Wystawa fotografii Bartka Filipiaka

4.08.2012, 21:49:15

9 sierpnia o godz. 20 w krakowskiej Pauzie odbędzie otwarcie wystawy fotografii Bartka Filipiaka, która jest najlepszym dowodem na to, że dzięki obecności aparatu w telefonie możemy być jeszcze bliżej fotografii. Bart sfotografował "Just in case" telefonem HTC. Mimo zmieniających się form urządzeń rejestracji, cieszymy się, że odbitka na papierze wykonana w dużym formacie pozostaje nieustanie tym, co budzi największe emocje. Wszystkie fotografie wydrukowane są na papierze ILFORD GALERIE Prestige.

 

\"\"

 

„Just in case”:
- Albo on się przekręci, albo ja się przekręcę – pomyślał szarpiąc za klucz wbity w oko zamka typu yeti. Usłyszał kroki na schodach i chrapliwe – Dzień dobry. Odwrócił głowę i skinął nią lekko nie siląc się na odpowiedź. Sąsiadka spod szóstki była głucha jak pień. – Ciekawe ile ma lat? Trzeba by ją przerżnąć i policzyć słoje – zarechotał w duchu i słysząc, jak wtóruje mu opadająca zapadka wyjął klucz z zamka, szarpnął klamkę i wyszedł z klatki wprost w chłodny ale wciąż jeszcze słoneczny poranek. Przez chwilę rozważał spacer, ale wiedział, że jeśli nie pojedzie tramwajem, to się spóźni do pracy. Znowu. I znowu będzie musiał wysłuchać od szefa swojej własnej, dwukrotnie zresztą prawdziwej historii o pożarze w tramwaju i o tym, że częściej tylko w płomieniach stawali piętnastowieczni heretycy przez Torquemadę podżegani. Aż dziw bierze, że Konwencja Genewska nie zakazuje rozprzestrzeniania sarkazmu. Zatrzymał się przy kiosku, ale szukając drobnych na bilet zauważył, że ma już jeden taki. W dodatku nieskasowany. – To nawet lepiej – pomyślał i już miał przeciąć zatłoczoną ulicę w drodze na przystanek, gdy ktoś wyciągnął korek i powolna blaszana piana aut zaczęła spływać asfaltem. Wzruszył ramionami i powędrował w kierunku przejścia dla pieszych. Nadusił przycisk sygnalizacji wzbudzanej i dla pewności przyklepał go jeszcze pięścią dwukrotnie. Zawsze podejrzewał, że te przyciski to nie podłączone do niczego elektroniczne placebo mające na celu podniesienie na duchu sfrustrowanych przechodniów poprzez iluzję chociaż wpływu na ruch uliczny. Danie choć minimalnego poczucia kontroli, jeśli nie nad własnym życiem, to przynajmniej nad zebrą. Stał więc spokojnie czekając aż czerwony ludzik złego faraona ustąpi przed zielonym światłem Mojżesza, które wyprowadzi go z domu niewoli do ziemi obiecanej po drugiej stronie ulicy. Nim stał się cud zwyczajny i morze czerwone aut rozstąpiło się przed siłą zieleni, ktoś roztrącił oczekujących i poszedł sprawdzić czy zmotoryzowana fala zdoła go unieść. Nim zdołał krzyknąć – Jak się kurwa pasiesz baranie jebany! – zauważył, że jego ręka wystrzeliła jak harpun i wciągnęła na brzeg niedoszłą ofiarę rekiniej sylwetki sportowego samochodu. Trzymając wciąż jeszcze zaciśniętą dłoń na kurtce ocaleńca chciał wygłosić pomyślane tylko kurtuazyjne pytanie, ale właśnie nadjechała glista tramwaju, machnął więc tylko ręką i pognał na przystanek. Nieznajomy zatoczył się i przykucnął. Serce waliło mu jak oszalałe, ale oddech miał spokojny. Powoli rozejrzał się wokół wkładając poszczególne elementy ulicy, jeszcze przed chwilą rozedrgane i niewyraźne na swoje miejsca. Językiem przeliczył zęby, przełknął ślinę i zaczął poprawiać sznurowadła. Tłumek oczekujący na przejściu przyglądał mu się z pogardą, więc wstał i z godnością ruszył chodnikiem. Tylko dokąd? Skąd? Skąd do dziury z nędzą miał wiedzieć. Przecież jeszcze przed chwilą.. Kurr..cze, no jeszcze przed chwilą.. Właściwie co jeszcze przed chwilą? Próbując sobie przypomnieć szedł przez rzednący poranny tłum i przyglądał się mijanym budynkom. Nie poznawał tej okolicy, ale czy jej nie znał? Znajome były produkty oraz usługi reklamowane przez do przesady szczęśliwych aktorów udających ludzi. Znajome były obietnice składane przez polityków na wyborczych plakatach zachęcające by złożyć swój głos na talerzu demokracji, no ale te akurat od lat pozostają niezmienne. Znajoma sylwetka gazeciarza zastąpiła nieznajomemu drogę mechanicznym gestem wtykając mu w dłoń znajomy tytuł. Na pierwszej stronie znajome zdjęcie Pomnika Nieznanego Żołnierza. Nieznajomy tknięty przeczuciem wsadził gazetę pod pachę, przesunął się na brzeg chodnika i metodycznie zaczął przeszukiwać ubranie. Kątem oka zobaczył swoje odbicie w witrynie sklepu, podszedł bliżej i przyjrzał się znajomej twarzy, która absolutnie nic mu nie mówiła. W kieszeni znalazł klucz. Zwykły gładki klucz do zamka typu yeti. Jedyne co miał przy sobie oprócz mydlanej kostki telefonu uparcie wyświetlającej komunikat: „tylko alarmowe”. Z gazety trzymanej pod pachą wypadła kartka. Podniósł ją. Kolejna reklama: uśmiechnięta kobieta i napis:„Jeśli nie pamiętasz o czym zapomniałeś – przyjdź do nas – odpoczniesz i duszą i ciałem”. Poniżej był adres. Galeria, wystawa zdjęć. Wycelował telefon, pstryknął, zapamiętał. Na wszelki wypadek – Just in case, jak głosił slogan popularnego medykamentu na syndrom dnia wczorajszego. Gwałtowny podmuch wyrwał gazetę naklejając ją na szybę przejeżdżającego auta. Biedne opony zapiszczały jak kościelne myszy, jęknęła blacha i brzękło szkło. Nawet nie spojrzał, tylko wsadził telefon do kieszeni i poszedł w cholerę. Na wszelki wypadek. W razie czego.

 

\"\"



Bart Filipiak:
W razie czego, jakby ktoś pytał Bartek Filipiak urodził się, co miało niebagatelny wpływ na jego dalsze życie. Pierwsze kadry komponował gdy tylko otworzył oczy, dopiero później nauczył się je rejestrować. Najpierw, jak każdy – na kliszach, potem na matrycach cyfrowych i na czym tylko się dało. Bartek cały czas szukał jednak najlepszego aparatu. A jaki jest najlepszy aparat? Taki, który się ma przy sobie. Wybawieniem okazał się telefon z wbudowaną kamerą. Początkowo trudności nastręczała obrotowa tarcza i ciągnący się kabel. Publiczne budki telefoniczne też nie spełniały pokładanych w nich oczekiwań. Dopiero telefon komórkowy stanął na wysokości zadania. Po zgubieniu, utopieniu, rozjechaniu przez tramwaj czy najzwyczajnym w świecie zużyciu wielu modeli telefonów, Bartek pozostał wierny swojemu HTC, który wyciąga z kabury, by celnie nacisnąć spust i ustrzelić pozornie codzienny kadr. A w razie czego może z niego zadzwonić, by zaprosić wszystkich na swoją wystawę. Tak na wszelki wypadek. Just in case.
 


powrót do aktualności



Komentarze

Brak komentarzy