej pół godziny, stawała się nagląca. Nie było wyjścia – trzeba było ich tak nasączyć alkoholem (zachowując w niejakiej przytomności Kolę i siebie), by stracili świadomość istnienia. Przy czym ogólnie przepić Ruskiego nie jest łatwo, a ruskiego dziennikarza jeszcze trudniej. Wymysliliśmy więc sztafetę ze strony polskiej kontra reprezentacja radziecka bez sztafety. c.d.n.
Mam nadzieje jutro rano przeczytać ciąg dalszy, ze wszystkimi dygresjami....
W przeciwieństwie do kolorowych jarmarków, tej cząstki Twojego portfolio nigdy nie traktowałam lekko ani z przymrożeniem oka. Może dlatego, że część faktów jest mi znana.
Madame: dzięuję. zabawa jest bardziej serio niż się wydaje jednak :) Wedle zyczen ia kontynuuję. Właściwie zastanawiam się, czy nie napisałem o tym za wcześnie. Ustrój się zmienił, ale przeciez nie postawy ludzkie. Myślę, że i dziś nie zabrakłoby ludzi, którzy mieliby za złe rodakowi, że pokazuje coś, co kompromituje własny kraj. Jak długo trwają tajemnice? W 1993 roku jeden z ostatnich żyjących członków AK na terenie Prus Wschodnich (a wiec w ówczesnej III Rzeszy) nie chciał ujawnić młodemu podówczas reporterowi kulis akcji odbicia jeńców z posterunku żandarmerii. Mówił, że obowiązuje go tajemnicy. Kto go może zwolnić z jej dochowania? – Dowódca. A gdzie dowódca? – Zginął jesienią 1944 roku. Przyciśnięty do muru Mazur wreszcie się rozpłakał, ale nic nie powiedział. Szef tego dociekliwego reportera został później pitolony przez proboszcza z parafii, do której należała wieś. Opitalając, proboszcz wyjaśnił jednak przyczynę milczenia starca . Otóż rodziny i potomkowie tych polskich konspiratorów mieszkają dziś w Niemczech. Ostatni wyjeżdżali w latach 70-tych. Wtopili się tam lepiej lub gorzej. Są obywatelami Niemiec. Mają sąsiadów. Kandydują do lokalnych samorządów, biora udział w wyborach do Bundestagu. Informacja o tym, że dziadek był w AK mogła skomplikować ich życie. W nie mniejszym stopniu niż w Polsce informacja o dziadku z Wehrmachtu. Mam jednak nadzieję, że tym, co napisałem, nie skomplikuję życia Koli. W czasach, kiedy dzieje się zasadnicza część tej opowieści, młodego fotoreportera z Kaługi. C.d.n.
"...Jestem Szecherezadą, gram w tej opowieści o Zycie..." - U mnie już wygrałeś ale kontynuuj, proszę :)
czytam uważnie.
Kankai: napisałem, żer Kola bał się trochę wywozić zdjęcia. A przeciez jechał w komandirowku w drużeskij kraj. Jako członek delegacji dziennikarzy. Napisałem, że wśród zdjęć, które przewiózł (mimo obaw) były m.in. zdjęcia z ekshumacji z pola bitwy. Tam były nie tylko czaszk, nie tylko rzędem ułożone piszczele. Nie tylko listy, nadal czytelne, ukryte w łuskach od karabinowych nabojów, przez żołnierzy, którzy już wiedzieli, że nie wrócą do domów. Lata całe później taki list pisał uwięziony w zatopionym okręcie podwodnym „Kursk” bosman do swojej dziewczyny. Świetnie wyszkolony chłopak, który walczył ożycie do końca, a wyszkolenie przedłużało mu agonię. Jestem Szecherezadą, gram w tej opowieści o Zycie, więc jeszcze jedna dygresja. W 1987 w Amsterdamie, w czasie wernisażu World Press Photo, rozmawiałem z Janett Knott: http://plfoto.com/1426714/zdjecie.html . Ona opowiadała, że dowiedziała się później, że znakomite wyszkolenie załogi Challengera przedłużyło tylko ich agonię, straszną, bo dokonującą się między innymi przez doprowadzenie do wrzenia ich krwi z powodu niskiego cisnienia w zdekompresowanej kabinie. Wróćmy jednak do Koli i do jego zdjęć. Otóż zapomniałem napisać, że wśród tego fotoreportażu z ekshumacji poległych Krasnmoarmiejców ukryty był jeszcze jeden fotoreportaż. Jego gównym zdjęciem był rząd czaszek z dziurą w czole. Tu należy przypomnieć, że w skład miejscowości obwodu kałuskiego, oprócz tych, które już wymieniłem, wchodziło też miasto Kozielsk. C.d.n
Hmmm, Kola chyba nie fotografował łatwych momentów, ekshumacja, niepełnosprawni czy zdjęcia, jak to okresliłeś " z których wiele można było dowiedzieć się o Rosji i ludziach, którzy tam mieszkali". Pamietajmy, że lata przed odwilżą były, wiele można było wmówić "niewygodnym" reporterom, nawet brak warsztatu.... Czekam, co dalej, razem z Madame:)
Madame: Zdjęcia Koli Nizowa często nie kwalifikowały się do druku. Poważni, doświadczeni redaktorzy mówili mu, że ma talent, ale że marnuje go robiąc zdjęcia, które nie mają szans na publikację. Kola był fotoreporterem dziennika „Kałużeskoje Znamija”, ukazującego się w Kałudze. Kaługa to miasto, położone o około 200 kilometrów na południowy zachód od Moskwy. W owym czasie mieszkało tam około 300 tysięcy osób. Duma Kaługi był Konstanty Ciołkowski i Muzedum Kosmonautyki. Tam zrodziła się teoria lotu rakietowego a marzenia o locie w Kosmos nabrały postaci matematycznych równań. Drugą duma Kaługi była Klinika Mikrochirurgii Oka profesora Fiodorowa. A w kałzużeskoj obłasti leżała także wioska Żukowka – rodzinna wieś marszałg Gerigija Żukowa, słąwne miasto Kirow i Obninsk, gdzie działała elektrownia jądrowa i pełno było wojska i tajemniczych instalacji. W jednej z instytucji w dłuuuugich podziemnych tunelach mieścił się ośrodek pomiarów sejsmicznych. Wyglądało na to, ze był zdolny zarejestrować pierdnięcie w Pentagonie. I był kołchoz, wzorcowy, którzy odwiedzali członkowie Politbiura. Kołchoz robił wrażenie nie tylko na nich. Ja do Kaługi miałem stosunek trochę osobisty – bo mój dziadek Władysław, jeniec konarmii Budionnego, stamtąd właśnie trzy razy próbował uciekać z niewoli, i za każdym razem dopadał go tyfus. Chorego przewozili z powrotem do Kaługi i tam rozpoczynała się rekonwalescencja. W nieodległym Briańsku, za cara mieście gubernialnym, w 1917 roku przyszła na świat moja babcia – bo w czas pierwszej wojny światowej wielu mieszkańców Mazowsza ewakuowanych było przed Niemcami do cesarstwa Rosyjskiego. Z warszawskiej Woli tak trafiłą do Rosji rodzina Karola Świerczewskiego, a i sam Karol także zarówno, na przykład. C.d.n
Puk, puk... Pan zamawiał budzenie na poniedziałek? To szybciutko, szybciutko, bo już wieczór ;))
A dzisiaj jest niedziela i w związku z tym opowieśc zawiesza się do poniedziałku...
W owym czasie niewielu Polaków brało udział w World Press Photo. Byłem jednym z nich. W 1987 roku zdjęcie „Two Face s of Power” zostało dostrzeżone przez jury. Kola miał przeczucie, że robi dobre zdjęcia, ale redaktorzy wmawiali mu, że powinien jeszcze wiele się nauczyć by dorównać najlepszym. Kola chwilami nie wiedział – czy to, że jego zdjęcia są INNE oznacza, że są gorsze od zdjęć najlepszych radzieckich fotoreporterów, czy po prostu fotoedytorz tkwią w błędzie i nie widzą wartości jego zdjęć. sytuacja wydaje się abstrakcyjna i rodem z innych czasów. Aktualna jest jednak aż za bardzo może. Kiedy zamieściłem swoje pierwsze zdjęcia w PL Foto i poczytałem komentarze, wystawiane przez osoby nie mające pojęcia o fotoreportażu, mające jednak sporą wiedzę na temat techniki fotograficznej, chwilami wątpiłem, czy aby się nie mylę, uznając za dobre zdjęcia, którym tzw. „fachowcy” wytykali a to ziarno, a to niedostateczną ostrość, a to nazbyt grube i ordynarne ziarno. Presja ekspertów bywa nieznośna i niełatwo jest wytrwać przy własnej opinii. Szczególnie jeśli upór w tej materii nie przynosi uznania, a wręcz dyskwalifikacje do druku, brak uznania i nagród. Wszystkie te działania wymuszają na fotografie konformizm – podobnie jak na PL Foto wymuszaniu konformizmu służą nie tylko oceny w stylu „gniot”, ale i moderowanie zdjęć. c.d.n.
Dawkujesz emocje i ciekawość rośnie :)
Madame: jasne, że co wieczór będzie opowieść. trchę zakleszczyłem się przy skanerze, ale już uzupełniam. Miłej lektury. jeśli coś jest niejasne - proszę pytać. :) W 1988 roku, bodajże wczesną wiosną, bo śnieg jeszcze bielił się w lasach, a Narwią szła kra, Kola Nizow przyjechał do Polski. Był dodatkiem do delegacji „kałamarzy”, czyli dziennikarzy piszących. Miał udokumentować ich pobyt w Polsce, a także – jeśli się da – zrobić jakiś fotoreportaż z tej podróży. Wrażeniówkę raczej niż pogłębiony temat. Miał ze sobą Kola Zenita z teleobiektywem TAIR 3 (4/300) oraz dalmierzowe z szerokim kątem. Podstawowym filmem było Foto 130 i Foto 65. Oprócz tego wziął Kola ze sobą teczkę ze swoimi zdjęciami. Były tam wstrząsające zdjęcia z prac ekshumacyjnych, które odbywały się na terenie bitwy z drugiej wojny. Ekshumowali młodzi żołnierze i starsi pionierzy. Wszystko to na porośniętych karłowatymi brzozami bagnach. Były zdjęcia z domu opieki. Były zdjęcia z zawodów sportowych niepełnosprawnych… Były jeszcze inne zdjęcia, z których wiele można było dowiedzieć się o Rosji i ludziach, którzy tam mieszkali. Kola trochę się bał wywozić te zdjęcia, ale postanowił zaryzykować. Wiedział jeszcze przed wyjazdem, że spotka się ze mną. I chciał się pochwalić. Dlaczego akurat mnie? C.d.n.
A ja myślałam, że będziesz opowiadał w każdy wieczór....Buuuuuu
nie dziwi mnie fakt, że radość Cie rozpiera:)) Takie dedykacje to majątek dla duszy....
Album "Otczizny wiecznaja krasa" był wydawnictwem niemal bibloifilskim. Wydany w Leningradzie w roku 1985 przez wydawnictwo - jakże by inaczej - Aurora w nakałdzie 10 000 egzemplarzy na cały ZSRR. Drukowany w Moskwie w Moskowskoj Ekspierimentalnoj Tipografii przy Cwietnom Bulwiarie 30. Papier - jakaś kreda co najmniej 200 g/cm 2. Zawierał zdjęcia ludzi i krajobrazów ze wszystkich republik ZSRR. Dobre zdjęcia, trzeba dodać. Po latach widać to tym wyraźniej. Robili je najlepsi fotografowie radzieccy. Redaktorem albumu była A.N. Sliżewskaja. c.d.n.
Lubię baśnie... :)
Odcinek 1: Kola Nizow, radziecki fotoreporter, w roku 1989 dostał złoty medal na Woerld Press Photo.
Madame: to może jak Szecherazada - w odcinkach?
Napisz coś więcej :)