Krople deszczu spływały po jej upiornie bladej w rozbłyskach błyskawic twarzy, po twarzy o rysach jakby wyrzeźbionych z białego marmuru. Uroczo zarysowaną bruzdą nad górną wargą spływały prosto w spieczone od gorączki usta.
Jej wielkie, zielone oczy ciskały co chwila oka mgnienie trwające spojrzenia, przenikliwe, tajemnicze błyski, pełne nienazwanej prośby i groźby. Oczy te wywoływały irracjonalny lęk przed nieznanym. Intuicyjnie wyczuwali, że spojrzenia biorą swój początek w niezgłębionych otchłaniach duszy, gdzie do źródła przedwiecznego ognia tylko Bóg od czasu do czasu zagląda.