wies - .... (2024-03-28 19:28:05)
papajedi - Poza czasem i przestrzenią (2024-03-28 14:21:19)
andrzejbur - W lesie byłem zimową porą ... (2024-03-28 13:29:18)
pfoto -  (2024-03-28 12:51:54)

Numer 43 - Newslettera Plfoto.com

Witamy w 43. numerze Newslettera Plfoto.com



43. numer Newslettera Plfoto.com jest tak naprawdę numerem podwójnym, w sam raz na wakacyjną, popołudniową lekturę.

Tym razem rozmawiamy z dwoma u
żytkownikami Plfoto.com - Piotrem Biegajem (iczek) oraz enigmatycznym PoPo.

Wspominamy te
ż francuskie kino za pośredictwem zdjęć Raymonda Cauchetiera.

Zapraszamy do lektury!



Miejsce a czas

RWARSZAWA Od 16 sierpnia Stara Galeria ZPAF zaprasza na wystawę "...o bezczasowości miejsc..." Eweliny Gmerek. Autorka tworzy z letnich krajobrazów chłodne, czarno-białe pejzaże i utrwala własną ingerencję w przestrzeń.




Głównym obszarem zainteresowań artystki jest przestrzeń, rozumiana jako miejsce, obszar, terytorium, wewnątrz którego czas nie odgrywa roli. Fascynacja tym tematem wynika z zainteresowania architekturą krajobrazu miejskiego, urbanistyką, a także wszystkimi działaniami związanymi z kształtowaniem przestrzeni. Prezentowane fotografie o imponujących rozmiarach 120x150 cm, pochodzą a cyklu rozpoczętego w 2006 roku, który autorka realizuje podczas podróży w miejsca odczuwane jako niezwykłe i bezczasowe. W fotografiach parków i ogrodów, zarówno miejskich jak i i historycznych założeń przypałacowych, Gmerek kontynuuje fotograficzne poszukiwania w obszarze przestrzeni i jej kształtowania: "Głównym celem moich fotografii jest pokazanie nieprzemijalności tych miejsc i ich monumentalnej trwałość w czasie. Istotne dla mnie jest opowiedzenie o bezczasowości danej przestrzeni, która trwa i istnieje niezależnie od sytuacji zewnętrznej."



Fotografie, w których artystka poszukuje związku między przestrzenią a czasem, emanują spokojem i tajemnicą podobnie do zdjęć paryskich parków Eugene'a Atgeta. Niezakłócone obecnością ludzi przestrzenie parkowe mówią o ciszy, samotności i trwaniu.

Ewelina Gmerek urodzona w Wałbrzychu, aktualnie związana jest z Poznaniem i Warszawą. Fotografią zajmuje się od około 15 lat. W 2006 roku uzyskała dyplom na ASP w Poznaniu ze specjalizacją fotografia.Obecnie poza działalnością fotograficzną obejmującą działania artystyczne, edukacyjne i komercyjne zajmuje się również projektowaniem wnętrz mieszkalnych. Została przyjęta do ZPAF w 2007 roku.

"...o bezczasowości..." Ewelina Gmerek
Stara Galeria ZPAF,
Plac Zamkowy 8, Warszawa
Wernisaż: 16 sierpnia, godz. 18
Wystawa trwa do 4 września




Czarno-białe krajobrazy


RYBNIK W raz z początkiem sierpnia Galeria Fotografi DeKa zaprasza na wystawę "Ballada bezludna" autorstwa Marka Gruma. Tego lata jest to już kolejna wystawa członka Fotoklubu Szczecin na Górnym Śląsku.



Fotografie, poprzez które Marek Grum definiuje interesujące go nurty artystyczne w fotografii - prace bowiem nawiązują do estetyki piktorialnej, stylu i idei kultywowanych przez twórców bliskich Kieleckiej Szkole Krajobrazu. Zdjęcia konsekwentnie realizują jeden, wybrany temat. Artysta posługuje się kompozycją umiejętnie i z wyczuciem. Rozbija geometrię płaszczyzn dynamizując przestrzeń. Malowniczo współgra światło, biel i czerń - już nie realność, jeszcze nie abstrakcja - dając efekt delikatnej poetyki przestrzeni pejzażu bezludnego, acz przecież tkniętego ludzką ręką.



Malarski efekt jaki osiąga Grum z pozoru prosty, spokojny, powściągliwy, przepełniony jest mocnymi akcentami i emocjami. Kompozycja, układ linii i cieni wiedzie patrzącego do światła i nadziei lub do tajemnicy skrytej w ciemności, od głównego tematu w rozgrywający się bezmiar spokoju. Swą wyrazistość stylistyczną Grum kształtuje realizując artystyczną twórczość w gronie fotografów skupionych wokół piktorialni.art.pl, fotoklub.szczecin.pl.



Marek Grum - mieszkaniec Polic, od 2007 należy do Fotoklubu Szczecin. W dorobku posiada kilkadziesiąt nagród i wyróżnień w konkursach ogólnopolskich, wystawy zbiorowe i indywidualne.

"Ballada bezludna" Marek Grum
Galeria Fotografii DeKa,
ul. 1 Maja 95, Rybnik
Wystawa trwa od 2 sierpnia do 2 września




Poszukiwanie korzeni

Celem konkursu "Z rodzinnego albumu - W poszukiwaniu korzeni" jest odkrycie historii i odnalezienie śladów przeszłości własnej rodziny, identyfikacja ze swoją "małą ojczyzną" (miastem, regionem). Uczestnikami mogą być osoby powyżej 16 roku życia.

Prace należy dostarczyć do 15 września 2010 r. wraz z potrzebnymi dokumentami określonymi w Regulaminie. Organizator, Centrum im. Ludwika Zamenhofa w Białymstoku, przewidziało nagrodę w wysokości 3.000 zł.




Kategorie konkursowe:

1. Genealogiczna: "Moja rodzina wczoraj i dziś" - stwórz drzewo genealogiczne swojej rodziny. Technika przedstawienia – dowolna (fotografia, rysunek, collage, grafika, malarstwo, akwarela, grafika komputerowa, strona www).

2. Fotograficzna: "Z rodzinnego albumu" - sięgnij do zdjęć archiwalnych przechowywanych w twojej rodzinie. Przeanalizuj zbiory, zastanów się nad możliwością ich uzupełnienia, dopowiedzenia historii wykorzystując np. fotografię inscenizowaną. W efekcie ma powstać portret rodziny – fotografia lub cykl fotografii (do 7 sztuk).

3. Techniki wizualne: "W poszukiwaniu korzeni" – nakręć film, slideshow, animacja (tradycyjna, flashowa) ukazujący ważną dla Ciebie postać, wybrane wydarzenie z życia rodziny lub sagę, czyli próbę ukazania losów rodziny na szerszym tle historycznym.

Finał: profesjonalnie przygotowana wystawa prac nagrodzonych i wyróżnionych w Centrum im. Ludwika Zamenhofa w Białymstoku – wrzesień 2010.

Więcej informacji na stronie http://www.centrumzamenhofa.pl/index.php




Nowy Berlin w szczecińskiej fotografii

GÓRNY ŚLĄSK – ORZESZE Od 15 lipca Galeria Orzesze zaprasza na wystawę prac członków Fotoklubu Szczecińskiego, prezentującą współczesny Berlin widziany oczami jego bliskich sąsiadów. 28 fotografii ukazuje niemiecką stolicę jako nowoczesne, europejskie miasto, które ściera z siebie dawny image opluwany w punkrockowych piosenkach z lat 80.



Margaryna, czekolada z orzechami, proszek do prania, sezonowe przeceny i tanie zakupy w Aldiku. Tak przez wiele lat kojarzył nam się Berlin. Miejsce jednodniowych wypadów, buszowania za okazjami w domach towarowych, ewentualnie krótkich wizyt w Pergamon Museum lub na wieży telewizyjnej.bOd tego czasu, prawie niezauważalnie… miasto przeszło metamorfozę, która całkowicie zmieniła jego oblicze. Berlin kwitnie i rozwija się jak nigdy dotąd. Ponad 150 teatrów, 175 muzeów, 300 galerii, 250 bibliotek i 130 kin. W tym mieście kultura emanuje zewsząd. Przybysza zaskakuje nowoczesna architektura, uprzejmi mieszkańcy, a także przepiękna, imponująco zagospodarowana architektonicznie przestrzeń, rozpościerająca się wzdłuż rzeki Szprewy, która malowniczo wije się pomiędzy wyspami w centrum miasta. Popołudnie w Berlinie to naprawdę dobrze spędzony czas. Niemiecki kelner, w polskiej restauracji w centrum Berlina "postdrafia" nas po Polsku i pyta "jak się państfu podoba in Berlin, może kafe ... ?". Czas płynie leniwie, w stylu europejskim, można do woli delektować się doznaniami z "wielkiego świata". Rozmach i kameralność, otwartość i luz, oczarowanie, zaskoczenie, zderzenie wielu kultur, tłumy turystów z całego świata. Świetne miejsce na weekend i nie tylko, każdy znajdzie tu coś dla siebie. Ta prawdziwie europejska stolica stała się natchnieniem, inspiracją dla fotografów – członków Fotoklubu Szczecin, którzy patrząc na Berlin poprzez obiektywy swoich aparatów, zatrzymali w kadrze fragmenty miasta, rozmach architektury, momenty, ulotne chwile, swoje wrażenia i emocje.



Na wystawę składa się 28 barwnych fotografii, autorami których są członkowie Fotoklubu Szczecin: Danuta Kotula-Krajewska, Jolanta Szabłowska AFRP, Krzysztof Ciesielski, Marek Grum, Irek Kwaśniewski, Artur Magdziarz AFRP, Paweł Myśliński AFRP, Sławomir Stępień.



"Berlin - wystawa zbiorowa członków Fotoklubu Szczecin"
Galeria Orzesze,
MOK Orzesze, ul. Rybnek 1
Wystawa czynna od 15 lipca do 31 sierpnia 2010 r.




Pan od zabawy gębą

"Fotografia zainscenizowana wydaje mi się bliższa, ale lubię też wydeptywać chodniki z aparatem na szyi."

Krótka, acz treściwa rozmowa z artystą znanym jako PoPo.






W Pańskim portfolio widz już na początku spotyka się z serią groteskowych portretów, które przywodzą na myśl niektóre utwory literackie lub obrazy. Skąd czerpał Pan inspiracje do tych zdjęć?

Podobieństwo postaci z portretów do postaci literackich jest zupełnie przypadkowe. Choć literatura, czy film jest nieprzebranym źródłem inspiracji raczej jej tam nie szukam. Szukam jej za to w pozującym do zdjęcia. Patrzę na fotografowaną osobę przez pryzmat tego, w jaki sposób ja ją widzę. Można powiedzieć, że to sami modele są inspirujący i oni w dużej mierze "robią zdjęcie".






W jaki sposób dobiera Pan scenografię?

Scenografia zależy od koncepcji zdjęcia. Bywa, że jest nieistotna, a czasem to ona właśnie wymusza zrobienie zdjęcia w danym miejscu.

Jak dużo czasu poświęca Pan na obróbkę fotografii?

W minimalnym zakresie korzystam z photoshopa. Tylko tyle, ile to konieczne. Nie przepadam za plastikiem.



Ile czasu zabiera Panu przygotowanie do takich zdjęć?

Pomysł + model + wizyta w ciucharni + światło... czyli kilka, kilkanascie godzin.

Część Pańskich prac to wystylizowane portrety, innymi zdaje się rządzić przypadek i zbieg okoliczności. Jak wygląda Pańska praca nad fotografią?

Zdjęcia robione przypadkiem, to w wiekszości przypadków zainscenizowany przypadek, czyli wystlizowany przypadkowy portret. Prawdę mówiąc nie ma schematu. Czasem jest to poprzedzona kilkudniowym przygotowaniem dokładnie zaplanowana sesja, innym razem jest to fotografia "w biegu". Ta "w biegu" też jest zazwyczaj zainscenizowana, tylko znacznie szybciej.



Pańskie zdjęcia mają surrealistyczny charakter. Czy nawiązuje w nich Pan do swoich snów, czy tak odbiera Pan rzeczywistość?

Lubie surrealizm. Pozwala na dystans do rzeczywistości. Chyba zdarza mi sie w ten sposób patrzeć na świat.

Czy lepiej czuje się Pan w roli obserwatora miasta, czy woli Pan fotografię zainscenizowaną?

Fotografia zainscenizowana wydaje mi się bliższa, ale lubię też wydeptywać chodniki z aparatem na szyi.

Jaką rolę w Pańskiej fotografii pełni muzyka?

Cały czas jest obecna.



reklama


OPRAW SWOJE ZDJĘCIA



E-Oprawa i Plfoto.com zapraszają do korzystania z promocji, w ramach której mo
żecie taniej oprawić swoje zdjęcia.


Więcej informacji tutaj



"Wyjdźmy na ulice i róbmy filmy"

Raymond Cauchetier spędził dekadę za kulisami jednej z najważniejszych rewolucji filmowych drugiej połowy dwudziestego stulecia. Sam prawie nieznany (jego nazwisko niewielu osobom mówi cokolwiek), jest autorem setek fotografii, które każdemu, kto choć raz spotkał się fotograficznymi dokumentami czasów "La Nouvelle Vague" przedstawiać nie trzeba. Jean Paul Belmondo i Jean Seberg spacerujący po Champs Elysées, Seberg w swojej koszulce New York Herald Tribune, czyli to, co pomiędzy kolejnymi ujęciami, ale także to, co na planie - nowe metody, spontaniczność, improwizacja i przypadkowość. Ten esencjonalny dokument wyjątkowo wywrotowej epoki w historii kina można do 28 sierpnia oglądać w londyńskiej James Hyman Gallery.




Raymond Cauchetier, rocznik 1920, swoja przygodę z fotografią rozpoczął od służby we francuskich siłach powietrznych w Indochinach, gdzie podczas lotów oswajał się z zakupionym za własne pieniądze Rolleiflexem (jego jednostki nie było stać na zakup aparatu). Miał wtedy trzydzieści kilka lat. Po zakończeniu służby postanowił zostać w rejonie wschodniego Półwyspu Indochińskiego, żeby fotografować. Interesowała go głównie Kambodża i tamtejsza buddyjska świątynia Angkor Wat. W 1957 roku poznał reżysera Marcela Camus, który w Kambodży kręcił swój drugi film "Śmierć w Sajgonie" (przełamujący wiele tabu na temat wojny kolonialnej w Indochinach) i niemal natychmiast został zatrudniony na planie jako fotograf. Kiedy wrócił do Paryża nie udało mu się znaleźć pracy jako fotoreporter, ale wydawnictwo Huberta Serra wynajęło go do robienia foto-romansów, czyli rodzaju fotograficznego komiksu, co oprócz, a raczej przede wszystkim, angażu zaowocowało znajomością z Jeanem Luciem Godardem. I to spotkanie było początkiem nie tylko powstania jednego z najważniejszych projektów fotograficzno-filmowych w historii zarówno jednej jak i drugiej dziedziny, ale także wielkiej przyjaźni.



W chwili, gdy Cauchetier spotkał Godarda, ten pracował jako krytyk filmowy marzący o karierze reżysera. Cauchetier bardzo szybko został wprowadzony w kipiące już wtedy ze złości i rozczarowania francuskim kinem oraz od "nowych" pomysłów środowisko nowofalowców in spe. A wszystko zaczęło się od żarliwej krytyki i niekończących się dyskusji na temat akademizmu ówczesnych francuskich reżyserów. W 1951 roku Andre Bazin założył "Cahiers du Cinéma" i na grupę młodych ciętych języków skupionych wokół pisma nie trzeba było długo czekać. Wśród nich znaleźli się wspomniany już Godard oraz Éric Rohmer, Jacques Rivette, Claude Chabrol, François Truffaut. Niekończące się dyskusje, spostrzeżenia zapisywane i wydawane jako opasłe tomiska doprowadziły do wyklarowania się nowej wizji kina. A kto miał tą wizję realizować jak nie właśnie ci, którzy ja stworzyli i rozumieli najlepiej?



"Wyjdźmy na ulice i róbmy filmy. I jeśli zdarzy się, że będą tam przypadkowi ludzie, którzy będą machali do kamery, spoglądali w jej stronę to tym lepiej, w ten sposób może uda się przełamując iluzję realizmu" – mówi Jonathan Romney, główny krytyk filmowy "Independent of Sunday". "(…) Cauchetier na swoich zdjęciach chwytał właśnie ten moment improwizacji i robił to jak nikt inny. W momencie powstawania filmu nawet sam reżyser nie wiedział, jaki będzie jego styl, i co w ogóle z tego wyjdzie. Na zdjęciach Cauchetiera ta atmosfera niepewności jest doskonale oddana" – dodaje.

Co ważne w przeciwieństwie do innych fotografów pracujących przy produkcjach filmowych, których głównym celem było stworzenie zdjęć raczej reklamowych, Cauchetier zachowywał się jak fotoreporter, podchodził jak najbliżej się dało, stawał się "cieniem" (jak sam lubił o sobie mówić), dzięki czemu był świadkiem decydujących momentów w historii kina. Miał o tyle ułatwioną sytuację, że stał się częścią francuskiego środowiska filmowego znacznie wcześniej, znał reżyserów, operatorów i producentów zanim ci stali się gwiazdami. "Stąd w tych zdjęciach tyle świeżości, witalności i energii…" – podkreśla Philippe Garner - dyrektor domu aukcyjnego Christie.



Wystawa została zorganizowana w 50. rocznicę powstania filmu "Do utraty tchu" Jean Luca Godarda i jest pierwszą w historii indywidualną wystawą liczącego dzisiaj dziewięćdziesiąt lat Cauchetiera. Wcześniej jego prace, m.in. te powstałe w Kambodży oraz podczas licznych podróży, od Norwegii po Egipt, śladami rzeźb w romańskich kościołach, publikowane były w formie albumów i prezentowane na łamach Aperture Magazine oraz w New York Magazine.

Oprócz zdjęć z debiutanckiego filmu Godarda "Do utraty tchu" (1960) na wystawie znalazły się fotografie z takich dzieł filmowych jak, także Godarda, "Kobieta jest kobietą" (1960), "Do widzenia Philippine" Jacquesa Roziera (1960), "Lola" Jacquesa Demy z Anouk Aimée (1960), oraz "Jules i Jim" (1962) i "Skradzione pocałunki" (1968) Francoisa Truffaut.

Rok 1968 jest rokiem, w którym Cauchetier pojawił się na planie filmowym po raz ostatni. Powodem rezygnacji były niskie zarobki.

La Nouvelle Vague. Iconic New Wave Photographs by Raymond Cauchetier
James Hyman Gallery, 5 Savile Row, Londyn
Wystawa czynna do 28 sierpnia 2010.

Tekst: Michalina Pieczonka



"Sim sa la bim" czyli o mokrym kolodionie

Powracamy do tematyki fotografii kolodionowej. Udało nam się zadać kilka pytań Piotrowi Biegajowi, aktywnemu użytkownikowi portalu Plfoto.com (w społeczności znany jest pod nickiem Iczek). Pan Piotr z pasją eksploruje zapomniane techniki fotografii, o czym można przekonać się, przeglądając jego portfolio. Dlaczego "mokra płyta", co w tej technice jest tak hipnotyzującego? Odpowiedzi dotarły do nas prosto z...plaży.

Co skłoniło Pana do poświęcenia się tak skomplikowanej technice? Czym "mokra płyta" przewyższa inne techniki, czy - co innego ma do zaoferowania?

Odpowiedź może być banalna lub skomplikowana i filozoficzna. Ta banalna, to po prostu forma. Po tych paru latach fotografowania, jak większość nieco świadomych fotografów, tak i ja doszedłem do wniosku, że forma ma olbrzymie znaczenie dla odbioru pracy. Często to ona decyduje, czy zrobiona rzecz jest dobra (dostrzeżona) czy tez nie. Dlatego czasami warto zaufać formie jako takiej. Oczywiście pod nią musi kryć się coś więcej. Gdyby tak nie było, sama forma wyeksploatowałaby się po pierwszym zdjęciu.



Kolodion to forma. Te niedoskonałości. Szkło. Lewostronne/prawostronne przekłamanie. To wszystko sprawia, że jest bardzo atrakcyjna.

Filozoficznej odpowiedzi nie za bardzo chce mi się przekładać na klawiaturę, ale w skrócie sprowadza się ona do wiary, że rzeczy unikatowe, robione ręcznie, pojedyncze, estetyczne są bardziej trwałe niż miliardy plików. Każdy portret stojący w moim stojaku jest unikatem we wszechświecie. Nie da się zrobić drugiego takiego. Można kopiować, skanować, ale oryginał jest tylko jeden - w moich rękach. To naprawdę niebywałe doświadczenie.

Czym technika mokrego kolodionu w 2010 różni się od tej stosowanej w 1860?

To temat rzeka. Nie do opisania. Kolodion to bardzo (!!!) techniczna forma fotografii. Znajomość chemii, procesów chemicznych jest naprawdę potrzebna. Powtarzalność efektów jest tak trudna do uzyskania, że sama technika zaczyna przybierać formę alchemii. Raz udaje się zrobić portret w tych samych warunkach, a raz nie - powodów trudno szukać. Dla chemika proces jest jedynie wynikiem reakcji chemicznych i zawsze znajdzie odpowiedź, dlaczego jodki srebra nie ukazały się po wywołaniu. Dla fotografa kolodionisty, to już może być "sim sa la bim".

Techniki obecne nie różnią się niczym od technik z początku XIX wieku, tak samo jak niczym nie różnią się pierwiastki i składniki chemiczne. Tablica Mendelejewa jest ta sama. Powstały oczywiście nowe "wariacje" na temat poszczególnych składowych roztworów, ale sprowadza się to zawsze do uczulenia płyty pokrytej kolodionowej srebrem, naświetlenia tegoż oraz wywołaniu i utrwaleniu...

W kwestii techniki polecam zapoznać się z forum wet-plate collodion oraz stroną Mr. Quinna (http://www.collodion.com/). Ten człowiek (Amerykanin, mieszka obecnie w Niemczech) uznawany jest za jeden autorytetów tej techniki.

Ambrotypia nadaje, przynajmniej w moim osobistym odczuciu, surowości i pewnego przerażającego rysu ludzkiej twarzy (punkt odniesienia: ten teledysk - tam ambro- i dagerotypy ożywają, co jest dośc przerażające). Pana portrety również noszą specyficzne tytuły, jakby próbował Pan dzięki archaicznej technice nadać nową tożsamość osobie fotografowanej, wcielić ją w kostium postaci historycznej lub znanej z kina. Moje pytanie dotyczy właśnie specyfiki portretu - co szczególnego można uzyskać w dzisiejszych warunkach w portrecie dzięki tej technice?

Tak, ja uwielbiam ambrotypię i pracuje jedynie w tej technice. Uzyskany obraz jest rzeczywiście nieco demoniczny, a świadomość tego, że kolodion jest uczulony tylko na pewne długości fali świetlnej powoduje, że umiejętne wybranie modela (karnacja skóry) daje niesamowite efekty. Uwielbiam przebierać moich bohaterów. W pewien sposób stosuję banalny raczej zabieg łączenia techniki z historią. To trywialne dla wielu, ale potrafi podkreślić cechy bohatera. Co ja mogę na to, że kolodion kojarzy się nam z pozowanymi, sztywnymi portretami z początku XIX wieku...?

Co moge uzyskać dzięki kolodionowi? Moje postacie patrzą w pusty obiektyw około 20 sekund. Proszę spróbować postawić aparat na statywie i patrzeć w obiektyw 20 sekund nieruchomo. Zaręczam, że zdziwi się Pani, jakie właściwości ma taka terapia. To kompletnie inne doznanie niż ułamki sekund i pstryki w świetle lamp. Wielokrotnie moi modele po naświetleniu pierwszej płyty mówią mi, że nie zdawali sobie sprawy, jak wielkie znaczenie ma oddech. Jak trudno skupić wzrok na pustym obiektywie przez 2 sekund!

I wreszcie, czy jakieś konkretne zdjęcie zainspirowało Pana do prób z ta techniką? Ja automatycznie myślę o fotografii z czasów Wojny Secesyjnej i to bardzo mocne skojarzenie, ale chętnie poznam inne inspiracje czy nawiązania.

Moją inspiracją były zdjęcia wspomnianego Quinna Jacobsona, np. seria portretów z Madison Avenue, ale tez pojedyncze prace. Dodatkowo fotki żołnierzy amerykańskich w Iraku autorstwa Ellen Susan (http://www.soldierportraits.com/photographs.html) . Wielki wpływ miały doskonałe prace Jody Ake (http://www.jodyake.com/portraits.html) oraz wybitnego Rosjanina Aleksieja Aleksiejewa (http://www.ambrotype.ru/index_en.html).

Rozmawiała: Olga Drenda





Letnie warsztaty fotograficzne

Miejsce: ODARGOWO (Pomorze)
Czas: 3-9 września 2010
Zakres: portret i akt

Zobacz więcej...


Fotografuj ludzi jak profesjonalista

Wydawca: Fabryka Słów
Zobacz więcej...



Watch Docs 2010

Termin: do 30 września 2010
Organizator: Stowarzyszenie Wzajemnej Pomocy Bona Fides

Zobacz więcej...


Photoshop Elements 8. Perfekcyjna edycja zdjęć ze Scottem Kelbym

Wydawca: Helion
Zobacz więcej...



Sekrety Mistrza fotografii cyfrowej

Wydawca: Helion
Zobacz więcej...




Fotografia nocna i przy słabym świetle

Książka omawia funkcje współczesnych lustrzanek cyfrowych, skupiając się na pomocnych podczas fotografowania nocą i w słabym świetle.
Zobacz więcej...



Zapraszamy do dzielenia się swoimi opiniami na temat Newslettera. Jeżeli macie pomysły, którymi chcielibyście się podzielić z innymi, piszcie na adres admin@plfoto.com.



«powrót

Nowa wersja PLFOTO